[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ryły głębokie bruzdy w czarnej ziemi.
Strzelił dwukrotnie w przednią szybę. Pajęcza sieć pojawiła się na niej jak za
dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ale pociski nie przebiły twardego szkła. W ostatniej
chwili uskoczył i przetoczył się po ziemi. Sucha trawa omiotła mu twarz. Podniósł się na
kolana i wypalił jeszcze dwa razy w tył samochodu. Wóz zawracał. Błękitne światło obracało
się powoli w mroku nocy, zmieniając ją w koszmar. Krążownik znalazł się pomiędzy nim a
samochodem. Elton zdążył jednak dotrzeć do wozu, pracował nad wymontowaniem swego
elektrycznego urządzenia z drzwi. Ktoś wychylił się z okna policyjnego samochodu. Mrok
wypełnił głuchy, kaszlący dzwięk. Pistolet maszynowy typu Sten. Kule wyryły w ziemi
wokół Richardsa skomplikowaną mozaikę. Odpryski ziemi uderzyły go w twarz, przyklejały
się do policzków i czoła. Ukląkł jak do modlitwy i raz jeszcze wypalił w przednią szybę. Tym
razem kula przeszyła szkło. Wóz mknął prosto na niego. Uskoczył w lewo. Potężny stalowy
zderzak trafił go w lewą nogę, rozłupując kostkę. Upadł na twarz. Gdy samochód zawracał,
silnik ryczał na pełnych obrotach. Zwiatła reflektorów raz jeszcze go odnalazły. Richards
próbował wstać, ale złamana kostka nie była już w stanie go utrzymać. Z trudem chwytając
powietrze, patrzył na zbliżający się samochód. Wszystko wydawało się jakby wyolbrzymione,
surrealistyczne. Adrenalina wprawiła go w stan dziwacznego delirium. Scena wokół
rozgrywała się jakby w zwolnionym tempie. Nadciągający policyjny wóz przypominał
olbrzymiego, ślepego bizona. Znów rozległ się szczęk Stena. Tym razem kula trafiła go w
lewe ramię. Impet uderzenia odrzucił w tył. Ciężki wóz skręcił, próbując go dosięgnąć. Przez
krótką chwilę miał szansę oddać celny strzał do mężczyzny siedzącego za kierownicą.
Wypalił, odłamki szyby rozprysły się wokoło. Samochód zaczął przechylać się
niebezpiecznie, po czym runął bezwładnie na bok, przetoczył się na dach aż wreszcie zwalił
się na drugi bok i znieruchomiał. Silnik zgasł. Nagle w ciszy rozległ się trzask policyjnej
radiostacji. Parrakis siedział już za kierownicą, próbując uruchomić samochód, ale widocznie
wiedziony paniką zapomniał o otwarciu przewodu zabezpieczającego. Za każdym razem,
kiedy przekręcał kluczyk z komór powietrznych dobiegał jedynie głuchy, astmatyczny łoskot.
Ciszę nocy zaczęły rozcinać odgłosy zbliżających się policyjnych wozów.
Był wciąż pięćdziesiąt jardów od wozu, gdy Elton zrozumiał, na czym polegał jego
błąd i zwolnił dzwignię zabezpieczającą. Gdy teraz przekręcił kluczyk, silnik zaskoczył i
pojazd powietrzny ruszył w stronę Richardsa. Podniósł się z trudem, otworzył gwałtownie
drzwi i runął bezwładnie na siedzenie.
Parrakis skręcił na siedemdziesiątą siódmą łączącą się ze State Street. Spód
samochodu niemal otarł się o krawężnik, niemniej pojazd pokonał go bez trudu. Elton
łapczywie wciągnął do płuc powietrze i wypuścił je z siłą, która wydęła jego mięsiste wargi
jak zasłony okienne pod naporem wiatru. Zza rogu ulicy wyłoniły się nagle dwa kolejne
samochody policyjne z włączonymi błękitnymi kogutami. Wozy rozpoczęły pościg.
- Nie jesteśmy wystarczająco szybcy! - krzyknął Elton. - Nie jesteśmy za szybcy...
- To zwykłe samochody! Mają koła! - odkrzyknął Richards. - Zasuwamy! Tędy!
Pojazd skręcił w lewo i gwałtownie wzniósł się w powietrze, by przemknąć ponad
wysokim krawężnikiem. Wozy policyjne zostały z tyłu. Rozległy się pierwsze strzały.
Richards słyszał, jak kule przebijały na wylot karoserię ich samochodu. Tylna szyba pękła z
głośnym trzaskiem, odłamki bezpiecznego szkła posypały się na nich. Elton z głośnym
krzykiem lawirował pojazdem na prawo i lewo. Jeden z wozów policyjnych jadący z
prędkością około dziewięćdziesięciu mil na godzinę skręcił gwałtownie, rozcinając mrok
jasnymi snopami światła, a potem przewrócił się na bok, ryjąc gorącą bruzdę na powierzchni
placu, dopóki jedna z iskier nie natrafiła na uszkodzony w momencie kapotażu zbiornik
paliwa. Wóz zmienił się w kulę białych płomieni. Przypominał jasną flarę sygnalizacyjną.
Drugi samochód mknął ich śladem, ale Elton raz jeszcze sobie z nim poradził. Richards
[ Pobierz całość w formacie PDF ]