[ Pobierz całość w formacie PDF ]

On zaś podniósł krzesełko i cisnął nim w jej stronę. Krzesło uderzyło w stół, potem w Maxa i
wreszcie w tort. Mój żółty słoń rozpłaszczył się na dywanie.
- No nie, tego już za wiele! - zawołałam. - Wszyscy na krzesła i głowy w dół.
- Ale ja nic nie zrobiłem - zaprotestował Guillermo. - To nie moja wina.
- Wszyscy.
Dzieci znalazły sobie krzesła i usiadły na nich, nawet Max i Freddie. Wszystkie poza
Sheila.
- Nie moja wina, że głupi Peter potknął się o mnie - powiedziała. Siedziała na
podłodze w miejscu, gdzie Peter ją przewrócił.
- Siadaj na krzesło i głowa w dół, tak jak wszyscy. Mam was dość. Przez cały dzień
wciąż tylko się kłócicie. Macie, na co zasłużyliście. Głowy w dół.
Sheila nie ruszyła się ze swojego miejsca.
- Sheilo, wstań.
Westchnęła głęboko i przysunęła sobie krzesło. Potem postawiła je przy Tyler, usiadła
na nim i spuściła głowę.
Spojrzałam na nich. Co za zbieranina. Whitney i Anton podnosili tort z dywanu.
Kiedy podeszłam do nich, Anton przewrócił oczami. Uśmiechnęłam się znużona, ale tak
naprawdę miałam ochotę się rozpłakać. Bez szczególnego powodu; może dlatego, że
chciałam, aby tamten dzień był wyjątkowy, ą okazał się taki sam jak wszystkie inne.
Kiedy ponownie odwróciłam się do dzieci, zauważyłam, że Peter zerka nad
ramieniem. Pogroziłam mu palcem i zgromiłam ponurym spojrzeniem. Natychmiast zakrył
twarz. Popatrzyłam na wskazówkę sekundnika zegara na ścianie.
- W porządku, możecie wstać, jeśli potraficie się zachować jak ludzkie istoty. Zostało
jeszcze dziesięć minut. Pomóżcie zbierać tort, a potem zajmijcie się czymś. Tylko żadnych
kłótni.
Sheila wciąż siedziała na swoim krześle ze spuszczoną głową.
- Sheilo, możesz wstać.
Nie ruszyła się. Usiadłam obok niej.
- Już się nie gniewam na ciebie. Możesz iść się pobawić.
- Uhu - mruknęła. - To mój prezent dla ciebie. Będę grzeczna.
Po lekcjach Whitney odprowadziła Sheilę do autobusu, a Anton i ja zeszliśmy do
pokoju nauczycielskiego. Usiadłam wygodnie w jednym z foteli, opierając głowę na oparciu,
a nogi na stole, i zakryłam oczy ramieniem.
- Co za piekielny dzień - powiedziałam. Anton nic mi nie odpowiedział, więc
wyprostowałam się i otworzyłam oczy. Nie było go nigdzie. Nawet nie zauważyłam, kiedy
wyszedł. Znowu wyciągnęłam się wygodnie i prawie zasnęłam.
- Torey?
Otworzyłam oczy. Anton stał nad moim fotelem.
- Wszystkiego najlepszego - powiedział i podał mi grubą kopertę.
- Daj spokój, nie trzeba było. Tutaj nie dajemy prezentów. Uśmiechnął się.
- Otwórz.
W kopercie znalazłam zwariowaną kartę urodzinową z zieloną żmiją. Ze środka karty
wypadła złożona kartka.
- Co to jest? - spytałam.
- Mój prezent dla ciebie. Rozłożyłam papier. Była to kopia listu.
Szanowny Panie Antonio Ramirez.
władze College'u okręgu Cherokee mają przyjemność poinformować Pana, że
otrzymał Pan stypendium Daltona E. Fellowsa.
Gratulujemy. Mamy nadzieję, te rozpocznie Pan naukę w murach naszego college'u
jesienią.
Spojrzałam na niego. Widziałam, że bardzo się stara, lecz nie potrafił utrzymać
swojego uśmiechu, który szybko rozszerzył się od ucha do ucha. Chciałam mu pogratulować.
Powiedzieć mu, jak bardzo mnie ucieszył ten kawałek papieru. Ale nic nie powiedziałam.
Patrzyliśmy tylko na siebie i uśmiechaliśmy się.
Po mojej rozmowie telefonicznej z Edem w sprawie przyszłości Sheili zwołano
zebranie. Wciąż upierałam się, aby umieścić ją u mojej przyjaciółki, Sandy McGuire, w
Szkole Podstawowej im. Jeffersona. Sandy była młodą, wrażliwą nauczycielką, która, jak
wierzyłam, nie zgubi Sheili w tłumie. Rozmawiałam z nią kilkakrotnie o Sheili, od czasu
kiedy po raz pierwszy wspomniałam jej o swojej prośbie.
Początkowo Ed nie odniósł się zbyt entuzjastycznie do mojej propozycji. Nie popierał
umieszczania dzieci w klasach starszych niż powinny się znalezć. Ponadto Sheila była małym
dzieckiem, jak na swój wiek. Większość z ośmio i dziewięciolatków przewyższała ją o pół
głowy. Zaczęliśmy drążyć temat bardziej wnikliwie. Była mniejsza od większości
drugoklasistów, ale poziomem wiedzy przewyższała ich przynajmniej o dwie klasy. W jej
przypadku nie było mowy o idealnym rozwiązaniu. Bardziej niż jej wzrost czy poziom
inteligencji obchodził mnie fakt, aby umieścić ją pod opieką nauczycielki, która pomoże jej w
emocjonalnym rozwoju. Nie miałam wątpliwości, że z akademickiego punktu widzenia nigdy
nie będzie normalna, więc nie widziałam powodu do stwarzania nowych kłopotów.
Obawiałam się, że nieposkromiony umysł Sheili nie znajdzie dla siebie granic w drugiej
klasie i Sheila napyta sobie biedy tylko przez to, że będzie chciała si.ę czymś zająć.
Ostatecznie jednak uznano, że można dać jej szansę w klasie Sandy. Ustalono też, że będzie
chodzić codziennie na dwie godziny do pedagoga szkolnego, który miał czuwać nad jej
rozwojem emocjonalnym, a także pomóc w dodatkowych zajęciach, by sprostać jej
zaawansowanej wiedzy.
Na trzy tygodnie przez zakończeniem szkoły powiadomiłam Sheilę, że w przyszłym
roku pójdzie do szkoły Jeffersona. Wyjaśniłam jej, że dobrze znam jej przyszłą nauczycielkę i
że przyjaznię się z nią od dawna. Zapytałam Sheilę, czy chciałaby któregoś dnia po lekcjach
odwiedzić Sandy w jej klasie. Pierwszy raz zaproponowałam jej to w tym samym dniu, w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl