[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Uświadomiłam sobie nagle, że istotnie do
warsztatu nie
ma innego wejścia jak tylko przez dom i
schody do piwnicy. Wrota garażu są
zamknięte na mur i zastawione szafą. My tu
ględzimy, a uwięziony włamywacz, być może,
czai się gdzieś tam na dole...
Zgodnie zerwaliśmy się na równe nogi. Mąż
wpadł do kuchni i chwycił z kąta miarkę
krawiecką, mnie napatoczył się pod rękę
żelazny świecznik z przedpokoju.
Zaopatrzeni w broń popędziliśmy do
piwnicy, nie siląc się na żadne skradania
i podstępy.
Włamywacza nie było i od razu stało się
jasne, którędy wszedł i wyszedł. Okno nad
moim stołem było otwarte, stół posłużył mu
jako stopień. Musiał być szczupły i
zręczny, bo okno miało wysokości nie
więcej niż pół metra, a umieszczone było
pod samym sufitem.
- Milicja by się nadzwyczajnie ucieszyła -
zauważyłam melancholijnie, wskazując
wyrazny ślad zelówki na białym brystolu. -
Uważam, że na wszelki wypadek trzeba to
zabezpieczyć.
- Milicja będzie to miała głęboko w nosie
- odparł mąż z przekonaniem. - Co innego,
gdyby nas zamordował, ale on, zdaje się,
nawet nic nie ukradł. Co ty robisz?
Wyciągnęłam kawałek celofanu, przykryłam
nim ślad zelówki i właśnie miałam to
ładnie wyciąć, kiedy zainteresował mnie
odbity na brystolu wzór. Szczególnym
trafem idealnie pasował do
zaprojektowanych wcześniej gzygzołów.
- Ty, popatrz - powiedziałam do męża. -
Dać to tak kawałkami w tych miejscach
pomiędzy... Co? Wyjdzie prawie koronka...
- O, niech skonam, aż się prosi! Wiesz, że
ty masz rację... Genialna myśl!
Genialna!...
Prozaiczne życie brutalnie wdarło się w
romantyczną aferę państwa Maciejaków,
usuwając w cień tajemnice i niezwykłości.
Znów zapomnieliśmy o intrygujących
zagadkach, bez reszty zajęci praktycznym
wykorzystaniem pozostawionego nam na
pamiątkę śladu. W ten sposób wielokrotnie
powielona zelówka przestępcy pozostała na
wieki nie tylko na kilometrach bieżących
ozdobnych tkanin, ale także i w mojej
pamięci...
- No dobra, dosyć tego na razie -
zawyrokował w końcu mąż, bardzo zadowolony
z efektów naszej pracy. - Zimno mi jak
cholera i zaczynam być śpiący, a jutro też
jest dzień...
*
Dzień wydawał się zwyczajny, podobny do
innych, wiosenny, wyjątkowo ciepły i nawet
mi do głowy nie przyszło, że stanie się
dla mnie jedną z przełomowych chwil życia.
%7ładnych przeczuć nie miałam, starannie
opracowywałam nowy wzór i usiłowałam
zastanawiać się nad problemami, które od
wczoraj poodwracały mi się do góry nogami.
Mąż, radykalnie przeobrażony, pełen
energii, pogwizdywał obok, w swojej części
warsztatu.
Zgodnie z postanowieniem, trzymaliśmy się
dotychczasowych obyczajów i do
kontynuowania rozważań przystąpiliśmy
dopiero po południu.
- Słuchaj no, mnie tu właściwie jedna
rzecz trochę dziwi - powiedział w
zamyśleniu, wchodząc do pokoju, gdzie
układałam ikebanę z patyków w alabastrowym
wazonie Basieńki. - Ty miałaś kiedy męża?
- Miałam. Dość dawno, ale miałam.
- I co? Jakby ci podstawili podobnego
faceta, tobyś go nie odróżniła?
Odstawiłam wazon, zgarnęłam na kupkę
zbywające szczątki patyków i ulokowałam
się na kanapie za stołem.
- Po pierwsze nie ma na świecie człowieka
podobnego do mojego męża - odparłam z
namysłem. - Miał cechy unikatowe. A po
drugie nigdy nie prowadziłam z nim takiej
idiotycznej wojny. Gdybym w ogóle na niego
nie patrzyła, nie rozmawiała z nim,
możliwe, że w pierwszej chwili nie
zwróciłabym uwagi, że to nie on. Jest
rzeczą tak naturalną, że facet, który
własnym kluczem otwiera drzwi mojego
mieszkania, to mój mąż... Wątpię jednak,
czy ta pomyłka trwałaby dłużej niż dwa
dni.
Mąż kiwnął głową energicznie, położył
okulary na stole i z impetem usiadł w
fotelu.
- Tak mi się właśnie wydawało. Niech mnie
gęś kopnie, ja tego nie rozumiem. Uważasz,
z jednej strony jemu cholernie zależało na
tym oszustwie, a z drugiej za dużo sobie
zlekceważył. Jak by ci to wytłumaczyć...
Rozumiesz, jakby mu wystarczyło, że będę
do niego podobny z daleka, tak pi razy
oko. A co z bliska, to on kicha i pluje.
Słuchałam z uwagą, czując, jak mi się
krystalizuje gnębiąca mnie od początku,
mglista myśl.
- Mów dalej - zażądałam. - To są bardzo
ciekawe rzeczy. Ale najpierw powiedz, co
wiesz o nasyłanych na mnie bandziorach.
- Jakich bandziorach? - zainteresował się
mąż.
- Nie wiem, jakichkolwiek. Podobno
wynajmujesz rozmaite męty społeczne, żeby
mnie śledziły.
Mąż zamachał niecierpliwie ręką.
- Nonsens. Nie gmatwaj sytuacji. W nocy
byłem śpiący i jakiś taki ogłuszony, ale
teraz rozjaśniło mi się pod sufitem.
Jeżeli oni to załatwili niezależnie od
siebie, ona mogła się spodziewać, że ktoś
ją będzie śledził. Chociaż on twierdził,
że to ona wynajmuje rozmaitych. Wiesz coś
o tym?
- Przeciwnie, wiem, że to on. Czekaj,
wszystko się komplikuje. Stańmy na czymś
rozsądnym, bo tu można zwariować. Załóżmy,
że on... albo ona, albo obydwoje... przed
wyjazdem załatwili sobie tę śledczą
usługę. Każde wyjechało spokojne, że za
czas nieobecności dostanie dokładny
raport, i każde spodziewało się, że
sobowtór będzie na oku. A zatem każde
kazało się wystrzegać i zadbało o
podobieństwo na odległość.
Mąż kiwnął głową tak rytmicznie, jakby
działał w nim jakiś mechanizm.
- Owszem, to ma jakiś sens. Logiczne. Mało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]