[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sie przypomniała mu: - Mam tutaj pracę.
- We Włoszech też są szpitale.
- Nie mówię po włosku, nauka języka wymaga czasu, a ja muszę zarabiać na
życie... To zabrzmiało, jakbym naprawdę się nad tym zastanawiała.
- Nie musisz od razu zawracać sobie głowy pracą.... Nie jestem biedakiem.
S
R
Zesztywniała.
- Sugerujesz, żebym rzuciła pracę, opuściła przyjaciół i pojechała z tobą do
Włoch jako twoja kochanka?
- No, niedokładnie kochanka - przyznał.
- No, a jak nazwałbyś kobietę, której rachunki opłaca mężczyzna w zamian,
rzecz jasna, za pewne usługi - spytała z druzgocącą pogardą. - W życiu mnie nikt
tak jeszcze nie obraził!
Jej gniew wydał mu się całkowicie niezrozumiały.
- Czujesz się obrażona?
Zastanawiał się, czy ma jej wyjaśnić, że o posadę, do której czuła taką odrazę,
przyjmowało się od lat wiele kobiet.
- Tak, do cholery! - warknęła przez zaciśnięte zęby. - Wydaje ci się, że jestem
kobietą, która zgodziłaby się uzależnić od mężczyzny? Która wyrzekłaby się wol-
ności? Patrząc wstecz, mogę wydać się głupia, że czekałam z odkryciem seksu do
dwudziestego szóstego roku życia, ale nie jestem aż tak głupia.
- Więc o co chodzi? Jak już odkryłaś seks, chcesz dalej z nim eksperymento-
wać?
Przed oczami przemknął mu obraz pozbawionych twarzy mężczyzn, którzy
będą kontynuować jej edukację. Pulsowanie w jego skroniach zmieniło się w ogłu-
szający łomot.
Przez chwilę wpatrywała się w niego ze zdumieniem, potem odrzuciła w tył
głowę i parsknęła śmiechem. Oczy rozbłysły jej z gniewu, gdy powiedziała cicho i
bezbarwnie:
- I tobie powinnam dziękować za swoje wyzwolenie seksualne.
- Nie myl rozwiązłości z wyzwoleniem seksualnym - ostrzegł surowo.
- Ty oskarżasz mnie o rozwiązłość? A to dobre! Naprawdę dobre! Z tego, co
słyszałam, zmieniasz kobiety jak normalny mężczyzna zmienia koszule.
- Dio mio! - sapnął gniewnie.
S
R
Okazało się, że jeszcze z nim nie skończyła.
- Wiesz, należysz do mężczyzn, którzy nie potrafią mówić o swoich uczu-
ciach i sądzą, że to oznaka siły.
- Nagle ogromnie dużo wiesz o mężczyznach... i o mnie - zauważył posępnie.
Zielone, przepełnione łzami oczy rzuciły mu wściekłe spojrzenie.
Potrząsnęła pogardliwie głową.
- Wiem o tobie dosyć, żebym nie chciała cię nigdy więcej widzieć. - Złapała
rozrzucone ubranie i wybiegła z pokoju.
Wmawiał sobie, że rozwój sytuacji, choć frustrujący, był na dłuższą metę
najkorzystniejszy. Diana Smith była zbyt wymagająca. Odrzucił przykrycie i ze-
rwał się, zaczepiając palcem u nogi o koronkowe ramiączko jej biustonosza.
Oddał go jej tydzień pózniej, kiedy się oświadczał.
S
R
ROZDZIAA DZIESITY
Gdy limuzyna wjeżdżała do podziemnego garażu pod ich londyńskim domem,
niepokój Diany narastał. Samochód zatrzymał się, Eduardo wyłączył silnik, a ona
przełknęła ślinę.
Siedzący obok niej Alberto odpiął pas; nic w jego zachowaniu nie zdradzało,
że dzieli z nią zdenerwowanie.
Zmarszczyła brwi; takie zachowanie zbijało ją z tropu. Gianfranco mógł być
wyrozumiałym ojcem, ale kiedy Alberto przesadził, potrafił go porządnie zbesztać.
A nie dało się ukryć, że tym razem syn przeciągnął strunę!
Ojciec wpadnie w furię i Alberto musiał o tym wiedzieć.
Odczekała, aż Eduardo odejdzie na tyle, by nie słyszał pytania, które cały czas
zajmowało jej myśli.
- Dlaczego to zrobiłeś?
Spojrzał na nią i wzruszył ramionami.
Gwałtownie zaczerpnęła tchu. Nigdy dotąd podobieństwo pomiędzy ojcem i
synem nie było tak wyrazne, jak w chwili, gdy nastolatek rzucił jej spojrzenie spod
kruczoczarnych brwi.
- Pod wpływem impulsu, jak sądzę.
Wzniosła oczy do nieba i z błagalnym jękiem poprosiła:
- Tylko nie mów tak do ojca.
- Nie martw się tatą, Diano. Poradzę sobie z nim.
Otworzyła usta.
- Poradzisz sobie... - Zaczęła się śmiać. Nie urodził się jeszcze nikt, kto potra-
fiłby poradzić sobie z Gianfrankiem.
Chłopca nie uraziło jej rozbawienie.
- Naprawdę, wszystko w porządku. Panuję nad tym.
- Uderzyłeś się w głowę? - Wstrząśnienie mózgu wyjaśniałoby jego nieroz-
S
R
sądne zadufanie. - Alberto, czasem tylko cienka linia oddziela pewność siebie od
głupoty.
Chłopak zaśmiał się.
- Alberto! - zaprotestowała. - To nie żart. Nie możesz tak po prostu uciekać.
- Dlaczego nie? Ty tak zrobiłaś.
Jego łagodne upomnienie sprawiło, że zaczerwieniła się.
- To - odpaliła, odwracając wzrok - wcale nie to samo. Jestem dorosła i...
- I jesteś zamężna, a ja nie.
Zaczynała się zastanawiać, kto z nich dwojga miał usprawiedliwiać swój lek-
komyślny postępek.
- Twój ojciec musiał nie posiadać się ze złości.
- Kiedy odeszłaś, chodził przez całą noc po pokoju.
- Naprawdę? - Urwała i przygryzła wargi. - To sprawa pomiędzy mną i twoim
ojcem - powiedziała surowo.
- Oczywiście. Sprawy dorosłych.
Zerknęła na niego podejrzliwie, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że chciał ją
udobruchać. Odpowiedział jej niewinnym spojrzeniem, a jego oczy tak przypo-
minały ojcowskie, że odczuła ból, jakby przebiło ją tępe ostrze.
- Masz trzynaście lat. Zrobiłeś coś wyjątkowo niebezpiecznego - powiedziała,
próbując uzmysłowić mu powagę sytuacji, nie wpadając w rolę paskudnej maco-
chy.
- Nic się nie stało - podkreślił z trudną do zaprzeczenia logiką. - Więc nie ma
sensu martwić się, prawda?
- Wiem, że twój ojciec wydaje się czasem trochę nieprzystępny, ale jeśli masz
jakiś problem, powinieneś mu o tym powiedzieć. Myślę, że byłbyś zaskoczony, jaki
potrafi być wyrozumiały.
- Och, nie martw się. Wiem, że mogę powiedzieć tacie wszystko i - bądzmy
szczerzy! - jest taką osobą, którą pragnie się mieć przy sobie w razie kłopotów.
S
R
- Tak, to prawda - przyznała w końcu.
- Wyglądasz dziwnie. Dobrze się czujesz? - spytał, przyglądając się, jak usu-
wała delikatnie chusteczką ślady łez pod oczami.
- Dobrze, to tylko katar sienny. - Złapała go za ramię. - Ale kiedy ojciec do-
trze tutaj, nie zachowuj się, jakby to był żart.
- Nie będę.
Musiała się tym zadowolić, gdyż nastolatek przyspieszył kroku i wyprzedził
ją. Dotarł do ukrytego pod kolumnadą wejścia, zanim do niego dołączyła.
Zatrzymała się u podnóża schodów i patrzyła, jak wymienił kilka słów ze sto-
jącym w otwartych drzwiach mężczyzną, zanim wszedł do środka.
- Cześć, Gianfranco. - Nie odrywał ciemnych i poważnych oczu od jej twarzy.
- Albertowi jest bardzo przykro.
Zauważyła w jego oczach błysk, jakby rozbawienia.
- Powiedział ci to?
- Nie tymi słowami, ale...
Przerwał jej ruchem ręki.
- Nie mam ochoty rozmawiać teraz o moim synu.
- Chcesz powiedzieć - nie ze mną.
Zacisnął wargi z frustracją.
- To naprawdę niemądre - stwierdziła wysokim i drżącym głosem. - Ale kiedy
się pobraliśmy, obawiałam się bycia macochą. - Zobaczyła w jego oczach błysk
zdziwienia i zaśmiała się. - Nie przyszło ci to do głowy? Nie pomyślałeś, że mogę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]