[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jakby zdumiona, pytając:  Cóż to, dzisiaj żadnego odsyłacza? Ale wiedziała, że uwielbiam
jej ramiona. Próbowałem ją naciągnąć, by przysyłała mi notatkę z symbolem funta po każdej
nocy, kiedy masturbowała się myśląc o Lee, ale nigdy tego nie zrobiła. Którejś nocy
pracowałem do pózna i naszła mnie ochota na brandzel. Biuro było zupełnie puste, jakiś
wakacyjny weekend. Przeszedłem obok jej drzwi, miała na imię Emily, i poczułem się,
jakbym mijał ogromną vulvę, tak wielką, że w środku mieściło się biurko, i zdecydowałem,
że powinienem w gruncie rzeczy zrobić fotokopię mego kutasa, dwie właściwie, jedną przed
wytryskiem, a drugą po, i zostawić je razem z kartką z asteryskiem na jej biurku.
- Co spodziewałeś się przez to osiągnąć?
- No cóż, chciałem bardzo, żeby zobaczyła mojego kutasa, ale oczywiście do głowy
by mi nigdy nie przyszło, żeby go po prostu wyciągnąć przed nią, nie, musiałem zachować
pewien... dystans, że to niby, rozumiesz, ho-ho-ho, jesteśmy wszak dorośli, wszystko zatem
ma papierową podkładkę. Tak czy owak, sfotokopiowa-nie kutasa jest o wiele trudniejsze niż
się wydaje. W biurach robią to stale, wiem, ale w moim przypadku okazało się to niemałym
przedsięwzięciem. Być może gdyby udało mi się przybrać taką pozycję, jaką popisał się ma-
larz-gimnastyk na twoich... plecach, wtedy może byłoby to łatwiejsze, ale wpierw musiałem
się postarać o jaką-taką erekcję czekając przy kopiarce w tym opuszczonym świątecznie
biurze, musiałem sobie wyobrazić ją oglądającą w poniedziałek fotokopię mego kutasa,
medytować, jak z początku myśli:  O rany, co za wariat , ale potem odkrywa, że nie może się
pohamować i musi wpatrywać się w ten mój szczególny wizerunek, o-tak-tak, musi schować
fotokopię do trzymanej w ukryciu teczki, w której ma już wszystkie moje kartki z
asteryskiem, i że tej samej nocy, zasiedziawszy się w biurze, sięgnie długim ramieniem do
szuflady, wyjmie ową teczkę i zacznie ją przeglądać strona po stronie, asterysk po asterysku,
aż znajdzie odbitkę z kutasem. W tym momencie mi stanął, jedną przeszkodę miałem z
głowy. Teraz musiałem ułożyć go jakoś na szklanej płycie kopiarki, ale jej konstrukcja (nie
cierpię tej maszyny, to tak na marginesie, cała ta firma jest zbyt szmatława, by stacją było na
wynajęcie porządnego sprzętu) tak jest zatem skonstruowana, że normalna kartka formatu A4
musi leżeć bokiem na środku szyby, dokładnie pomiędzy dwoma znakami, wiesz, o czym
mówię, prawda?
- Tak.
- Problem polegał więc na tym, że na kopii wyszedłby zaledwie ślad samego końca
mojego kutasa. Mogłem oczywiście usiąść na maszynie okrakiem, ale to już byłaby głupota.
W końcu zrobiłem siedemdziesięcioprocentowe pomniejszenie, jako że najwyższy stopień
redukcji pozwalał na wykorzystanie całego obszaru płyty, którego sięgał mój ptaszek, i tym
sposobem uzyskałem coś mgliście obscenicznego, nawet mimo tej zredukowanej skali.
Wyglądało to jak zepchnięta na prawą stronę obrazka licha chałupinka. Napisałem na kartce
 Pomniejszenie 70% . Cały jednak wcześniejszy plan: wybrzdąkać się raz-dwa i zrobić drugą
kopię, wziął w łeb, bo mój zwiotczały teraz pisklak nie sięgał nawet brzegu samej szklanej
tafli. Tymczasem jednak byłem już zupełnie opętany chęcią zrobienia dla tej kobiety czegoś,
co zawierałoby choć drobny element komizmu, tak by mogła pomyśleć:  To dla zabawy,
wszystko dla zabawy , a zarazem uświadomiło jej z pełną mocą, że spędziłem ten weekend
dumając o niej w pustym biurze, sam, z ogromną erekcją. Jak mam jej to uzmysłowić?
Spuścić się na tę kartkę z asteryskiem? Zbyt brutalne. Nie uważasz, że to byłoby przesadą?
- Tak, raczej.
- Ja też. A więc zamiast tego zrobiłem... pamiętasz może, jak w przedszkolu
obrysowywało się ręce? Dłoń leżała nieruchomo na kartce, ołówkiem objeżdżałaś każdy palec
po kolei, wszystkie stawy, miałaś ich kontury, powtarzałaś to kilka razy, za każdym razem
ołówek był pod innym nieco kątem, powstawała w końcu emanacja dłoni, sama nigdy nie
narysowałabyś jej dokładniej, i wystarczało teraz dodać tylko paznokcie i małe fałdki na
końcach palców i już miałaś rękę. Kiedyś jednocześnie obrysowywaliśmy sobie nawzajem
dłonie z koleżanką: posuwałem ołówek bardzo wolno, co wywołało u niej łaskotki, śmiała się
bardzo za każdym razem, gdy dochodziłem ołówkiem do miejsca między palcami, ale
wytrzymała, nie wyrwała dłoni. Miała na imię Martha. Popatrz, jakże miło, że to pamiętam!
Jedna z wychowawczyń pokazała nam, jak można nakładając na siebie obie dłonie zrobić
indyka. Ale to już nie było takie interesujące, zwyczajna sztuczka. Tak samo z cieniami:
piękne są nie krokodyle czy nietoperze wywołane na ścianie twymi rękoma, ale to, że cień
pozwala ci dokładnie poznać kontur własnych dłoni, zobaczyć wszystkie te poduszecz-ki
mięśni pod każdym ze zgiętych stawów. Jasne więc, że coś takiego właśnie musiałem zrobić.
Opuściłem pokrywę kopiarki, wziąłem czystą kartkę papieru i zacząłem w skupieniu
wyobrażać sobie zaskoczenie i osłupienie, jakie poczuje ujrzawszy mój komunikat, aż
wreszcie znów stwardniałem. Rysowałem pisakiem, palcem przygwozdziwszy płasko kuśkę,
pisak zaś trzymając idealnie prosto... bardzo ciekawe wrażenie, nie: przyjemne, ale
interesujące, dotknięcie zimnego pióra. Powtórzyłem kreskę może z pięć razy; najlepsze było
to, że na papierze mój kuś prezentował się naprawdę okazale: po prostu kawał kutasa. To
oczywiście dlatego, że rysunek robi się z każdej strony większy o, czekaj, dwie połówki
średnicy albo jedną całą średnicę pióra, więc prawie centymetr. Znacznie lepsze niż kopia,
która i tak, jak ci mówiłem, przypominała krytą strzechą chałupinę gdzieś u prawego brzegu
kartki. Napisałem  Obrys w pełnej skali , rozumiesz,  godzina 23,43, niedziela, 24
listopada ... czy jaka tam akurat data była. I zostawiłem notatkę wraz z obydwoma dziełami
w jej przegródce na dzienną korespondencję.
- Wygłupiasz się! Znalazł je ktoś?
- Nie, nie. Zabrałem je tuż przed wyjściem.
- A, to w porządku.
- Przez miesiąc prawie nie wysyłałem jej żadnej kartki z asteryskiem, raczej
niezwykłe, aż zaczęła przyglądać mi się pytająco. Wreszcie któregoś popołudnia przyszła do
mojego pokoju i spytała, co się stało. Nie jestem taki pogodny jak zwykle, powiedziała.
Ponadawałem jej na kogoś w pracy, ponarzekałem na fakt, że jesteśmy drugorzędną firmą,
gdy moglibyśmy należeć do czołówki, takie normalne gadanie. A potem dodałem:  I jeszcze
coś . Zapytała:  Co takiego? Wiedziała, że chodzi o nią. Więc z wariackim poczuciem oporu
i gwałtownej chęci wyznałem jej, że zrobiłem fotokopię kutasa i jego obrys, zostawiłem je
któregoś wieczoru na jej biurku, ale w końcu wziąłem je z powrotem. Spytała:  Masz je
jeszcze? Powiedziałem:  No pewnie! .
- Nie wyrzuciłeś ich? Schowałeś do swojej własnej teczki?
- Oczywiście - rzekł. - Tyle zachodu po nic? Poza tym stanowiło to w pewnym sensie
dalszy ciąg całej sprawy: wygadam się, co zrobiłem, ona będzie chciała to zobaczyć, a ja
sięgnę tylko do teczki i proszę, oto jest.
-1 co powiedziała?
- %7łe kutas na fotokopii wygląda jak sonogram.
- Nic więcej?
- Mówiłem ci przecież, że ten Lee zakręcił jej mocno w głowie. Zaproponowałem jej,
by wzięła obie kartki do swoich akt, jeśli chce. Powiedziała, że nie, dziękuje. Tydzień pózniej
wybraliśmy się wspólnie na lunch. %7łaliła się na Lee, słuchałem ze współczuciem, po czym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl