[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ciekała i pisnęła, gdy znowu poczuła na sobie jego
wścibskie palce.
- Przepraszam... Musiałem cię ukarać za to, że
mnie zdemaskowałaś.
- Nie przepraszaj - jęknęła.
156 SUSAN STEPHENS
- Spójrz na mnie - rozkazał. - Nie mamy wiele
czasu. Zaczynamy lÄ…dowanie. Po prostu patrz na mnie.
- Czy te drzwi są dzwiękoszczelne? - spytała,
kiedy ochłonęła na tyle, by odzyskać mowę.
- Całkowicie.
- Co za ulga.
- A teraz naprawdę już musimy wyjść z łóżka.
O ile - oczywiście - nie zamierzasz tu nocować?
Theo postarał się, aby spotkanie Mirandy z rodziną
na pokładzie jachtu wypadło wyjątkowo. Patrząc, jak
mąż rozmawia swobodnie z małżonkiem Emily, ksiÄ™­
ciem Alessandrem, uÅ›wiadomiÅ‚a sobie, że nigdy jesz­
cze nie czuła się tak pełna życia.
- Mają wiele wspólnego -przenikliwie stwierdziła
Emily, podążając wzrokiem za spojrzeniem siostry.
- Prawdopodobnie mają wspólnych przyjaciół
- zgodziÅ‚a siÄ™ Miranda. - W koÅ„cu obracajÄ… siÄ™ w po­
dobnych kręgach.
- Ja myślałam raczej o ich żonach.
- O nas? - Miranda uśmiechnęła się. - Oczywiście.
Biedacy.
- Nie jest im Å‚atwo. Nic dziwnego, że czujÄ… po­
trzebę wymiany doświadczeń.
- Ale ty jesteś szczęśliwa, prawda, Emily?
- A jak sądzisz? - Emily przesunęła dłońmi po
coraz szerszej talii. - Kocham mój nowy kraj, mojego
męża i jego uroczego ojca. Zresztą, dzięki dziedzicowi
tronu i kolejnemu dziecku w drodze, nie tylko ja
jestem szczęśliwa. Tam stoi ojciec Alessandra... Czy
jego uśmiech nie jest wymowny?
ZLUB W GRECJI
157
Obie uÅ›miechnęły siÄ™ i pomachaÅ‚y rÄ™kÄ… do dystyn­
gowanego starszego pana, który rozmawiał właśnie
z ich matkÄ….
- %7łycie rodzinne jest wspaniałe. Alessandro jest
szczęśliwy, ja jestem szczęśliwa, jego ojciec jest
szczęśliwy i istnienie dynastii jest zapewnione.
- A ten element dynastyczny ci nie przeszkadza?
Ograniczenia narzucane przez życie na świeczniku?
- A powinien?
- Nie, tylko że...
- %7Å‚e jestem kobietÄ… pracujÄ…cÄ…? Nie zrezygnowa­
łam z prawa. To jest żonglerka, Mirando. Opanujesz
jej zasady.
- NaprawdÄ™ tak sÄ…dzisz?
- Jestem tego pewna. Co zawsze sobie mówi­
Å‚yÅ›my? Najważniejsze, aby kobieta zachowaÅ‚a nie­
zależność tutaj... - Postukala się w czoło. - To
nie przeszkodzi ci pokochać kogoÅ› ani zaÅ‚ożyć ro­
dziny. A gdy w grę wchodzi mężczyzna taki jak
Alessandro lub Theo, czyż można z tego zrezyg­
nować?
- Tylko z największą trudnością - zgodziła się
Miranda.
- Wiesz, był czas, gdy zastanawiałam się, czy
zobaczę kiedyś, jak się śmiejesz. On dobrze na ciebie
działa, Mirando.
- Wiedziałaś, prawda? O mojej ręce?
- Kiedy odwiedziłam cię w szpitalu, odczytałam
diagnozÄ™ z twoich oczu, zanim lekarze powiedzieli
nam choć słowo.
Miranda zacisnęła zęby.
158 SUSAN STEPHENS
- Idiotka ze mnie, Em. Wiedzieliście... Lekarze
was poinformowali. Powinnam się domyślić.
- Tak... Ale ty nie chciaÅ‚aÅ› nic mówić, i uszanowa­
liÅ›my to. ChcieliÅ›my zostawić ci pole manewru. Po­
wiedz, dobrze postąpiliśmy?
- Tylko nie wpadaj w poczucie winy. Powinnam
była coś powiedzieć... Przyjść od razu do ciebie... albo
mamy lub taty.
- PowiedziaÅ‚abym, że twoje zachowanie byÅ‚o zro­
zumiałe. Po takim okropnym szoku...
- Możliwe, ale nie należało uciekać do Grecji.
- A nie cieszysz się, że to zrobiłaś? - Emily rzuciła
blizniaczce figlarny uśmieszek, zerkając na dwóch
przystojnych mężczyzn, rozmawiających na dziobie.
- Tak jak ja się cieszę, że zastąpiłam cię na scenie
tamtego wieczoru, gdy poznałam Alessandra.
Siostry ledwie zdążyły wymienić uśmiechy, gdy
zbliżyła się do nich matka.
- Kochane, musimy przejść na pokład rufowy...
Pani Weston byÅ‚a w swoim żywiole, nie zapom­
niaÅ‚a nawet o kapeluszu z szerokim rondem, wykoÅ„­
czonym fioletowymi piórami.
- Mamo, uspokój się - uśmiechnęła się Miranda.
- Przecież to nie pierwsze wesele, na którym jesteś.
- Nie, ale pierwsze na pokładzie jachtu należącego
do miliardera.
- Co do tego twoja matka ma racjÄ™, Mirando...
- W porzÄ…dku. PoddajÄ™ siÄ™, tato.
Na pokładzie rufowym zgromadził się spory tłum.
Widziała Spirosa i Agalię, prowadzonych do miejsc
honorowych, razem z Lexis i ojcem Alessandra.
ZLUB W GRECJI 159
- O co chodzi?
- To mój ślubny prezent dla ciebie - pwiedział
Theo, wysuwając się naprzód.
Miranda uśmiechnęła się szeroko.
- Co to jest? Co się dzieje? - pytała z podnieceniem.
- Poczekaj, a zobaczysz-odpowiedział tajemniczo.
ZobaczyÅ‚a mÅ‚odziutkÄ… ChinkÄ™, stojÄ…cÄ… na prowizo­
rycznej scenie przed zgromadzonymi gośćmi. Ubrana
w prostÄ…, bÅ‚Ä™kitnÄ… jak niebo sukniÄ™, mogÅ‚a mieć kilka­
naście lat.
- Nie rozumiem...
Theo położył palec na ustach i poprowadził żonę ku
dwóm krzesłom w samym środku pierwszego rzędu.
-- Zrozumiesz za chwilę. Obiecuję - wyszeptał
z uśmiechem.
Gdy usiedli, Alessandro, książę Ferrary, mąż Emi­
ly, wystÄ…piÅ‚ ceremonialnie do przodu. NiósÅ‚ jej skrzyp­
ce. Przekazał je Mirandzie z głębokim ukłonem.
- Li Chin czeka, by zagrać dla ciebie swój popiso­
wy utwór.
- Och, Theo...
Wydawało się, że piękny, stary instrument ożywa
w dłoniach Mirandy, bez dotknięcia smyczkiem. Był
to symbol dalekiej drogi, jakÄ… oboje przebyli.
- To dla ciebie - powiedział cicho.
- Dla nas obojga - poprawiła go. - Jak mogę ci
powiedzieć, co to dla mnie znaczy, ani jak bardzo cię
kocham?
- Możesz zacząć zaraz po recitalu - obiecaÅ‚ ironi­
cznie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl