[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nym śmiechem.
- Niektórzy z nich za dużo wypili... Nie mieli nic złego na myśli - chciał wy-
S
R
jaśnić Rhiannon, ale ona tylko zachichotała.
Ujął ją za ramiona i obrócił do siebie.
- Rhiannon, nie jesteś pijana, co? - spytał poważnie.
- Pijana? Wypiłam tylko kilka szklanek wina.
- To mocne wino.
- Nic mi nie jest - odparła urażonym tonem.
- Dobrze - powiedział, przysuwając wargi do jej ust - bo chciałbym, żebyś
była w pełni świadoma w naszą noc poślubną.
Ich wargi spotkały się.
- I jestem - wyszeptała.
- To dobrze. Nasz hotel jest tam. To zwykłe miejsce, bez luksusów, ale myślę,
że nam wystarczy.
Rhiannon kiwnęła głową; jednak jej serce waliło jak młotem.
Pokój był idealny - przytulny i czysty. Niczego więcej nie potrzebowali.
- Chciałabyś wziąć kąpiel?
- Tak, myślę, że się trochę odświeżę.
Zamknęła za sobą drzwi łazienki, chociaż tak naprawdę potrzebowała tylko
chwili samotności na zebranie odwagi.
Kobiety w wieku dwudziestu sześciu lat rzadko były jeszcze dziewicami. A
nie chciała mu dawać satysfakcji związanej z wiedzą, że jest jej pierwszym ko-
chankiem.
Spojrzała w lustro, próbując przywołać w sobie pewność siebie, którą czuła
wcześniej. Spojrzała na wyjętą z torby kusą koszulkę nocną, którą on sam kupił ja-
kiś czas temu.
I wtedy postanowiła, że rozpocznie to małżeństwo jako świadoma siebie ko-
bieta, a nie wystraszona dziewczyna.
Otworzyła drzwi łazienki, stając w nich kompletnie naga.
S
R
- Jestem gotowa - powiedziała.
- Najwyrazniej - rzucił, podnosząc się na łóżku. - Też powinienem się przy-
gotować...
Zaczął rozpinać koszulę.
- Nie, ja to zrobię.
Starając się kontrolować drżenie palców, zdjęła z niego koszulę, potem pasek
u spodni, a na końcu same spodnie. Pomógł jej zrzucić je ze swoich nóg.
- Nie mogłem się doczekać...
- Cierpliwości - wymruczała z uśmiechem.
Lukas jęknął.
- Ja też chcę cię dotknąć...
- Już niedługo - zaśmiała się. - Czy wiesz, że ja nigdy jeszcze nie byłam z
mężczyzną?
- Hm, zastanawiałem się na tym... - wydyszał, poddając się jej pieszczotom. -
Chociaż w tej chwili ciężko w to uwierzyć...
- Tak? - Pochyliła się nad nim.
- Chcę cię dotknąć - wyszeptał.
Ujęła jego dłonie i przyciągnęła je do swoich piersi.
Teraz role się odwróciły i to ona wiła się z rozkoszy. Wplotła palce w jego
włosy, przyciągając go jeszcze bliżej, gdy całował najintymniejsze rejony jej ciała.
- Jesteś taka piękna... - wyszeptał i taka właśnie się poczuła.
Jego palce pieściły ją, wyzwalając płomienie pożądania i obezwładniającej
rozkoszy.
- Lukas...
- Pozwól sobie na to - rozkazał.
Była już blisko eksplozji.
- To ty sobie na to pozwól.
To było dziwne, nowe uczucie, gdy pojawił się wewnątrz niej.
S
R
- Nie ranię cię? - spytał.
Roześmiała się znowu.
- Nie, nie ranisz.
Było coś pięknego w ich ciałach złączonych w jedno.
To musiała być miłość.
Rhiannon chciała mu powiedzieć, że bardzo go kocha, ale wiedziała, że on nie
chce tego słyszeć.
Ale przecież kiedyś był w stanie czuć i rozumieć miłość.
Postanowiła odnalezć w nim tego wrażliwego chłopca, który może ją poko-
chać.
S
R
ROZDZIAA DZIEWITY
- Co będziemy dzisiaj robić? - spytał Lukas, leżąc obok niej w oblanym po-
rannym słońcem łóżku.
Rhiannon czuła, jak jego cieple spojrzenie anuluje wpływ wszystkich tych lat,
które spędziła w samotności.
- Cokolwiek - odparła z uśmiechem.
- Cokolwiek?
- Mhm - potwierdziła, czując budzące się pożądanie.
Pocałował ją, a ona chciała wierzyć, że on tylko nie jest w stanie wyrazić mi-
łości, którą tak naprawdę ją darzy.
Jakiś czas pózniej Rhiannon rzuciła:
- Nie chcę opuszczać Annabel na zbyt długo.
- Racja. Możemy wracać już popołudniu. A na razie możemy zjeść śniadanie
w Katapoli i obejrzeć ruiny.
Ubrali się i poszli do kafejki w porcie, gdzie zjedli jogurt z miodem i wypili
czarną kawę. Potem Lukas kupił dla nich wodę i słomiany kapelusz dla Rhiannon.
Opuścili wioskę, kierując się ku wzgórzom, gdzie znajdowały się ruiny.
- %7ładni archeologowie nie chcieli badać tego miejsca? - spytała, gdy pokazy-
wał jej resztki ścian domu sprzed stuleci.
Wzruszył ramionami.
- Amorgos nie lubi zmian. A w Grecji jest tyle ruin, że kilka z nich łatwo mo-
że przejść niezauważonych.
Wziął ją za rękę czułym gestem.
- Jesteś tu całkiem inną osobą - stwierdziła. - Tu przestajesz być tym potęż-
nym magnatem.
- Magnat? - Zaśmiał się. - To tak mnie widzisz?
- Tak cię widzi świat. Czy wiesz, jak wystraszona byłam, kiedy miałam do
S
R
ciebie podejść wtedy przy tym barze?
- Naprawdę?
- Chcę, żebyśmy byli tacy jak teraz.
- Czyli jacy?
- Szczęśliwi.
- Też chciałbym, żebyśmy byli szczęśliwi - powiedział, odwracając twarz, i
Rhiannon poczuła, że znowu go traci.
- A jeśli sytuacja między nami się zmieni? - spytała z bijącym sercem.
Spojrzał na nią czujnie.
- Jeśli się w sobie zakochamy...? - dokończyła.
Zapadła cisza.
- Rhiannon - zaczął tonem miękkim, ale niosącym bezwzględną prawdę. - Nie
zakocham się w tobie. Przedstawiłem to jasno na samym początku. Widziałem, jak
miłość potrafi zmieniać ludzi w słabe, egoistyczne istoty. I jeśli wydaje ci się, że
możesz sprawić, że cię pokocham, to się mylisz.
Jej twarz zbladła, gdy wszystkie budzące się świeżo nadzieje zostały błyska-
wicznie stłumione.
- Przepraszam... Myślałem, że dałem ci to jasno do zrozumienia... - dodał.
- Dałeś... - wydusiła z siebie, a potem, odtrącając jego dłoń, ruszyła z powro-
tem w kierunku wioski.
Wracali do hotelu w ciszy. Spakowali rzeczy, poszli na przystań i weszli na
pokład łodzi. Wypłynęli w kierunku domu.
Rhiannon spędziła rejs, siedząc jak najdalej od Lukasa i rozmyślając o tym, że
komunia ich ciał i serc zeszłej nocy była tylko iluzją.
Lukas obserwował skuloną w kącie łodzi Rhiannon. Kłuło go poczucie winy.
Wiedział, że zachował się samolubnie, pożądając jej ciała, ale odrzucając ser-
ce.
Pragnął jej, tego był pewien, ale ani nie chciał jej kochać, ani tym bardziej nie
S
R
chciał być przez nią kochany.
Ona musi się nauczyć, że pożądanie i namiętność są o wiele lepsze niż miłość.
Nie miała innego wyboru.
Gdy łódz dopływała do wyspy Petrakidesów, zauważyli Adeię drepczącą w
kierunku nabrzeża. Oboje zrozumieli, że coś musiało się przydarzyć Annabel albo
Theo.
- Paniczu... - zawołała Adeia, gdy łódz zbliżyła się do brzegu. - Wyglądałam
waszej łodzi cały ranek...
- Co się stało? - spytała Rhiannon. - Coś z Annabel czy z Theo?
- Wszystko z nimi w porządku. Tylko siostra panicza Lukasa przybyła tu ze-
szłego wieczora. Nalega, że zabierze stąd dziecko.
Lukas zaklął i zgrabnie zeskoczył z łodzi,
- Muszę iść się z nią zobaczyć - powiedział do Rhiannon.
- Idę z tobą.
- To cię nie dotyczy. - Potrząsnął głową.
- Wprost przeciwnie - to bardzo mnie dotyczy. Po to się właśnie pobraliśmy,
pamiętasz?
- Niech będzie - zgodził się niechętnie.
Zastali Antonię w holu.
- Witaj - rzucił Lukas do wysokiej, szczupłej kobiety.
Jego siostra położyła dłonie na szykownym różowym kostiumie opinającym
jej wąskie biodra.
- Christos mi wszystko opowiedział. Chcę ją zabrać ze sobą.
- Obawiam się, że to nie będzie takie proste - odpowiedział.
- Jak to nie? Jestem jej babcią, jej najbliższą krewną zaraz po Christosie, który
mnie w tej kwestii popiera i pojawi się ze mną w sądzie.
- Antonio, czy ty naprawdę chcesz ciągać naszą rodzinę po sądach?
- Mam gdzieś tę rodzinę. Ta rodzina to już tylko ty i twój ojciec. Bardziej
S
R
wam zależy na rodzinnej reputacji niż na pozostałych jej członkach. Nic dziwnego,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]