[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Czyli to do maga - powtórzył Khadgar.
- Tak zakładam - stwierdził Moroes równie sennie, co poprzednio. - Powiedzą nam,
kiedy będziemy musieli wiedzieć. - Powiedziawszy to, odszedł, pozostawiając Khadgara
wpatrzonego w zamknięte drzwi.
Podczas następnego dnia w wieży dziwnie wyczuwało się obecność nowej osoby,
nowego ciała niebieskiego, którego grawitacja wpłynęła na orbity wszystkich innych. Nowa
planeta sprawiła, że kucharka przestawiła się na zestaw większych garnków, a Moroes
poruszał się po korytarzach w jeszcze dziwniejszych godzinach. Nawet sam Medivh wysyłał
Khadgara w różnych sprawach, a gdy młodzieniec odchodził, słyszał szelest ciężkiego
płaszcza na kamiennej podłodze za sobą.
Medivh sam nie chciał nic zdradzić, a Khadgar czekał, aż wszystko zostanie mu
objaśnione. Rzucał sugestie. Czekał cierpliwie. A w efekcie został posłany do biblioteki,
gdzie miał kontynuować naukę i ćwiczyć zaklęcia. Khadgar zszedł pół obrotu po kręconych
schodach, zatrzymał się i powoli wszedł z powrotem na górę. Ujrzał plecy czarnego płaszcza
znikające w laboratorium Medivha.
Khadgar zszedł ciężko po schodach, rozważając, kim może być wysłannik. Szpiegiem
Lothara? Jakimś tajemniczym członkiem zakonu? Może jednym z członków Kirin Tor, tym z
pismem z zawijasami i jadowitymi poglądami? A może chodziło o jakąś zupełnie inną
sprawę? Niewiedza była frustrująca, a brak zaufania ze strony maga jeszcze pogarszał
sytuację.
- Powiedzą nam, kiedy będziemy musieli wiedzieć - mruknął, wchodząc ciężko do
biblioteki. Jego notatki i księgi historyczne leżały na stołach tam, gdzie je pozostawił.
Spojrzał na nie i na schematy zaklęcia przywołującego wizje. Od czasu ostatniej próby
naniósł na nie kilka poprawek, mając nadzieję na polepszenie wyników.
Khadgar spojrzał na notatki i uśmiechnął się. Potem zabrał flakoniki ze zmiażdżonymi
kamieniami i ruszył w dół - aby więcej poziomów dzieliło go od komnaty posłuchań Medivha
- do jednej z porzuconych jadalni.
Dwa poziomy niżej znalazł doskonałe miejsce, elipsoidalną komnatę z kominkami po
obu stronach. Wielki stół przeniesiono i wykorzystywano gdzie indziej, a starodawne krzesła
umieszczono wzdłuż ściany obok jedynego wejścia. Podłoga z białego marmuru była stara i
popękana, lecz dzięki niezmożonej pracowitości Moroesa utrzymana w czystości.
Khadgar usypał magiczny krąg z ametystu i różowego kwarcu, szczerząc się przy tym
paskudnie. Teraz był już pewny siebie i nie potrzebował ceremonialnych szat czarodzieja na
szczęście. Gdy już usypał wzór ochrony i odrzucenia, uśmiechnął się ponownie. Zaczął już
kształtować zaklęcie w swoim umyśle, wzywając odpowiednie cienie i typy magii, tworząc z
nich wymagane kształty, trzymając ich energię pod kontrolą, póki nie stały się potrzebne.
Wszedł do wnętrza kręgu, wypowiedział słowa, które musiały zostać wypowiedziane,
z doskonałą harmonią wykonał odpowiednie gesty i uwolnił energię z wnętrza umysłu.
Wyczuwał ten akt jak coś związanego z jego umysłem i duszą i wezwał magię.
- Pokaż mi, co się dzieje w komnatach Medivha - powiedział, a jednocześnie jego
umysł zadrżał nerwowo. Miał tylko nadzieję, że zaklęcia ochronne strażnika nie odnosiły się
do jego ucznia.
Od razu wiedział, że zaklęcie poszło nie tak. Nie był to wielki wypadek, gdy magiczne
matryce zapadały się w sobie, jedynie niewielki niewypał. Być może zaklęcia ochronne
jednak zadziałały przeciwko niemu, kierując jego wizję gdzie indziej, w stronę innego obrazu.
Kilka wskazówek powiedziało mu, że coś jest nie tak. Po pierwsze, był teraz dzień. Po
drugie było ciepło. I, na koniec, lokalizacja wydawała się znajoma.
Nie był tam wcześniej, nie dokładnie tam, przynajmniej nie w tej właśnie iglicy, ale
jasno widział, że znajduje się w twierdzy Stormwind górującej nad miastem poniżej. Była to
jedna z wyższych wież, a komnata miała podobny układ co ta, w której miesiąc wcześniej
śmierć powaliła dwóch członków zakonu. Tutaj jednak okna były duże i otwierały się na
wielkie białe blanki, a ciepły, wonny wietrzyk poruszał niemal przezroczystymi draperiami.
Wokół komnaty na złocistych kręgach siedziały wielobarwne ptaki.
Przed Khadgarem znajdował się nieduży stolik zastawiony białymi porcelanowymi
talerzami z obramowanymi złotem krawędziami i sztućcami z tego samego szlachetnego
metalu. W kryształowych misach znajdowały się owoce - świeże i ponętne. Krople rosy wciąż
zdobiły leżące pośród innych truskawki. Na ten widok Khadgar poczuł, że burczy mu w
brzuchu.
Wokół stołu kręcił się nieznany Khadgarowi chudy mężczyzna o wąskiej twarzy i
szerokim czole, z wąsikiem i kozią bródką. Odziany był w wyszywaną czerwoną kołdrę,
która, jak uświadomił sobie młodzieniec, musiała być szlafrokiem, przewiązaną w talii złotym
pasem. Mężczyzna dotknął jednego z widelców, przesunął go odrobinkę w bok i z satysfakcją
pokiwał głową.
- Ach, już nie śpisz - powiedział głosem, który Khadgarowi również wydawał się
niemal znajomy.
Przez chwilę Khadgar myślał, że postać z wizji może go widzieć, ale nie, mężczyzna
zwracał się do kogoś stojącego za nim. Młodzieniec odwrócił się i ujrzał Aegwynn, równie
młodą i piękną co na śnieżnym polu. (Czy było to wcześniej niż wtedy? Pózniej? Nie potrafił
tego ocenić po jej wyglądzie.) Kobieta miała na sobie białą pelerynę z zieloną podszewką, tę
jednak uszyto z jedwabiu, nie z filtra, a jej stopy okrywały nie wysokie buty, lecz proste
sandały. Jej jasne włosy podtrzymywał srebrny diadem.
- Zadałeś sobie wiele trudu - powiedziała, a Khadgar nie potrafił odczytać wyrazu jej
twarzy.
- Jeśli moc i pożądanie są wystarczająco wielkie, nic nie jest niemożliwe -
odpowiedział mężczyzna i odwrócił dłoń wierzchem do dołu. Nad jego dłonią unosił się biały
kwiat orchidei.
Aegwynn wzięła kwiat, symbolicznie podniosła go do nosa i odłożyła na stół.
- Nielas... - zaczęła mówić.
- Najpierw śniadanie - przerwał mag Nielas. - Popatrz lepiej, co królewski mag może
wyczarować z samego rana. Te owoce zebrano w królewskich ogrodach nie dalej niż godzinę
temu...
- Nielas - powtórzyła Aegwynn.
- Dalej zaś plastry szynki z masłem i syrop - mówił dalej mag.
- Nielas - powtórzyła po raz kolejny Aegwynn.
- To może kilka jajek vrocka, ugotowanych na stole w skorupkach dzięki prostemu
zaklęciu, jakie poznałem na wyspach...
- Odchodzę - stwierdziła po prostu Aegwynn.
Twarz maga zachmurzyła się.
- Odchodzisz? Tak szybko? Przed śniadaniem? To znaczy, miałem nadzieję, że
będziemy mieli jeszcze okazję porozmawiać.
- Odchodzę - powiedziała Aegwynn. - Mam zadania do wykonania i mało czasu na
uprzejmości.
Dworski czarodziej wydawał się zagubiony.
- Sądziłem, że po ostatniej nocy zechcesz na dłużej pozostać w zamku, w Stormwind.
- Zamrugał. - Nieprawdaż?
- Nie - odpowiedziała Aegwynn. - W rzeczy samej, po ostatniej nocy nie ma wcale
powodu, bym tu pozostała. Osiągnęłam to, po co tu przybyłam. Nie ma potrzeby, bym została
tutaj dłużej.
Khadgar skrzywił się, gdyż wszystkie kawałki układanki znalazły się na swoim
miejscu. Oczywiście, że głos maga wydawał się znajomy.
- Ale sądziłem... - wyjąkał Nielas, lecz strażniczka potrząsnęła głową.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]