X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dwa razy je znalazłem obok ludzkich kości. Szkielety przynoszą mi szczęście.
- Ale\ to byli Eskimosi i wcale złota nie szukali!
- To wszystko jedno! A wiesz, panna była tu ze mną. Kiedy posłyszała, jak się to miejsce
nazywa, koniecznie chciała przyjść. I, doprawdy, ona wcale nie ma nerwów! Zapomnieli jej dać
przy urodzeniu.
Umilkł na chwilę, po czym ciągnął dalej:
- Gdyśmy doszli do tej oślizgłej, ociekającej wodą skały, z której wyrastała \ółta czaszka
niby jadowity grzyb, panna nie krzyknęła bynajmniej ani się cofnęła, tylko chwyciła ustami powie-
trze i ścisnęła mi rękę a\ do bólu. Był to doprawdy wstrętny czerep, \ółty jak chora pomarańcza,
mokry od wody i pleśni. Zamierzałem roztrzaskać go kulą i pewno bym to zrobił, gdyby mnie nie
złapała za ramię. A potem parsknęła cichutko dziwnym śmiechem i mówi: Nie czyń tego,
Stampede! To mi przypomina znajomą twarz, a nie chciałabym, \ebyś tamtego zastrzelił! - komi-
czna gadka, mo\e nie? Przypomina znajomą twarz! Któ\, u Boga Ojca, mo\e wyglądać jak zgniły
czerep?
Alan nie silił się nawet na odpowiedz, tylko wzruszył ramionami. Wygramolił się z czeluści
mroku na światło otwartej łąki. Po tej stronie parowu krajobraz przedstawiał jeszcze większą roz-
maitość. Na przedzie pęczniał niski wzgórek; w prawo wybrzuszyny skał i ziemi pięły się coraz
wy\ej i wy\ej, przechodząc w łańcuch górski, ginący w mgle oddalenia. Ze szczytu pagórka objęli
wzrokiem rozległą tundrę, rozesłaną pomiędzy półkolistym sznurem wyniosłości na kształt wiel-
kiej, owalnej zatoki. W głębi, maskowane przez ostatnie wzgórze, le\ało ranczo. Stampede, idąc
dobył z pochwy rewolwer i po dwakroć wypalił w powietrze.
- Taki mam rozkaz - tłumaczył się za\enowany. - Rozumiesz, Alan, rozkaz i ju\!
Zaledwie wypowiedział te słowa, ju\ spoza lekkich mgieł spowijających tundrę dobiegł ku
nim niesamowity wrzask. Buchnął raz, drugi, trzeci, tak \ywiołowo, tak gwałtownie, \e Alan wi-
dział prawie jak Tautuk, Amuk Toolik i reszta drą gardła, byle się wzajem przekrzyczeć. Zaraz
zagrzmiała tez seria wybuchów, a\ się ziemia zatrzęsła.
- Pewnie rzymskie świece - mruknął Stampede. - A wokół wiszą chińskie latarnie. I, szkoda
Alan, \eś nie mógł widzieć jej twarzy, gdy się dowiedziała, ze tu u nas, w dniu czwartego lipca
słońce świeci całą dobę.
Znad pagórka blada smuga światła z sykiem wzbiła się w powietrze, zawisła chwilę nieru-
chomo, jak gdyby spozierając w dół, na szarą ziemię, i rozpękła się z trzaskiem na niezliczoną ilość
dymiących iskier. Stampede palnął znów w niebo ze swego rewolweru i nawet Alan, podniecony
nagle, wystrzelił w górę cały magazyn swojej fuzji.
Jednak gwar i łoskot dochodzący z oddalenia zagłuszyły huk wystrzałów Nowa rakieta wzbi-
ła się w przestworza. Potem dwa słupy ognia buchnęły nad ziemią i słychać ju\ było wrzask gło-
sów dziecięcych zmieszany z głosami męskimi. Cała ludność rancza zbiegła się witać gospodarza
Z dalekich łąk wysokogórskich przybyli półdzicy pasterze Po raz pierwszy spotykano go tak
szumnie i uroczyście. Alan wiedział, ze to zasługa Mary Standish.
W piersi Alana serce biło mocno i nierówno. Ani słyszał, jak Stampede tłumaczy, ze on sam,
Amuk Toolik i dwa mendle dzieciaków pracowali tydzień cały, gromadząc chrust i suchy mech na
ogniska. Ogniska płonęły ju\ trzy, gdy zaś wydłu\onym krokiem ruszyli przez tundrę, głucho zadu-
dniły niewidzialne tam-tamy Ze szczytu małego kopca objęli wzrokiem zabudowania osady. Wokół
domostw ganiały podniecone sylwetki, dzieci i kobiety ciskały paliwo w ogień, muzykanci usado-
wieni w półkole wytrzeszczali oczy w stronę, skąd pan miał przybyć, a pół setki lampionów chiń-
skich kołysało się łagodnie, trącanych nocnym powiewem.
Wiedział, czego się po nim spodziewają, były to bowiem prawdziwe dzieci. Nawet Tautuk i
Amuk Toolik, główni jego pomocnicy, silni, odwa\ni, gotowi \ycie dlań poświęcić, gdyby zaszła
taka potrzeba, byli tak\e dziećmi.
Alan wręczył staremu swą fuzję i pospieszył przodem. Głośno, na całe gardło rzucił zew tun-
dry i natychmiast tłum kobiet, mę\czyzn i dzieci pędem ruszył mu naprzeciw. Umilkł łoskot tam-
tamów; muzykanci skoczyli na równe nogi. Fala zalała Alana zewsząd; otoczyła go, poniosła. Prze-
nikliwe wrzaski i śmiechy, dziecięce piski zachwytu, skłębiły się w jeden ogłuszający hałas.
Oburącz ściskał spracowane, twarde dłonie mę\czyzn, delikatniejsze i wę\sze ręce kobiet. Chwytał
w ramiona dzieci, klepał szerokie bary i mówił, mówił, nazywając ka\dego po imieniu bez waha-
nia, bez pomyłki, jakkolwiek, wliczając dzieci, tłum liczył przeszło pół setki głów. To byli przecie\
jego ludzie. Grała w nim duma, radość, przywiązanie i poczucie władzy. Wiedział, \e go kochają.
Tłoczyli się wkoło niby jedna wielka rodzina. Więc po raz drugi i trzeci tulił te same brązowe
prawice i podnosił w powietrze rozpromienione bachory pod rozczulonym wejrzeniem matek.
Lecz raptem drgnął i zastygł na mgnienie bez ruchu.
Pod okapem domu, w świetle chińskich lampionów, ujrzał Mary Standish. Sokwenna, starzec
tak wiekowy, \e chodził zgięty wpół robiąc wra\enie wiedzmy, tkwił u jej boku. W następnej chwi-
li głowa Sokwenny znikła, zabrzmiał natomiast łoskot tam-tamu. Równie szybko jak się poprze-
dnio zebrał, tłum rozpadł się i rozproszył. Muzykanci kucnęli znów na ziemi tworząc półkole.
Trysnęły w górę fajerwerki. Tancerze łączyli się w grupy. Rzymskie świece zapłonęły na niebie.
Słońca zawirowały w powietrzu.
Przez otwarte drzwi izby ryknął gramofon. Był przeznaczony wyłącznie dla niego. Poznał
nutę i słowa:  Gdy John wraca do domu..."
Mary Standish nie ruszyła się z miejsca. Stała teraz sama jedna, uśmiechając się doń oczyma
i ustami. Ró\niła się ogromnie od tej Mary, która znał na statku. Zalęknienie, bladość lic i dziwny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl
  • Drogi uĹźytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerĂłw w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.