[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jego stronach stały pochylone kobiety, przebierające dłońmi czarny pył dostarczany przez biegnący
środkiem konstrukcji taśmociąg. Właśnie ten miał śmierdział tak przerazliwie. Całość była słabo
oświetlona, co nie pomagało w obserwacji. Prawdę mówiąc, nie rozumiałem, co się dzieje - kobiety
przesuwały palcami po warstwie pyłu i tylko to robiły. Wolno, metodycznie i bez chwili przerwy,
niczym roboty. Jedna coś znalazła, wzięła w dwa palce i włożyła do pojemnika przytwierdzonego
do pasa. I wróciła do pracy.
Na mnie czy na robota - który bynajmniej nie zachowywał się cicho - żadna nie zwróciła choćby
najmniejszej uwagi, a były ich tysiące, bo stół-taśmociąg ciągnął się i ciągnął niczym zapalenie
płuc z przerzutem na wątrobę. Co gorsza, one ze sobą w ogóle nie rozmawiały, co jak na taką
liczbę kobiet było całkowicie nienormalne.
W końcu dotarliśmy do początku - lub końca, zależy jak się patrzy - całego urządzenia, które ginęło
w ścianie, i do masywnych, metalowych drzwi umieszczonych tamże. Robot stanął otworzył je i
wszedł.
Znalezliśmy się, w kompletnym mroku i dopiero po odgłosach zorientowałem się, że wspinamy się
po jakichś stopniach. Po jakimś czasie automat stanął, otworzył inne drzwi i cisnął mną do wnętrza
jasno oświetlonego pomieszczenia. Jeszcze podczas mego lotu ktoś zgasił światło...
Coś się znajomo skręciło - znalazłem się w innym wszechświecie.
I rąbnąłem o kamienną płaszczyznę oświetloną silnym reflektorem. To była podłoga: do tego
zimna, gdyż trzy ściany stanowiły skały, a czwartą metalowe pręty, przez które wpadał śnieg i
lodowaty wiatr. Zaczęło mną trząść, ledwie się rozejrzałem, a właściwie to wcześniej. Najpierw
mną telepało, a potem zauważyłem w jednej ze ścian metalowe drzwi. Bez klamki.
A pózniej stertę grubej odzieży w kącie. Aącznie z butami, rękawicami i goglami. Do ubrania się
nikt mnie nie musiał zachęcać, choć buty były nieco za duże, a całość miała przygnębiającą barwę
popiołu. Była natomiast ciepła i to okazało się najważniejsze.
Ledwie umocowałem na twarzy maskę z goglami i skończyłem wkładać rękawice, gdy drzwi
otworzyły się, wpuszczając kolejną porcję śniegu i postać mojego wzrostu, acz znacznie bardziej
masywną. Nowo przybyły trzymał w ręku coś, co wyglądało na metalową szpicrutę i od
pierwszego spojrzenia zdecydowanie mi się nie podobało.
- Jestem Buboe. - Głos miał głęboki i chrapliwy, jakby rzadko z niego korzystał. - To jest bioclast.
Może zabić, może zaboleć. Zrobisz, co każę, będziesz żył. Nie zrobisz, będziesz cierpiał. Tak!
Zamachnął się tym całym bioclastem, więc uskoczyłem. Tyle że nie tak do końca - czubek
metalowej szpicruty przejechał mi po rękawie.
Wrażenie należało do mocnych - jakby mi ktoś rozciął rękę aż do kości i polał kwasem. Ledwo nie
upadłem, ściskałem kurczowo bolące miejsce i czekałem, aż ból minie. Gdy wreszcie ustąpił,
podejrzliwie obejrzałem rękaw - był cały.
- Szybko się ucz, przeżyjesz - poinformował mnie zwięzle Buboe. - Nie nauczysz się, umrzesz.
Bez słowa skinąłem głową - kłótnia z kimś o tak ograniczonym zasobie słów była marnowaniem
czasu. Poza tym on miał bioclast - czy jak się ta cholera nazywała - więc i racja była po jego
stronie.
- Praca - oświadczył, wskazując otwarte drzwi. Więc wyszedłem.
I znalazłem się w jasno oświetlonym lodowym piekle. Była to potężna kopalnia odkrywkowa, po
której poruszały się masywne urządzenia wydobywcze i transportowe. Maszyny były w większości
samobieżne i w pierwszej chwili sądziłem, że są całkowicie zautomatyzowane, dopiero po
parunastu sekundach, gdy panujące wokół zamieszanie nabrało sensu, dostrzegłem, że każda z nich
ma jak nie kierowcę, to operatora - wystarczał jeden na maszynę, ale był na każdej.
- Na górę! - Buboe wskazał nieruchomego potwora z przymocowaną do burty klamrą.
Wspiąłem się na górę do osłoniętej jedynie z przodu kabiny i siadłem w zużytym, niegdyś
wygodnym fotelu. Przednia szyba była poobijana, porysowana i ledwie cokolwiek było przez nią
widać.
- Nieznany osobnik - zagrzmiało z głośnika koło moich nóg. - Zidentyfikuj się!
Najwyrazniej mój mechaniczny wierzchowiec miał szczątkową inteligencję.
- Kim jesteś? - spytałem w rewanżu.
- Kombajn górniczy model 91, powierzchniowy. Zidentyfikuj się!
- Dlaczego?
- Zidentyfikuj się!
Chyba doszliśmy do granicy jego możliwości, co wcale nie poprawiło mojego humoru.
- Nie twój interes - warknąłem i zaraz tego pożałowałem.
- Podaj liczbę godzin przepracowanych z Kombajnem model 91 Nietwójinteres.
- Ty, rozkazy to ja tu wydaję, mechaniczny mądralo!
- Podaj liczbę godzin przepracowanych z Kombajnem model 91 Nietwójmteres.
Zdaje się, ze me miałem szans z nim podyskutować - Zero.
- Zaczynam szkolenie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]