[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wahała się przez moment, nim odpowiedziała.
 Nikomu. Tylko tobie.
Był zaskoczony tym, z jaką radością przyjął tę wieść. Tylko jemu. Nikomu innemu.
 Chodz, chcę ci pokazać coś jeszcze.  Wsunęła okrytą rękawiczką dłoń pod jego ramię i
pociągnęła go lekko naprzód. Dotknęli się pierwszy raz od czasu tańca na przyjęciu. Zaczęli
oddalać się od samochodu. Ettrich zerknął ku niemu przez ramię. Zauważyła jego spojrzenie.
 Nie martw się, zaraz wrócimy.
 Nie martwię się. Ale zostawiłem w aucie rękawiczki i nie wiem, czy mam po nie iść.
Bez zastanowienia wsunęła rękę do kieszeni jego płaszcza i ujęła jego skostniałą, nagą dłoń w
swoją ciepłą, w rękawiczce. Jej gest był tym bardziej miły, że nie robiła z tego wielkiego halo.
Chciała ogrzać mu rękę i tyle. Z prostej życzliwości  tej najrzadszej cechy, która może być
tylko czysta. Inna kobieta i inne okoliczności oznaczałyby, że nastąpił ten MOMENT,
wydarzenie decydujące o ich pózniejszym związku. Ettrich jednak wiedział instynktownie, że
tutaj jest inaczej. Jej serdeczność wprawiła go w zachwyt.
Popatrzył na ich dłonie, a potem na nią.
 Dokąd idziemy?
 Mówiłam ci już: do Petrasa Urbsysa.
 Nie wiem, czy bardziej kojarzy mi się to z człowiekiem, czy z rosyjskim wozem bojowym.
Czy to jakiś nowy rodzaj amfibii?
Zcisnęła mu dłoń.
 To człowiek. Kiedyś rzeczywiście był Rosjaninem, teraz jest Litwinem.
 Petras&
 & Urbsys.
 Urbsys.  Ettrich odczekał sekundę, po czym dodał:  Jesteś pewna, że to nie litewski
wóz bojowy?
Isabelle ponownie uścisnęła jego rękę, lecz najwyrazniej nie miała już ochoty na rozmowę.
Przechodzili przez szarą robotniczą dzielnicę, w której nocne powietrze nasycone było wonią
palonego węgla i drewna, mokrego kamienia i zimy. Mijające ich samochody dorzucały do tej
mieszanki duszący smród spalin; z powodu póznej pory było ich jednak niewiele. Od czasu do
czasu ktoś wyłaniał się zza węgła albo zbliżał do nich z naprzeciwka, ale przechodnie unikali ich
wzroku. Spieszyli do swoich zajęć, do domów, uciekając od zimna. Nudna dzielnica nie
nastrajała do nocnych spacerów. Oprócz ulokowanych rzędami posępnych bloków mieszkalnych
i zdarzającej się tu i ówdzie zniszczonej restauracji albo gospody nie było tu nic, co warto by
obejrzeć. Ettrich był ciekaw, dokąd zmierzają.
W połowie następnej przecznicy zobaczył coś i zwolnił. Gdy dotarli na miejsce,
zasygnalizował Isabelle, aby się zatrzymała. Stali przed rzęsiście oświetloną sklepową witryną.
Prawie wszystkie wystawy, obok których przeszli, były albo ciemne, albo za słabo oświetlone, by
cokolwiek dojrzeć. Któż miałby o tej porze kupować to, co w nich sprzedawano? Natomiast ta
wystawa jarzyła się, jak gdyby cały Wiedeń dzień i noc ustawiał się przed nią w kolejce. Ta
fizyczna jasność przykuła uwagę Ettricha.
 Popatrz na to okno. Co oni tu, do diabła, sprzedają?
Gapił się w witrynę jak urzeczony. Pracował w branży reklamowej. Przeważnie próbował
namówić ludzi do kupienia produktów, o których istnieniu nie wiedzieli lub których nie
potrzebowali, toteż z zaciekawieniem obserwował, w jaki sposób inni starają się sprzedać swój
towar.
Dziesięć buteleczek wody kolońskiej  Old Spice stało na wystawie niczym kręgle o
dziwnych kształtach. Obok leżało sześć męskich krawatów w pretensjonalnym, ale modnym stylu
retro, w geometryczne wzory. Idealnie zachowane krawaty z minionej epoki. Było widać, że są
oryginalne. Wszystkie były świeżo wyprane i odprasowane. Może nikt ich nigdy nie włożył.
Martwe zapasy. Ettrich pamiętał ten termin z dzieciństwa, kiedy pracował w sklepie
papierniczym. Nowe towary, które się nie sprzedały, odkładano na pózniej w nadziei, że znajdą
nabywcę.
Za krawatami stała duża czarna płyta gramofonowa z przemowami generała Douglasa
MacArthura. Obok leżał wielki otwarty album poświęcony rzezbiarzowi Williamowi
Edmondsonowi. Pod książką było osiem kostek mydła z wyżłobioną nazwą  White Floating .
Pół metra dalej spoczywała stara, ale świetnie zachowana zielona torebka z krokodylej skóry.
Vincent domyślił się jej wieku po osobliwym kształcie  należała do typu torebek, jakie Lauren
Bacall nosiła pod pachą w filmach z lat czterdziestych.
Poza tym na wystawie porozrzucano chaotycznie czarno białe zdjęcia z tej samej epoki.
Chcąc lepiej im się przyjrzeć, Ettrich pochylił się i zobaczył, że wiele z nich przedstawia tego
samego mężczyznę. Na mniej więcej połowie fotografii mężczyzna miał na sobie wojskowy
mundur, który Vincent widział po raz pierwszy. Co to za wojsko?
Na jednym ze zdjęć mężczyzna siedział koło trzech pielęgniarek o skomplikowanych,
strzelistych fryzurach. Na innym, zrobionym w barze, on i jakaś kobieta siedzieli na
chromowanych stołkach i trącali się kieliszkami. Trzecia fotografia ukazywała go z tą samą
kobietą  przytulał ją, stojąc obok małego samochodu, w tle zaś majaczyły wielkie, ośnieżone
góry.
 Vincencie.
Ettrich z trudem oderwał się od witryny i od próby rozszyfrowania leżących w niej
przedmiotów. Ich dobór i aranżacja nie pozwalały przejść obojętnie. Czy chodziło o ich dziwne
zestawienie? Czy o staranny zamysł, jaki się w nich krył? Jak gdyby oglądał czyjś osobisty
album fotograficzny lub półkę w pokoju gościnnym, na której kładzie się najdroższe sercu
pamiątki i talizmany.
 Popatrz w górę.
 Co?
Podniosła rękę i wskazała na coś wysoko w górze.
 Tam. Nad drzwiami.
Nie rozumiejąc, o co jej chodzi, Ettrich uniósł wzrok. Zobaczył umieszczoną nad wejściem
dużą czarno białą tabliczkę z napisem  Petras Urbsys .
Nie posiadał się ze zdumienia.
 To t u t a j ? Tu chciałaś mnie przyprowadzić, Isabelle?
 Dokładnie tu. Możesz sobie dalej oglądać wystawę. Prawda, że jest wspaniała? Urbsys
zmienia ją co tydzień.
 On sprzedaje swoje życie.  Isabelle polizała łyżeczkę.
Słuchając jej, Ettrich wpatrywał się w swoją filiżankę kawy. Gdyby spojrzał na Isabelle, z całą
pewnością straciłby wątek swoich myśli.
 Słucham?
Siedzieli na tyłach zadymionej kawiarni  Alt Wien , w jednym z paru wiedeńskich lokali,
które pozostawały otwarte do pózna. Przyszli tutaj, gdy Vincent napatrzył się już do woli na
wystawę Petrasa Urbsysa.
Isabelle poklepała go po dłoni łyżeczką.
 W tym sklepie jest wszystko, co dotyczy jego życia. A przynajmniej większość. Rzeczy,
które liczyły się dla niego na tyle, że je zatrzymał. Teraz wyprzedaje je hurtowo.
 Jak się sprzedaje własne życie? I po co?
 To stary człowiek, który chce, żeby jego skarby trafiły do dobrych domów. To wcale nie
jest takie głupie, jak się wydaje. Większość towarów to płyty winylowe i kompaktowe. Petras ma
fioła na punkcie muzyki  różnych gatunków. Przypuszczam, że ma około pięciu tysięcy płyt.
 No, tak, Isabelle, ale na wystawie leżały też stare kostki mydła! Nie powiesz mi chyba, że
sprzedaje stare mydło, które mu się uzbierało.
 Niewykluczone. Nie zdziwiłabym się. Zastanów się przez chwilę. Jesteś stary i samotny.
Nikogo nie obchodzisz i nikt nie chce cię słuchać. Twoich anegdot, utyskiwań, nadziei i marzeń, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl