[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podobnych. I jeszcze... Boże, co to za jazgot? Kto znowu słucha tych pieprzonych Carpentersów? -
Powtórzył drugi raz te same polecenia i upewniwszy się, że zostały zrozumiane, przerwał połączenie i
schował aparat do kieszeni. - Jeśli ten Sloan nadal jest w mieście, na pewno go znajdą - powiedział.
Otworzyłem lodówkę i pokazałem mu puszkę piwa Coors.
- Chętnie - odparł.
Podałem mu ją, wyjąłem drugą dla siebie, po czym usiadłem przy kuchennym stole. Vince zajął
miejsce naprzeciwko.
- Masz przynajmniej zielone pojęcie, o co w tym wszystkim chodzi, do cholery? - zapytał.
Pociągnąłem łyk piwa.
- Chyba zaczynam powoli kojarzyć - odparłem. - Otóż ta kobieta, która odebrała telefon... Przyjmijmy,
że to matka Jeremy ego Sloana. A gdyby tenże Jeremy Sloan miał się rzeczywiście okazać bratem
mojej żony?...
- Tak?
- To chyba rozmawiałem właśnie ze swoją teściową.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że gdyby faktycznie matka i brat Cynthii nadal żyli, to jak należałoby
interpretować wyniki badań DNA szczątków znalezionych w samochodzie wyciągniętym z dna jeziorka
w kamieniołomie? Ale przecie
Wedmore zdołała potwierdzić jedynie, że szczątki obu osób w samochodzie należały do ludzi
spokrewnionych ze sobą, c nie oznaczało jeszcze, że chodzi o Todda i Patricię Bigge. Czekaliśmy
jeszcze na rezultaty dodatkowych badań, które miał potwierdzić genetyczny związek obu tych osób z
DNA pobranym od Cynthii.
Bezskutecznie próbowałem się jeszcze połapać w tej istnej dżungli niekiedy sprzecznych ze sobą
danych, gdy uzmysłowiłem sobie, że Vince coś mówi.
- Mam tylko nadzieję, że jak moi chłopcy go znajdą, nie zabiją od razu - rzekł, pociągając duży łyk
piwa. - Bo wcale bym się nie zdziwił, gdyby tak się stało.
- Ktoś dzwonił i pytał o ciebie - powiedziała.
- Kto?
- Nie wiem. Nie przedstawił się.
- A jak się wyrażał? Mógł to być któryś z moich przyjaciół?
- Trudno mi powiedzieć, jak się wyrażał. Miał się wyrażać jakoś specjalnie? W każdym razie pytał o
ciebie, a gdy powiedziałam, że wyjechałeś, odparł, że sobie przypomina, iż wspominałeś coś o
podróży do Connecticut.
- Co takiego?
- Miałeś nikomu nie mówić, dokąd się wybierasz!
- I nikomu nie powiedziałem!
- Więc skąd wiedział, gdzie jesteś? Musiałeś komuś powiedzieć. Nie do wiary, że mogłeś się
zachować aż tak głupio - wycedziła z wyrazną pretensją w głosie.
- Nikomu o tym nie mówiłem! - odparł z urazą w głosie, czując się jak pamiątek, gdy tego typu
połajanki były na porządku dziennym.
- Skoro nikomu o tym nie mówiłeś, to skąd wiedział...?
- Nie mam pojęcia. Nie zdążyłaś odczytać z ekranu telefonu, spod jakiego numeru dzwonił? Wyświetlił
się w ogóle jakiś numer?
- Nie. Powiedział, że znacie się z gry w golfa.
- W golfa? Przecież ja nie gram w golfa.
- Powiedziałam mu to samo - odparła. - Dokładnie tymi słowami, że nie grasz w gołfa.
- Wiesz co, mamo? Chyba facet po prostu się pomylił.
- Ale chciał rozmawiać z tobą, prosił do telefonu Jeremy ego. Bez dwóch zdań. Może tylko
przypadkiem wspomniałeś komuś, dokąd się wybierasz...
- Nawet gdyby tak było, mamo, w co szczerze wątpię, to i tak nie miałabyś powodu do szczególnych
zmartwień.
- W dodatku się zdenerwowałam.
- Daj spokój, nie ma o co. Poza tym wracam do domu.
- Naprawdę? - zapytała całkiem innym tonem.
- Tak. Chyba jeszcze dzisiaj. Zrobiłem tu wszystko, co mogłem, pozostało tylko... no, wiesz...
- Nie chciałabym przegapić tej ostatniej części. Nawet nie wiesz, jak długo na nią czekałam.
- Jeśli uda mi się stąd szybko wyjechać, powinienem być w domu niezbyt pózno - rzekł. - Zjadłem już
lunch, zatem mogę się poczuć zmęczony podróżą i zatrzymać na krótko gdzieś koło U tiki, ale i tak
przed wieczorem powinienem być w domu.
- Zatem mam jeszcze czas, żeby zrobić dla ciebie placek marchewkowy - odparła pospiesznie. - Zaraz
się do niego zabiorę.
- Doskonale.
- Tylko jedz bezpiecznie. Wolałabym, żebyś nie zasnął za kierownicą. Nigdy nie miałeś takiego drygu
doprowadzenia samochodów, jak twój ojciec.
- Jak on się czuje?
- Myślę, że jeśli uporamy się ze wszystkim w tym tygodniu, dożyje końca. W każdym razie ja będę
bardzo szczęśliwa, gdy wreszcie z tym skończymy. Dobrze wiesz, ile kosztuje taksówka na spotkanie
z nim.
- Niedługo to już nie będzie miało znaczenia, mamo.
- Tu nie chodzi tylko o pieniądze i dobrze o tym wiesz - odparła. - Wiele myślałam, jak można by to
najlepiej załatwić.
Będziemy potrzebowali dość dużo luznego sznura. Inaczej mówiąc, tej twojej taśmy. I chyba najlepiej
byłoby rozprawić się najpierw z mamuśką. Ze strony małej nie spodziewam się żadnych kłopotów,
zresztą w tym zakresie chętnie ci pomogę. Bo przecież nie jestem jeszcze całkiem bezużyteczna,
prawda?
*
Dopiliśmy piwo, po czym wymknęliśmy się z powrotem tylnymi drzwiami i wróciliśmy do jego auta. Miał
mnie podwiezć do mojego samochodu, który ciągle stał przed jego warsztatem.
- Zatem wiesz już, że Jane ma trochę kłopotów w szkole - zaczął.
- Tak, wiem.
- Zastanawiałem się, czy dzięki temu, że udzielę ci pomocy, nie mógłbyś szepnąć paru słów
dyrektorowi.
- Już to zrobiłem, chociaż z przyjemnością zrobię to jeszcze raz.
- To naprawdę dobra dziewczyna, tyle że czasem nieokiełznana. Nie pozwoli, żeby wszyscy jej jezdzili
po głowie. A już na pewno nie ja. Więc jeśli popada w jakieś kłopoty, ogólnie rzecz biorąc, sama musi
się od nich uwolnić.
- Niemniej bardzo potrzebuje wsparcia - odparłem. - Nie da się rozwiązać wszystkich problemów,
katując ludzi do nieprzytomności. - Zachichotał ironicznie. Szybko dodałem więc: - Chcesz, żeby jej
życie było podobne do twojego? Oczywiście bez obrazy.
Zahamował i zatrzymał wóz na czerwonym świetle.
- Nie - odparł. - Ale coś mi się zdaje, że wszystko sprzysięgło się przeciwko niej. Nie jestem
najlepszym wzorcem ojca, a jej matka... no cóż, podrzucała małą tak wielu opiekunkom, że ta po
prostu nie miała szans zaznać życiowej stabilności. Pewnie rozumiesz, że właśnie to próbowałem jej
zapewnić. Dać jej coś, czego mogłaby się trzymać przynajmniej chwilowo. Dzieciaki potrzebują
czegoś takiego. Ale stworzenie solidnych więzi opartych na zaufaniu wymaga czasu. A Jane
wcześniej wiele razy się sparzyła.
- Rozumiem. Ale mógłbyś ją posłać do dobrej szkoły. Jak skończy liceum, spróbuj znalezć dla niej
jakieś dobre studia dziennikarskie albo lingwistyczne, na których będzie mogła rozwijać swój talent.
- Ma na to za kiepskie oceny - odrzekł. - Trudno będzie przepchnąć ją na jakąkolwiek uczelnię.
- Jednakże stać cię na to, żeby opłacić jej studia, prawda?
Przytaknął ruchem głowy.
- Więc może spróbuj na razie pomóc jej określić życiowe cele. Przeanalizuj dotychczasowe
osiągnięcie i obiecaj, że jeśli poprawi oceny z kilku przedmiotów, będziesz gotów pokryć wydatki na jej
naukę, żeby mogła się życiowo spełnić.
- Pomożesz mi w tym? - zapytał, zerkając na mnie kątem oka.
- Oczywiście. Pozostaje tylko pytanie, czy ona zechce słuchać.
Vince z rezygnacją pokręcił głową.
- No tak, to rzeczywiście poważny problem.
- Poruszę inny - wtrąciłem.
- Jaki?
- Czemu cię to obchodzi?
- %7łe co?
- Czemu cię to obchodzi? To przecież zwykła ulicznica, córka kobiety, z którą miałeś przelotny
romans. Większość facetów machnęłaby na to ręką.
- Ach, już rozumiem. Pomyślałeś, że jestem jakimś zboczeńcem? %7łe chcę się dobrać do jej majtek?
- Tego nie powiedziałem.
- Ale tak pomyślałeś, co nie?
- Mylisz się - odparłem. - Jakiekolwiek twoje niecne zamiary wyczułbym najpierw w jej tekstach, które
[ Pobierz całość w formacie PDF ]