[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Amy ma się dobrze. Dzwoniłam z innego powodu, panno McLean. Otó\ dziś rano przyszła
jakaś kobieta i utrzymywała, \e jest matką Amy. Chciała wziąć'dziecko ze sobą, ale jak pani
wie, nie oddajemy dziecka nikomu, kto nie ma upowa\nienia rodziców. Dziecko powierzył
nam pan Zachary, który wymienił tylko siebie samego i panią jako odpowiedzialnych za
Amy Zachary.
Strach jak drzazga zakłuł ją w \ołądku.
- Czy tamta kobieta podała swoje nazwisko?
- Powiedziała, \e jest panią Zachary , ale kiedy poprosiłam ją o jakiś dokument, okazała
prawo jazdy na inne nazwisko. Figurowała w nim Martine Termaine. Kobieta zamilkła, a
potem dodała:
- Problem polega na tym, \e ta pani zapowiedziała, \e wróci z policją, panno McLean.
Powiedziała, \e ma prawo do opieki nad dzieckiem. Byłoby nad wyraz przykre dla innych
dzieci, gdyby w przedszkolu pojawili siÄ™ policjanci.
- Zaraz tam będę - powiedziała Lauren, nie dając kobiecie chwili czasu na odpowiedz. Trzas-
nęła słuchawką, chwyciła torebkę i wybiegła z pokoju. Niecierpliwie przyciskała kilka razy
guzik windy, w końcu drzwi rozsunęły się. Myśląc tylko o tym, \eby jak najszybciej znalezć
się przy Amy, nie zauwa\yła Simpsona wysiadającego z windy dopóki na niego nie wpadła.
- Przepraszam, panie Simpson - mruknęła usiłując obejść go, \eby wejść do windy.
- DokÄ…d siÄ™ pani wybiera, panno McLean?
SÄ…dzÄ™, \e przerwÄ™ na lunch mamy ju\ za sobÄ….
Nie była w nastroju do wysłuchiwania jego sarkastycznych uwag.
- Mam pilnÄ… sprawÄ™ osobistÄ…, panie Simpson.
Muszę wyjść natychmiast.
Był tak zaskoczony jej oświadczeniem, \e zapomniał o zwykłym sobie protekcjonalnym
sposobie mówienia.
- Miała pani zamiar po prostu wyjść, nie uzgadniając tego najpierw ze mną?
Kilka osób z personelu zatrzymało się nieopodal, przysłuchując się z zaciekawieniem
sprzeczce pod windÄ….
Dla Lauren najwa\niejszą rzeczą było dostać się do Atny. Jeśli musi ominąć swego nadętego
zwierzchnika, zrobi to.
- To bardzo wa\ne, muszę wyjść natychmiast, panie Simpson. Proszę ustąpić mi z drogi.
Simpson, w najwy\szym stopniu wzburzony z powodu braku poszanowania dla jego autory-
tetu, nie ustępował.
- Przyjdzie pani do mojego gabinetu, panno McLean. W tej chwili.
- Nie, nie przyjdę. Odepchnęła go na bok, nie zdając sobie sprawy z szerokich uśmiechów na
twarzach obserwujących zajście ludzi. Weszła do windy i nacisnęła guzik na parter.
Simpson, czerwony na twarzy, wycelował w nią gruby paluch i napuszył się:
- Zwalniam paniÄ….
- I bardzo dobrze.
Drzwi zamknęły się, ucinając dalsze ewentualne uwagi Simpsona. Lauren zapomniała o nim,
jak tylko straciła go z oczu. Ani zwierzchnik, ani posada nie wydawały jej się w tej chwili
wa\ne. Wa\na była Amy.
Tego wieczoru telefon w mieszkaniu Johna zadzwonił kilka razy, potem zamilkł. Po paru
minutach odezwał się znowu, rozbrzmiewając w ciemnych, pustych pokojach.
John spojrzaÅ‚ na· zegarek. Wpół do dziesiÄ…tej.
Gdzie, u diabła, była Lauren, zastanawiał się, a niepokój ściskał mu \ołądek. Setki dzikich
domysłów przebiegło mu przez głowę. Mo\e miały wypadek. Mo\e Amy jest chora. Lauren
mogła zgubić klucze od jego mieszkania. Mo\e to Lauren się rozchorowała.
Wykręcił numer Lauren. Sygnał irytująco się powtarzał, nikt nie odpowiadał. Nie mógł
znieść beznadziejnej nieświadomości. Cała jego podró\ okazała się kompletną stratą czasu.
Nie udało mu się spotkać z \oną, a kiedy przyjechał do Los Angeles, dowiedział się, \e jeden
z braci Status musiał iść nagle do szpitala na operację.
Zadzwonił na lotnisko, \eby dowiedzieć się o najbli\szy samolot. W kilka minut pózniej od-
ło\ył gwałtownie słuchawkę i zaczął chodzić po pokoju. Pech prześladował go nadal -
okazało się, nie ma \adnego lotu a\ do póznych godzin porannych następnego dnia.
Wrócił do aparatu i wykręcił swój domowy numer z takim samym jak poprzednio rezultatem.
Samolot Johna po drodze do Norfolk miał krótki postój w Waszyngtonie. Zadzwonił stamtąd
do firmy i ku swemu przeraieniu dowiedział się, \e Lauren ju\ u niego nie pracuje. Wykonał
następny telefon, tym razem do przedszkola Amy. Usłyszał, \e Lauren odebrała ją
poprzedniego popołudnia. Wywołano jego lot i pozostał z pytaniami bez odpowiedzi.
Kiedy w koÅ„cu znalazÅ‚ siÄ™ na lotnisku w Norfolk, natychmiast udaÅ‚ siÄ™ na ·parking, nie
zawracając sobie głowy dalszymi telefonami. Przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny
telefon stał się dla niego narzędziem udręki - albo nikt nie odpowiadał, albo podawano mu
informacje, które tylko zaciemniały sytuację. Potrzebował działania.
Zniknęły dwie najwa\niejsze dla niego osoby. Musiały gdzieś być i on je odnajdzie.
Samolot wylądował pózno po południu, ale zdą\ył dotrzeć do Raytech przed końcem godzin
pracy. Jak tylko zatrzasnął za sobą drzwi swego gabinetu, znalazł się w tłumie
najró\niejszych, oczekujących go ludzi. Mógł spodziewać się sekretarki.
Nawet obecność Simpsona nie była całkiem zaskakująca. Ale widok jego byłej \ony, która [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl