[ Pobierz całość w formacie PDF ]

minęli niebezpiecznie wąską ścieżkę, zatrzymując się dopiero wtedy, gdy znaleźli się na
szerszym szlaku, wiodącym W górę zbocza. W godzinę później spotkał ich Mukoki, wracający
po resztę bagaży. Wkrótce dotarli do niewielkiej płaszczyzny, gdzie obozowali ubiegłej zimy, i
położyli czółno tuż obok starego szałasu z jedliny. Wszystko było jak wówczas. Wicher ani śnieg
nie zniszczyły ich iglastego schronienia. Widniały jeszcze zwęglone resztki ogniska, kości
ogromnego rysia i w pobliżu namiotu wbity w ziemię palik, do którego uwiązano oswojonego
wilka, wiernego towarzysza licznych przygód.
Wabi milcząc podszedł do palika. Usiadł obok, oparł dłoń na gładkim drzewie, a gdy
spojrzał na Roda, jego oczy były wymowniejsze niż słowa.
— Biedny, stary Wolf!
Rod zawrócił i poszedł na krawędź kamienistego płaskowzgórza, czując na oczach
gorącą, wilgotną mgłę. Poniżej, jak daleko biegł wzrokiem, stała się ogromna, tajemnicza
równina, sięgająca po Zatokę Hudsona. Kędyś w bezkresnej głuszy przebywał Wolf.
— Co się z nim stało?
Rod mimo woli głośno rzucił to pytanie; z tyłu dobiegła odpowiedź Wabigoona:
— Przyłączył się do stada, Rod.Biega po lasach i preriach.
--- Biega po lasach i preriach --- potwierdził Rod. --- nie zapomniał o nas!
Wabi nic nie odrzekł.
X. TAJEMNICZY STRZAŁ
Obaj stali dłuższy czas milcząc i spoglądając na rozległą równinę. Poniżej słała się
preria, gdzie Mukoki ubił tańczącego karibu, gdy oni śledzili go z góry. Dalej czerniały gęste
smugi boru, przerwane tu i ówdzie nowymi szmatami łąki, i około pół tuzina jezior lśniło
czerwono w blaskach zachodzącego słońca.
Gdy Rod oglądał ten krajobraz przed paroma miesiącami, widział krainę śniegów i lodów,
chłodną, oślepiającą panoramę bieli, która ciągnęła się nieprzerwanie aż do bieguna. Teraz
ziemia ocknęła się pod czarodziejską różdżką wiosny. W oddali młodzi łowcy złota dojrzeli
błysk strumienia wiodącego do parowu. Zimą był tu mały potoczek, teraz zaś topniejący śnieg
nadał wodzie rozmiary rzeki.
Raptem, w odległości dobrej mili, na otwartej polanie ukazały się dwa ciemne kształty. Z
tak daleka miały zaledwie wielkość psów. Rod, który myślał wciąż o Wolfie, wykrzyknął:
— To wilki.
Natychmiast jednak spostrzegł się, że mówi głupstwa, i poprawił:
— Łosie!
— Łosza i jej młode — uzupełnił Wabi.
— Skąd wiesz? — spytał Rod.
— O, spójrz teraz! — wykrzyknął młody Indianin, ujmując towarzysza za ramię. —
Matka posuwa się przodem i nawet stąd widzę, że idzie z krocza. Łoś nigdy nie biegnie kłusem
lub cwałem jak jeleń, ale stąpa wciąż obiema prawymi, to znów obiema lewymi nogami
jednocześnie. Zauważ teraz, jak drugie zwierzę skacze. To cielak. Stary łoś nigdy by tego nie
robił.
— Ale oba te stworzenia są niemal równego wzrostu — powątpiewał Rod.
— To dwulatek, prawie tak duży jak matka. W gruncie rzeczy już nie cielak, jest na to za
stary. Ale my nazywamy łosia cielakiem, dopóki trzyma się klępy. Zdarza się, że to trwa pełne
trzy lata.
— Idą w naszą stronę — szepnął biały chłopak.
Łoś zawrócił, kierując się ku zboczu wzgórza, na którego szczycie stali dwaj myśliwi.
Wabi pociągnął przyjaciela za osłonę dużej skały; w ten sposób mogli patrzeć, sami nie będąc
widziani.
— Bądź cicho! — przestrzegał. — Idą jeść pąki topoli u podnóża stoku. Poprzednio
zahaczyły o strumień, by ugasić pragnienie. Możemy zobaczyć coś ciekawego!!
Zwilżył śliną palec i uniósł go nad głową, używając nieomylnego sposobu traperów dla
określenia kierunku wiatru. Nawet gdy ruch powietrza jest minimalny, jedna strona palca
wysycha niemal zaraz, podczas gdy druga pozostaje chłodna i wilgotna.
— Wiatr sprzysiągł się wyraźnie przeciw nam — powiedział.
— Wieje akurat w stronę łosi. O ile nie stoimy tak wysoko, że nasza woń przeleci nad ich
głowami, nie zbliżą się więcej ani na krok.
Upłynęła jeszcze chwila, po czym Rod trącił Wabiego w ramię.
— Są już na odległość strzału. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl