[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Camille spojrzała na zegarek i pokręciła głową.
- Teraz muszę już iść. Sądzisz, że możemy spróbować tej nocy?
- Nie ma problemu - zapewnił ją Salim. - Ale jak uda ci
się wyjść?
- Poradzę sobie. Spotkanie o pierwszej?
- Tak jest, szefie, będę tu!
Camille mrugnęła mu na pożegnanie i ruszyła w drogę
powrotną do domu, spiesząc się, żeby zdążyć na czas.
Wieczór dłużył się Camille w nieskończoność. Pani Duciel po raz pierwszy wypytywała ją o to, co
robiła w szkole, ale dziewczyna szybko zrozumiała, że odpowiedzi tak naprawdę nie interesowały jej
przybranej matki.
Udała więc, że jest bardzo zmęczona, i poszła do swojego pokoju.
Największym problemem Camille związanym z nocnym wypadem była obecność Sułtana i Czyngisa.
Psy znały ją i nie zaatakowałyby, ale mogły zacząć szczekać. Tymczasem policja z pewnością
połączyła ich uprowadzenie z pojawieniem się domniemanego włóczęgi, który stłukł szybę kilka dni
wcześniej. Camille musiała tak to zorganizować, żeby jej wyjście nie zostało zauważone.
Zaczęła kręcić się w kółko, czekając, aż nadejdzie odpowiednia pora. O pół do pierwszej otworzyła
okno sypialni. Psy biegały po trawniku.
Mistrz Duom powiedział, że w tym świecie Dar Rysunku słabł, a czasem nawet całkiem zanikał. A
jednak Camille kilkakrotnie już tutaj rysowała, mimo że w sposób niezamierzony czy niedoskonały.
Nadszedł teraz czas, żeby sprawdzić, czy zrobiła postępy.
Skoncentrowała się i natychmiast jej twarz rozświetlił uśmiech. Magia znowu działała. Camille
potrafiła wyobrazić sobie, narysować i przenieść to, co chciała, do rzeczywistości. Zasada, o której
mówił analityk, najwidoczniej jej nie dotyczyła. Zaraz jednak miała się przekonać, czy jej dzieło zmyli
psy stróżujące i ich niezawodny węch.
Dziesięć metrów od Sułtana i Czyngisa pojawiła się wspaniała samica rottweilera, patrząc na nich
arogancko. Molosy zaczęły węszyć w powietrzu. To, co poczuły, musiało im się spodobać, ponieważ
zbliżyły się do suki, machając ogonami. Ona z kolei oddaliła się lekkim krokiem, a dwa psy podążyły
za nią zafascynowane jej obecnością.
Camille była pod wrażeniem. Dar Rysunku otwierał tak zawrotne perspektywy, że prawie kręciło jej
się od tego w głowie. Z trudem powstrzymała okrzyk radości i przełożyła nogi przez parapet. Uczepiła
się rynny, ześliznęła na ziemię, po czym ruszyła w kierunku przeciwnym do rott-weilerów.
Czujniki podczerwieni połączone z alarmami umieszczone były dość wysoko, tak żeby psy nie
przecinały ich wiązek, i Camille nie sprawiło najmniejszego trudu ich uniknięcie. Następnie,
wspinając się po gałęziach starej sosny, dziewczyna weszła na mur, zeskoczyła na ulicę i spojrzała za
siebie. Powrót będzie trudniejszy... Salim będzie musiał jej pomóc. Nie czas było jednak o tym
myśleć. Camille ruszyła szybkim krokiem w kierunku centrum miasta.
Salim czekał na nią w umówionym miejscu. Miał na sobie czarny ubiór, zlewający się z mrokiem
nocy, i Camille zauważyła przyjaciela dopiero w ostatniej chwili.
- Dziękuję - szepnęła.
- Nie ma za co, szefie! Skorupiak ciemności gotowy jest na nowe przygody...
Camille ścisnęła przyjaciela za ramię.
- Idziemy?
Skinął głową.
Podeszli po cichu do niskiego ogrodzenia, którym otoczony był teren instytucji. Rozejrzawszy się
dokoła po pustych ulicach, przeszli przez płot. Obeszli budynek dookoła, po czym wrócili do punktu
wyjścia.
- Widzisz jakieś rozwiązanie? - zapytała Camille z powątpiewaniem.
Na samej górze budynku, na poziomie trzeciego piętra uchylone było małe okienko.
- Wejdziemy tamtędy - oznajmił Salim.
- Nie jesteśmy ptakami - odparła Camille. - Skorupiaki nie latają, wiesz?
Chłopak uśmiechnął się w ciemności.
- Zaufaj mi! Czy zdołasz wspiąć się do tego okna na pierwszym piętrze?
- Bez problemu - odpowiedziała Camille. - Tylko zapomniałam dynamitu do wysadzenia
okiennic!
- Zaczekaj tutaj. Zajmie mi to minutę.
Zanim Camille zdążyła zareagować, Salim już się rozpędził. Wsparty na kratach znajdujących się na
parterze, wyciągnął ramię i zaczepił się o dół okiennic z pierwszego piętra. Podciągnął się dzięki sile
nadgarstków, aż w końcu znalazł na małym gzymsie biegnącym wokół budynku. Przeszedł powoli
wzdłuż niego do miejsca, w którym zniszczone spoiny między kamieniami fasady dawały mu dalsze
podparcie, po czym zaczął ostrożnie piąć się w górę.
Camille wstrzymywała oddech. Widziała, jak Salim dotarł bez przeszkód do drugiego piętra i podjął
ostatnią część wspinaczki. Musiał jeszcze przejść spory odcinek w bok, żeby dostać się do okna, które
[ Pobierz całość w formacie PDF ]