[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się u mnie jeszcze przez jeden dzień, wiedziałbym, czy Stazyjka jest w naszej krainie.
Skąd, nabożny pustelniku, mógłbyś się dowiedzieć?
Posłałbym sroki na zwiady i do wieczora wróciłyby z wiadomością.
Ha, jeżeli byłbyś tak dobry, przezacny pustelniku, to zaczekam do jutra. A jeżeliby
twoje sroki przyniosły wieść o Stazyjce, obsypałbym cię złotem!
Niepotrzebne mi twoje złoto, królewiczu! Ja to czynię tylko dlatego, bo pragnąłbym
ci nieba przychylić!
Dlaczego ? zdumiał się królewicz.
Bo moje sroki już dawno mi doniosły, że masz dobre, ludzkie serce!
Nic nie wiem o tym! zdumiał się królewicz jeszcze bardziej.
Nie szkodzi!
Królewicz zdjął więc z siebie zbroję, zdjął z głowy hełm, odłożył tarczę i kopię i po-
szedł na wielką polanę, by paść swego czarnego rumaka. A był ogromnie ciekawy, czy sroki
przyniosą wieść o prześlicznej dziewicy, która ma na imię Stazyjka.
Gdy pod wieczór wrócił z rumakiem do pustelnika, zastał go siedzącego pod kwitnącą
lipą, na której wrzeszczały sroki. Może ich było sto dwadzieścia, a może więcej. Czyniły taki
hałas, szwargot i piekło, że zdawałoby się, zeszły się wszystkie plotkarki z całej krainy i,
podobne do tej rozgadanej szóstej księżniczki z państwa króla Szłapety III, gadają i gadają
jedna przez drugą. Aż dziw, że świątobliwy pustelnik nie wyskoczył ze skóry. Ale on tylko
gładził brodę i słuchał plotek regimentu srok.
Sroki zaś gadały jedna przez drugą, ale gadały! A że to i tamto, że to ogromnie daleko,
że na drodze czai się bardzo szpetny smok, a że w lesie siedzi dwunastu zbójników ze srogimi
pałkami, którzy zgrzytają zębami, ostrzą noże i patrzą, kogo by tu napaść, a że trzeba prze-
płynąć wielkie morze, lecz w tym morzu jest pękaty wieloryb, ten sam, który połknął biblijne-
go Jonasza, a potem go wypluł, i że ten wieloryb czyha na śmiałka, który by się odważył
przepłynąć owo morze. Dużo tego nagadały!
Janek nie rozumiał ich sroczego języka, lecz pustelnik wszystko mu ładnie przetłuma-
czył na ludzką mowę. Inny na miejscu Janka czułby, że mu skóra cierpnie, słysząc takie ponu-
re rzeczy. Janek jednak nie lękał się ani smoka, ani dwunastu zbójców, ani wieloryba, który
kiedyś Jonasza połknął, a potem go wypluł.
Lecz to jeszcze nie wszystko.
Bo gdy jedne sroki skończyły skrzeczeć o tamtych niebezpieczeństwach i zasadzkach
dybiących na wędrowca, inne zaczęły opowiadać jedna przez drugą, że są dwie siostry. Ta
starsza jest bardzo zła i ponura i nazywa się Placyda. A ta druga jest jasna, ma niebieskie oczy
i złote serce i nazywa się Stazyjka. I że ta Placyda wymyśla Stazyjce od zielonej małpy i obie-
cuje jej oczy wydrapać, Stazyjka zaś uśmiecha się i na każde złe słowo Placydy odpowiada
dobrym słowem i uśmiechem. I że obie mieszkają w mizernej chałupinie pod lasem.
W mizernej chałupinie? zdumiał się królewicz, gdy pustelnik przetłumaczył mu
skrzeczenie srok. A ja myślałem, że w pałacu królewskim lub w jakimś rycerskim zamku.
Pustelnik nic nie rzekł, tylko uśmiechnął się mądrze i dalej słuchał plotek reszty srok.
One zaś kiwały głowami, trzepotały skrzydłami, potrząsały ogonkami i gadały, ale gadały,
jedna przez drugą. A więc, że matka Stazyjki i Placydy jest wdową i bardzo kocha obie swe
córki. A gdy Placyda idzie przez las ponura jak noc i zła jak osa, wtedy wszystkie ptaki
milkną, a gdy idzie przez łąkę, wszystkie kwiaty mdleją i więdną. Gdy zaś Stazyjka idzie
przez las, wszystkie ptaki zanoszą się śpiewem, na niebie rozpina się tęcza, a gdy idzie przez,
łąkę, wszystkie kwiaty zaczynają tak pięknie pachnąć, że aż w nosie wierci. A gdy się Stazyj-
ka uśmiechnie, niebo się otwiera...
Dużo tego nagadały i byłyby jeszcze gadały nie wiedzieć jak długo, lecz pustelnik po-
wiedział, że dosyć na dzisiaj, że to wystarczy, niechaj już nie skrzeczą, bo mu uszy spuchną.
Ale sroki nie powiedziały, którędy mam iść, czy do wschodu słońca, czy do zachodu,
czy w tym kierunku, gdzie słońce jest najwyżej na niebie, czy w przeciwnym... zakłopotał
się Janek.
Pustelnik pogadał więc jeszcze ze srokami i ta najstarsza i najmądrzejsza z nich rzekła,
że trzeba iść prosto za nosem.
I dobrze.
Nazajutrz królewicz Janek włożył na siebie złoconą zbroję, włożył na głowę złoty hełm
z pękiem strusich piór, ujął tarczę nabijaną brylantami, ujął kopię i już chciał ruszyć prosto za
nosem, jak mu poradziła najstarsza sroka, lecz pustelnik zatrzymał go jeszcze i tak powie-
dział:
Królewiczu Janku! Gdy spotkasz smoka, rzeknij mu, że szukasz w dalekim świecie
Stazyjki. I gdy spotkasz zbójników, powiedz im, że szukasz Stazyjki. A gdy staniesz nad
morzem i ujrzysz podpływającego wieloryba, powiedz mu to samo, co rzekniesz smokowi i
zbójnikom... I wszystko będzie dobrze! Tylko strzeż się zdrady!...
Janek podziękował pustelnikowi za radę i pojechał prosto za nosem. Jechał, jechał,
jechał przez cały miesiąc, aż wreszcie dotarł między okrutne skały, na bezdroża i wertepy.
Pomyślał przeto, że znalazł się w królestwie smoka. I dobrze pomyślał, bo gdy minął jedną ze
skał, ujrzał szeroką, kamienistą dolinę, a w dolinie smoka wygrzewającego się w słońcu.
Szpetny, wielce szpetny był ten smok. Ogromny łeb ropuchy, wyłupiaste, zielone oczy,
skrzydliska nietoperzowe, długi ogon, cztery kacze łapy, cielsko okryte rogową łuską, długi,
rozwidlony język, słowem, straszydło na wróble, a nie smok.
Janek widział już dużo smoków, lecz takiego brzydala jeszcze nie widział. Brzydal zaś,
ledwie spostrzegł ślicznego rycerza na czarnym koniu, kłapnął raz i drugi paszczęką, zasmro-
dził siarkowym dymem, podniósł ropuszy łeb i zaskrzypiał:
Ha, rycerzyk jedzie! Zjem cię na śniadanie, bom strasznie głodny!...
Nie zjesz, smoku, bo jadę Stazyjki szukać w świecie! rzekł mu na to Janek.
Kogo, powiadasz? Mów głośniej, bo nie dosłyszę! Ze mną trzeba głośno rozmawiać!
Oto tak! i ryknął tak głośno, że ziemia się zatrzęsła, a skały jęły się kruszyć.
Jadę szukać Stazyjki! zawołał teraz Janek bardzo głośno.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]