[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ukrył się Yaomauitl.
- Spokojnie - oświadczył Xaxxa kładąc się płasko na śniegu, twarzą do góry. Potem
nasunął lustrzaną maskę i podwójnym saltem wystrzelił na świecącej ście\ce energii z jamy,
którą wykopali sobie w śniegu.
Zniknął w ciągu chwili, oni tymczasem z niepokojem czekali na jego powrót.
Drewniane sanie skrzypiały i potrzaskiwały, rozsiewając wokół mdlący odór palonego futra.
Tatarzy pochylili głowy, widząc, \e Tebulot wycelował w nich swą broń, nastawiona na ciągły
ogień.
- Nie sądzicie, \e mogło mu się coś stać? nic wytrzymała w końcu Samena.
Zanim Kasyx zdołał odpowiedzieć, rozległo się znajome wycie i lotem koszącym,
ledwie parę stóp nad ziemią, balansując na swej złocistej desce nadleciał największy surfer
wszechczasów, Xaxxa.
Jeden z Tatarów uniósł się ze śniegu celując w niego. Xaxxa wykonał zwrot bojowy i
zanurkował, trafiając obiema stopami prosto w szczękę \ołnierza, z całym impetem masy
zwielokrotnionej szybkością ponad trzystu mil na godzinę. Przeciwnik runął jak długi na śnieg,
jego strzelba zaś, wyleciawszy z rąk, wypaliła samorzutnie, trafiając jednego z kompanów,
który przyklęknął tu\ obok. Wojownicy Nocy mogli w ten sposób przekonać się, do czego
zdolna jest ta broń. Z uda \ołnierza wyrwany został szcścio-calowy ochłap \ywego ciała, który
strzelba wessała z mokrym odgłosem. śołnierz krzyknął i upadł łapiąc się za nogę.
Xaxxa przeleciał nad nimi jeszcze raz, potem zawrócił i wylądował przy pozostałych
Wojownikach.
- Straszne uderzenie - pochwalił go Kasyx. - A co z Yaomauitlem?
- Nie sądzę, by ta istota nim była - dyszał Xaxxa. - Widziałem jego zbroję le\ąca na
śniegu, pustą, a obok coś, co wyglądało jak ten diabeł z Instytutu Scrippsa, tylko mniejszy i
bardziej czerwony. Cokolwiek zresztą to było, upiekło się na skwarkę.
- Jedno z nowych dzieci Yaomauitla - westchnął Kasyx. We śnie mogą przyjmować
pozór dorosłości, lecz gdy je w tym śnie zniszczyć, wracają do prawdziwej postaci. Jak to je
nazwał Springer? Joey?
- A co z reszta \ołnierzy? - spytała Samena. - Sądzicie, \e damy radę ich pobić?
Nie jestem pewien. Dobrze się okopali, trzeba więcej energii, by ich sięgnąć.
Energia to akurat to, co najbardziej musimy oszczędzać - oznajmił Kasyx.
Tebulot uniósł jednak dłoń, podając swój pomysł.
- Słuchajcie, wiem, co robić. Słuchajcie! Znalazłem to kiedyś w ksią\ce o Dzikim
Zachodzie. Czejenowie u\ywali tego, by pozbywać się wrogów.
- Nie wiem, czy pamiętasz, \e Indianie zostali w końcu pobici rzucił Xaxxa.
- No nie, tu chodzi tylko o ten jeden pomysł. Musimy podnieść tego Tatara rannego w
nogę i przelecieć z nim nad całą długością linii przeciwnika, spryskując \ołnierzy krwią. Potem
odnalezć, przepłoszyć i popędzić tutaj resztę tych niedzwiedzi. Jak tylko poczują krew, to
powinny oszaleć, no nie? Mówiąc o tym, co my powinniśmy zrobić, mnie miałeś na myśli, co?
- spytał Xaxxa. - O ile wiem, to tylko ja w tym towarzystwie potrafię latać.
- Będziemy cię osłaniać. Xaxxa spojrzał na Kasyxa.
- Pomysł jest dobry, ale jeśli nie chcesz, to nic musisz tego robić - rzekł Stra\nik Mocy.
- Zrobię to - oświadczył Xaxxa. - Chciałem się tylko upewnić, czy nikt tu nie przesądza
z góry i nie decyduje za mnie.
- No wiesz? - uśmiechnęła się Samena.
Nie zwlekając Xaxxa wystartował w nadal padającym śniegu i zniknął raz jeszcze.
Kiedy powrócił, mknął tak szybko, \e nie dojrzeli go, zanim wypadł z zamieci i złapał rannego
Tatara, tak jak myszołów chwyta wytropionego susła. Inni unieśli strzelby i wypalili
świszczącą salwę, lecz Xaxxa zdołał przelecieć wzdłu\ całego ich szeregu nie odnosząc \adnej
szkody, rozpryskując zaś nad nimi krew z ran niesionego Tatara.
Rzucił bezwładne ciało w głęboki śnieg i znów wspiął się pod niebo, by okrą\yć polarne
niedzwiedzie.
Kasyx czekał niecierpliwie. Minuty mijały. Gesty śnieg okrywał jego karmazynową
zbroję jakby wełną. Samena siedziała obok, ze spokojną twarzą. Rozglądała się uwa\nie, czy
Tatarzy nie zdecydują się przypadkiem ich zaatakować. Tebulot trzymał broń w gotowości.
Maszyna mruczała energią, lecz wiedział, \e na razie nic nie jest w stanie zrobić.
- Mam nadzieję, \e Xaxxa nie zginął. Nie ma tego samego wyczucia przestrzeni i
orientacji, co ja. Szczególnie przy tej pogodzie - powiedziała Samena.
- Nic mu się nie stanie - uspokoił ją Kasyx, chocia\ sam nie był tego pewien. Xaxxa
wydawał mu się nieco zbyt szybki, w gorącej wodzie kąpany. Gdyby wleciał przez przypadek
na inne takie sanie przedzierające się gdzieś tam przez zadymkę, zginąłby w jednej chwili, a oni
nawet by o tym nie wiedzieli.
Minęło dziesięć minut.
- Zbli\ają się, popatrzcie - powiedziała Samena.
Kasyx uniósł głowę, przestawiając wizjer na zbli\enie. Samena miała racje. Tatarzy
unieśli się ze śniegu, czerniejąc na tle zamieci skrzydlatymi hełmami i zamaskowanymi obojęt-
nością twarzami. Tu\ obok głowy Kasyxa gruchnął strzał - nie kula, lecz wąska kolumna
powietrza wciąganego do lufy strzelby z dwukrotną prędkością dzwięku. Padł płasko.
- Jest chyba ze trzydziestu. Czy sądzicie, \e dacie radę załatwić ich we dwoje?
- Spróbujemy - Tebulot nie przeraził się. - Na równinie wycięliśmy dziesięć razy
więcej trupów.
- Owszem - zgodził się Kasyx. - Ale one nie miały takich strzelb.
- Musimy zaryzykować, Kasyxie - szepnęła Samena. - Xaxxa się nie zawahał.
- Wiem, wiem - Kasyx pokiwał głową. - Rzecz tylko w tym, \e... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl