[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Nieprawda! Tu już nie ma naszego domu! Nie mamy domu!
 Uspokój się. Wszystko będzie dobrze. Będziecie zdrowi.
 Zdrowi?! I cóż z tego? Czy będziemy mogli opuścić Ziemię?  Jeśli tylko zechcemy...
 Jeśli zechcemy?...  spojrzał na nią nieprzytomnie.  Ale ty zechcesz. Ty mi pomożesz.
Ty zechcesz. Nie zapomnisz, co mówiliśmy. Zaczniemy nowe życie... Stworzymy nowy
świat!...
 Tak. tak. Nie lękaj się niczego. Tam są ludzie...  mówiła łagodnie podążając za
towarzyszami unoszonymi w powietrzu niewidzialnym polem sił.
Rost zdawał się jej nie słyszeć. Patrzył z napięciem przed siebie, jakby czegoś oczekując.
Tymczasem kule wyniosły go już poza otwarty właz kopuły w przestrzeń. W zapadającym
mroku ujrzał z góry szeroki, owalny plac. otoczony pierścieniem lasu.
 Gdzie oni? Gdzie ludzie?  zawołał ochryple.
Ale nikt mu nie odpowiedział. Ciało jego opadało wolno w dół. Wokół niego poczęły wyrastać
spod ziemi czarne, dziwaczne twory o długich, cienkich ramionach. Uczuł, że osuwa
się na miękkie, puszyste łoże.
 Jak ciemno  skonstatował niemal bez zdziwienia.  Ciemność. Tylko ciemność...
Była to ostatnia myśl, pozostała w jego pamięci z tamtej chwili.
*
Ocknął się gwałtownie, jakby wyrwany nagle silnym bodzcem świetlnym z głębokiego
snu. Przebudzenie nie było jednak przykre: czuł się rześki i wypoczęty, a w miarę, jak
znikały ostatnie ślady odurzenia sennego, ogarniało go przyjemne, podniecenie i nieodparte
pragnienie działania.
Ujrzał nad sobą błękit nieba i białe, postrzępione z lekka obłoki. Przesuwały się wolno i
znikały poza krawędziami oświetlonego słońcem muru.
Znajdował się w przestronnej, okrągłej sali, czy może raczej atrium, o wysokich
pozbawionych okien ścianach. Na ich powierzchni jawiły się f znikały barwne plamy,
bezkształtne, to znów zgeometryzowane i tworzące zadziwiająco zharmonizowane wzory.
Sala była zupełnie pusta, jeśli nie liczyć łóżka czy raczej tapczanu, na którym Rost
spoczywał.
Powiódł wzrokiem jeszcze raz wokoło, ale nie dostrzegł nigdzie drzwi.  Złota klatka
 przemknęło mu przez głowę.
Ta myśl nie wzbudziła w nim niepokoju. Stał się tylko czujniejszy i gotów stawić czoła
każdemu niebezpieczeństwu. Spróbował usiąść i ze zdziwieniem stwierdził, Iż odrętwienie i
ból, towarzyszące jeszcze niedawno każdemu ruchowi, zniknęły bez śladu. Uczuł, jak ogarnia
go nieprzeparta chęć sprawdzenia, czy i paraliż nóg ustąpił. Wstał, ostrożnie opierając się na
rękach, lecz nic nie wskazywało, aby nogi miały odmówić posłuszeństwa. Jak to się stało?
Przecież podczas kilkuletniej podróży nastąpił zanik niektórych mięśni. Niemożliwe, aby z
dnia na dzień zaszła taka radykalna zmiana. Trzeba na to wielu tygodni, a może nawet
miesięcy...
Postąpił parę kroków ku ścianie, zatoczył się z lekka, ale natychmiast odzyskał równowagę.
Mógł chodzić! Czy to możliwe? Przecież na to, aby odzyskać sprawność fizyczną, trzeba
długotrwałych ćwiczeń... Nie przypominał sobie nic, co by wskazywało, iż uprawiał takie
ćwiczenia. Odczuwał niepokój, ale stłumił go bez trudu. Widocznie luka w pamięci wiązała
się z procesem leczenia. Nie wydaje się, aby istoty rządzące światem, mimo obcości, której
przejawów mieli już okazję doświadczyć, miały jakieś złe wobec niego zamiary. Przecież w
gruncie rzeczy zdany jest na ich łaskę i niełaskę.
Pomyślał w tej chwili, czy nie mogą one również kierować tokiem jego myśli. I czy w
ogóle byłby w stanie zdać sobie z tego sprawę? To go niepokoiło.
Przeszedł wolno, jeszcze niepewnie stawiając nogi, przez salę raz, drugi i trzeci.
Zadziwiająco szybko nabierał wprawy.
Uwagę jego przykuwał jednak coraz bardziej nie jego własny stan, lecz trwająca
nieprzerwanie gra barw i kształtów na ścianach atrium. Zastanawiało go, czy jest to tylko
dynamiczna kompozycja dekoracyjna, przeobrażająca się w wyniku przypadków, czy też
może coś więcej niż dzieło plastyczne.
Nie potrafił odkryć sensu tego, co działo się przed jego oczami, ale intuicyjnie wyczuwał,
a nawet wyodrębniał pewne prawidłowości w zasadach przekształcania się obrazów.
Jednocześnie skonstatował, iż samo śledzenie owych zmian sprawia mu przyjemność, że
czuje się spokojniejszy, a myśli biegną chyżej i swobodniej. Może nabierają nawet większej
precyzji?
Czy jednak to odczucie nie było złudzeniem? Wiadomo przecież, iż poddany działaniu
narkotyków człowiek może wyobrażać sobie, że dokonuje genialnych odkryć, w
rzeczywistości powtarzając banalne prawdy albo wręcz plotąc bezsensowne bzdury. Co
prawda fakt iż sam nad tym się zastanawia, mógł świadczyć, że nie ulega narzuconej
sugestii. Czy jednak również to, o czym myśli, nie może być narzuconą sugestią? Czy w
ogóle jest w stanie coś stwierdzić obiektywnie, wydostać się poza  zaklęty krąg własnej
psychiki?...
Wokół panowała cisza. Uderzył butem o podłogę, ale żaden dzwięk nie dobiegł jego uszu.
Było w tym coś przeciwnego naturze, coś, co mąciło spokój płynący z doznań wzrokowych.
Podświadomie starał się wypełnić tę pustkę, dobywając z pamięci jakieś stare, dawno
zapomniane przeżycia. Przed oczami stanęła mu sala koncertowa. Orkiestra, jakiś muzyk
przy fortepianie... Zapragnął odtworzyć w wyobrazni zasłyszaną melodię. Ale pamięć
przywodziła tylko rytm, uparty, ostry, niemal mechaniczny...
Odczuwał nieokreślony niepokój. Gdyby Helia i Mia były z nim razem... Konfrontacja
spostrzeżeń, to też sprawdzian. Teraz uświadomił sobie wyrazniej: niepokój rodziło
osamotnienie.
Ogarnęło go gwałtowne pragnienie ujrzenia ostatnich bliskich mu istot. Pragnienie
rozmowy  zwykłej, ludzkiej rozmowy...
Musi je odnalezć! Musi!
Rozejrzał się rozpaczliwie po sali, jakby szukając sposobu wydostania się poza otaczające
go ściany. Nagle osłupiał.
Ujrzał Helię i Mię. Pojawiły się gdzieś na tle przeciwległej ściany, jakby przekraczając zasłonę
z mgły. l szły teraz ku niemu. Trzymały się za ręce, a ściślej  Helia podtrzymywała
niepewnie poruszającą się jeszcze Mię.
To chyba nie była halucynacja.
 Jesteście?  zapytał niezbyt sensownie.
 Jak widzisz...
Uśmiechały się do niego i mimo, iż nie wyzbył się wątpliwości, odczuł wyrazną ulgę.
 Ciągle się boję, że to wszystko może być złudzeniem  powiedział po chwili, jakby się
usprawiedliwiając.
Przez twarz Helii przebiegł cień.
 To znaczy... co?
 Wszystko! I te ściany, to niebo, wy obie, nawet moje własne ciało. To, że mogę chodzić
jak dawniej...
Helia ujęła go za ramię i uścisnęła. Czyżby w ten prymitywny sposób chciała
zadokumentować swe realne istnienie? Ale przecież i to mogło stanowić tylko kierowaną z
zewnątrz grę sygnałów w jego mózgu. Chciał odrzucić tę myśl, zepchnąć ją poza margines
świadomości, ale wracała uparcie.
 Nie dręcz się tym  powiedziała serdecznie Mia.  To nie ma sensu. A przynajmniej... do
niczego nie prowadzi dodała po chwili.  Powiedz lepiej, co się z tobą działo?
Wzruszył ramionami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl