[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jej w oczy.
Odsunąć się, zabrać rękę, bo tak nie powinno być. A może powinno? Mogła-
by go pocieszyć, sprawić, by poczuł się kochany, okazać mu to, czego nie umiała
okazać Eloise. On zaś mógłby uwolnić ją od jej problemów, pozwalając, by po-
czuła coś innego niż strach i żal.
Niebezpieczne myśli. Nie wolno ich do siebie dopuszczać. Ale nie umiała ich
wytłumić. Pod wpływem tych drobnych pocałunków czuła, że się rozpływa.
Drugą ręką dotknęła jego twarzy.
- Tom... - szepnęła.
Podniósł się z miejsca, podszedł do niej, pomógł jej wstać i ją objął, muskając
wargami kącik jej warg. Był to jedynie wstęp do prawdziwego namiętnego po-
całunku. Pchnął ją delikatnie na stół, a ona, usiadłszy na blacie, objęła go noga-
mi.
- Amy, przepraszam. Masz za sobą przykre doświadczenia, więc nie powi-
nienem cię namawiać na to... co dzieje się między nami.
R
L
T
Był to dla niej sygnał, że należy stanąć na własnych nogach, jednak tego nie
zrobiła. Nie mogła. Powiodła palcem po jego wargach.
- Nie jesteś odosobniony... A ten jeden raz... Wydaje mi się, że to za mało,
żeby nas wyzwolił...
- Co proponujesz?
- Ani ty, ani ja nie nadajemy się teraz do tego, żeby się z kimś wiązać. To zły
moment w naszych życiorysach. Ale może... - To bardzo ryzykowne, a jeśli Tom
odrzuci jej propozycję, będzie zmuszona opuścić Marsh End House.
Czekał na odpowiedz, a w jego oczach tliła się iskierka nadziei.
- Co chciałaś powiedzieć?
- Może... - Dlaczego tak trudno to z siebie wyrzucić? - Moglibyśmy nawza-
jem sobie pomóc...
Jego oczy stały się szarozielone i połyskujące jak tafla jeziora w słoneczne
zimowe popołudnie.
- Czuję, że oszaleję. Nie mogę spać, bo myślę tylko o tobie.
- Ja też - wyznała. Ostatnio to nie nocne koszmary spędzały jej sen z powiek,
lecz wspomnienie jego pieszczot. Oraz pragnienie, by to się powtórzyło.
- Chcę się z tobą kochać - powiedział lekko drżącym głosem. - Teraz. Chcę
się w tobie zatracić. Ale...
Tom ma wątpliwości?
- Nie mam żadnych wątpliwości. - Uśmiechnął się. Poczuła, że się czerwieni.
- Hm. Nie chciałam tego mówić głośno.
R
L
T
- Wiem. Musimy się wstrzymać, dopóki nie pojadę do najbliższego więk-
szego miasta, żeby kupić prezerwatywy w sklepie, w którym nie znają ani ciebie,
ani mnie.
- Jasne, bo jak któreś z nas kupiłoby je w miasteczku, to ta informacja roze-
szłaby się, zanim zdążylibyśmy wrócić do domu. - Pokiwała głową. - Moją już
zużyliśmy. - Musnęła go wargami. - Ale wiedz, że to nie w moim stylu.
- Ani w moim. - Pocałował ją w czubek nosa. - Coś mi się wydaje, że nasze
granice znowu się przesunęły.
Tak. I powinna odsunąć je na poprzednie miejsce i ustalić reguły tak, żeby
potem żadne z nich nie cierpiało.
- Trzymajmy to dla siebie. Tak długo, jak... tu będę... jak długo się nie za-
spokoimy. - Ona stąd wyjedzie, więc nie powinni mieć złudzeń. - Dla innych,
łącznie z Perdy, bo nie należy jej na razie o tym mówić, po prostu pilnujemy
domu oraz psa. - Zawahała się. - To, co mi powiedziałeś, zatrzymam dla siebie.
- Wiem. I dziękuję ci za to. Ufam ci, nawet nie miałem zamiaru prosić cię o
dyskrecję. - Przyciągnął ją do siebie, by oprzeć jej czoło na ramieniu. - Przepra-
szam, że zawracam ci głowę swoimi problemami.
- Nie przepraszaj. Po pierwsze, ja ci opowiedziałam o Colinie, a po drugie,
sama cię o to poprosiłam. Myślę, że dobrze ci to zrobiło. Pomogło spojrzeć z in-
nej strony. - Pogładziła go po głowie. - Co zamierzasz zrobić z dziadkami Perdy?
Westchnął.
- Zadzwonię do nich, żeby umówić się na jakiś rozsądny termin. Musi do
nich dotrzeć, że nie będę tańczył, jak mi zagrają, i że przez cały czas tej wizyty
będę przy Perdy, żeby ich ostudzić, jak zaczną na nią naciskać jak na Eloise.
R
L
T
Kocham ją taką, jaka jest, nie dlatego, że jest śliczna i bystra. Nie ma mowy, że-
bym oddal ją w ich łapy.
- Tom, nie przesadzaj. Pamiętaj, że oni stracili córkę jedynaczkę.
R
L
T
- I nie pozwolę, żeby ją zastąpili moją córką jedynaczką - mruknął ponuro.
- Kwestionują twoje prawo do opieki nad Perdy?
- Nie. O matko... nie przyszło mi to do głowy!
- Nie mają najmniejszej szansy. %7ładen sąd nie odbierze dziecka, które jest
kochane i dobrze się rozwija. - Odgarnęła mu włosy z czoła. - Podejrzewam, że
tęsknią za Eloise, że mieli czas przemyśleć swoje błędy i po prostu chcą zoba-
czyć Perdy. Niestety, obca jest im sztuka porozumiewania się. A ty, opierając się
na wcześniejszych doświadczeniach, przyjmujesz postawę obronną, jak każdy na
twoim miejscu, i być może doszukujesz się w ich słowach tego, czego tam nie
ma.
- Może. Zawsze jesteś taka rozsądna?
- Aatwiej o rozsądek, kiedy chodzi o problemy innych niż o własne.
- Wiedz, że potrafię to docenić. Tak, mam żal także do rodziców Eloise.
Gdyby rosła pod mniejszą presją, gdyby czuła się bardziej kochana, może by po-
trafiła być z nami szczęśliwa. Może cieszyłaby się tym, że ma i pracę, i rodzinę,
zamiast mieć poczucie, że we wszystkim musi być najlepsza. Niewykluczone, że
wyjeżdżała tak chętnie, bo wtedy miała okazję pokazać się jako Eloise Ashby,
kobieta, która zbawia ludzkość. Nigdy mi tego nie powiedziała, chyba wolałaby
umrzeć, niż się do tego przyznać, ale pewnie zdawała sobie sprawę, że nie spraw-
dza się jako matka.
- Osoba dążąca do doskonałości na pewno miałaby z tym problem. Tom,
może ona wcale was nie odtrącała. Może czuła, że do ciebie nie dorasta, bo ty,
chociaż nie zdajesz sobie z tego sprawy, jesteś stworzony do ojcostwa, więc
trzymała się z boku ze strachu, że jej się nie uda i Perdy jej nie zaakceptuje.
R
L
T
- Nie przyszło mi to do głowy. - To odkrycie nim wstrząsnęło. - Była moją
żoną, a ja ją kochałem. Nie ożeniłbym się z nią, gdybym jej nie kochał. - Kręcił
głową. - Dlaczego ze mną nie rozmawiała, dlaczego nie mówiła, co czuje?
- Jeśli ktoś uważa, że musi być doskonały, to nie potrafi przyznać się do sła-
bości.
Zmrużył oczy.
- Zabrzmiało to bardzo osobiście.
- To nie o mnie, a o moich rodzicach. Oni tacy są, a ja to rozumiem i ich ak-
ceptuję. W ten sposób dajemy sobie to, co najlepsze. Nie oczekuję od nich tego, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl