[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w pozostawionych odciskach, a dziewięćdziesiąt osiem procent odcisków zawie-
ra wodę. Podgrzewasz klej na małym elektrycznym ogrzewaczu, który włączasz
do zwykłego gniazdka. Zaklejasz taśmą okna, drzwi oraz wszystkie inne otwo-
ry i zostawiasz włączony grzejnik. Po dwudziestu czterech godzinach wracasz
i sprzątasz pokój.
 Jak?
 Otwierasz okna i drzwi. Potem rozpylasz proszek. Jednak w hotelu tego nie
zrobili. Pewnie dlatego, że na wszystkim zostaje warstwa kleju. I zapach. . .
Freddie uniósł brwi.
 Gadasz jak technik, Rydell.
 Przeważnie wystarcza zdrowy rozsądek. Na przykład nie wolno korzystać
z toalety.
 Nie?
 Na miejscu zbrodni. Nigdy nie używaj toalety. Nie spłukuj jej. Jeśli wrzu-
ci się coś do sedesu, to spływająca woda. . . Zwróciłeś kiedyś uwagę na to, jaki
kształt mają rury?
Freddie skinął głową.
 No cóż, może przestępca spłukał ją po tym, jak coś tam wrzucił. Jednak
muszla nie zawsze działa tak jak powinna i dowód mógł tam pozostać. Jeżeli
wejdziesz tam i ponownie spuścisz wodę, na pewno z nią spłynie.
 Do licha, nie wiedziałem.
 Zdrowy rozsądek  powtórzył Rydell, ocierając wargi papierową serwet-
ką.
 Myślę, że pan Warbaby nie myli się co do ciebie, Rydell.
 Tak?
 Mówi, że marnujemy twój potencjał, wykorzystując cię tylko do kręcenia
kółkiem. Prawdę mówiąc, człowieku, ja nie byłem tego pewny.
Freddie przerwał, jakby sądził, że Rydell się obrazi.
 Tak?
 Widziałeś tę szynę na nodze pana Warbaby ego?
 Yhm.
 A ten most, który zauważyłeś, zanim tu przyszliśmy?
 Taak.
105
 Czy Warbaby pokazał ci zdjęcie tej dziewczyny, która pracuje jako goniec?
 Tak.
 No cóż, pan Warbaby uważa, że to ona zabrała własność tego faceta. Ona
mieszka na tym moście, Rydell. A ten most to cholernie popieprzone miejsce.
Mieszkają tam sami anarchiści, popaprańcy i kanibale, człowieku. . .
 Słyszałem, że to tylko banda bezdomnych  rzekł Rydell, niejasno przypo-
minając sobie jakiś program dokumentalny oglądany w Knoxville  usiłujących
sobie jakoś radzić.
 Nie, człowieku. Bezdomni wszarze są na ulicach. Ci popaprańcy z mostu to
zgraja przeklętych satanistów. Myślisz, że mógłbyś tak po prostu tam zamieszkać?
Ni cholery. Dopuszczają tam tylko swoich, rozumiesz? To coś jak kult. Z inicjacją
i tym podobnym wariactwem.
 Inicjacją?
 Czarną magią  powiedział Freddie, pozostawiając Rydelłowi decyzję,
czy był to z jego strony przejaw rasizmu.
 No dobrze, ale co to ma wspólnego z szyną na nodze Warbaby ego?
 Właśnie tam załatwił sobie kolano  wyjaśnił Freddie.  Poszedł tam,
wiedząc, że ryzykuje życiem, próbując odnalezć pewną dziewczynkę. Małą
dziewczynkę  dodał Freddie, jakby bardzo mu się to podobało.  Ponieważ
ci sataniści z mostu robią to.
 Co robią?  zapytał Rydell, błyskawicznie przypominając sobie o mor-
derstwach w Pooky Bear.
 Kradną dzieci. A teraz pan Warbaby i ja nie mamy już tam wstępu, Rydell,
bo jesteśmy spaleni, rozumiesz?
 A więc chcecie, żebym ja to zrobił?  zapytał Rydell, wpychając zwiniętą
serwetkę do pudełka z białej tektury, w której dostał swoją podwójną kim che
wawa.
 Wyjaśni ci to pan Warbaby.
Znalezli Warbaby ego tam, gdzie go zostawili, w ciemnej kawiarence z wyso-
kim sklepieniem w dzielnicy, która według Freddiego nazywała się North Beach.
Znów miał na nosie te okulary i Rydell zastanawiał się, co przez nie widział. Ry-
dell przyniósł z patriota swoją niebieską walizkę i torbę z Container City. Poszedł
do łazienki, żeby się przebrać. Była tylko jedna, koedukacyjna, naprawdę zasłu-
gująca na tę nazwę, ponieważ stała tam nawet wanna. Chyba nikt jej nie używał,
bowiem namalowana w środku naturalnej wielkości syrena miała brązowy papie-
ros zduszony na brzuchu, tuż powyżej miejsca, gdzie zaczynały się łuski. Rydell
odkrył, że spodnie Kevina pękły mu na tyłku. Zastanawiał się, jak długo tak cho-
dził. Jednak nie zauważył tego w Container City, więc miał nadzieję, że stało się
to w samochodzie. Zdjął koszulę IntenSecure, wepchnął ją do kosza na śmieci
106
i włożył jeden z czarnych podkoszulków. Potem rozwiązał buty i zastanawiał się,
jak zmienić spodnie, skarpetki i bieliznę, nie stawiając nóg na mokrej podłodze.
Pomyślał, że mógłby zrobić to w wannie, ale ona też wyglądała nieświeżo. Do-
szedł do wniosku, że może tego dokonać, stając na zdjętych butach i przysiadając
na sedesie. Wszystkie zdjęte z siebie rzeczy wrzucił do kosza na śmieci. Zasta-
nawiając się, ile pozostało mu na karcie debetowej, którą wręczył mu Freddie,
przełożył portfel do prawej kieszeni nowych dżinsów. Włożył nową kurtkę. Umył
dłonie i twarz w cienkiej strużce wody. Przyczesał włosy. Zapakował resztę no-
wych ubrań do walizki, zachowując torbę z Container City na brudne rzeczy.
Marzył o prysznicu, ale nie wiedział, kiedy dostąpi tej rozkoszy. Czyste ciuchy
były prawie równie dobre.
Warbaby popatrzył na podchodzącego do stolika Rydella.
 Freddie powiedział ci co nieco o moście, prawda?
 Mówi, że to banda satanistów-dzieciojadów.
Warbaby zmierzył Freddiego gniewnym spojrzeniem.
 Może to zbyt barwne określenie, ale bardzo zbliżone do prawdy, panie
Rydell. To niezbyt przyjemne miejsce. I całkowicie poza zasięgiem prawa. Na
przykład nie znajdzie pan tam naszych przyjaciół, Svobodova czy Orlovsky ego.
Nie podejmują się na moście żadnej służbowej misji.
Rydell zauważył na twarzy Freddiego cień uśmiechu, który natychmiast znik-
nął pod gniewnym spojrzeniem Warbaby ego.
 Freddie sugerował, że chciałby pan, żebym tam poszedł, panie Warbaby
i znalazł tę dziewczynę.
 Tak  odparł posępnie Warbaby.  Chciałbym powiedzieć, że to nie bę-
dzie niebezpieczne, ale nie mogę.
 No cóż. . . Jak bardzo to jest ryzykowne, panie Warbaby?
 Bardzo.
 A ta dziewczyna. . . czy ona też jest grozna?
 Niezwykle  odparł Warbaby  tym bardziej, że wcale na taką nie wy-
gląda. Widział pan, co zrobiono z gardłem tego faceta. . .
 Jezu  powiedział Rydell  myśli pan, że to ta mała?
Warbaby ze smutkiem pokiwał głową.
 Straszne  rzekł  ci ludzie robią potworne rzeczy. . .
Kiedy szli do samochodu, zobaczył, że zaparkował przed freskiem ukazują-
cym J.D. Shapely ego w czarnej skórzanej motocyklowej kurtce, bez koszuli,
unoszonego do nieba przez pół tuzina niezwykle apetycznych aniołków z dłu-
gimi blond włosami rockersów. Z brzucha Shapely ego wychodziły te błękitne,
świecące zwoje spiral DNA czy czegoś podobnego, które atakowały coś, co Ry-
dell uznał za wirus AIDS, tyle że bardziej przypominający zardzewiałą pancerną
107
stację kosmiczną z groznymi ramionami wysięgników.
Ten widok sprawił, że pomyślał o uczuciach tego faceta. Chyba czuł się dziw-
niej niż ktokolwiek inny. Jednak nieżyjący Shapely poczułby się naprawdę niesa-
mowicie, gdyby zobaczył to malowidło.
ON WCI%7ł %7łYJE W NAS  głosiły wysokie, wielkie białe litery pod fre-
skiem, A DZIKI NIEMU I MY %7łYJEMY.
I to było prawdą, czego dowodziło szczepienie, jakiemu poddał się Rydell.
Rozdział 18
Kondensator [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl