[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aokciem otworzył drzwi, a potem poniósł oszołomioną Sally szpitalnym
korytarzem prosto do jej mieszkania. Pielęgniarki przychodziły właśnie na ranny
dyżur i patrzyły na nich szeroko otwartymi oczami. Lloyd prawie nie utykał.
- 71 -
S
R
- Zdajesz sobie chyba sprawę, że zszargałeś mi opinię - odezwała się
drżącym głosem, gdy postawił ją wreszcie na ziemi. Drzwi od mieszkania
zamknęły się z trzaskiem, odgradzając ich od ciekawskich spojrzeń.
- Coś z niej na pewno zostanie - uciął. - Pamiętaj, że jestem zaręczony.
- Pamiętam.
Wymówiła to ledwo dosłyszalnym szeptem. Stała zwrócona twarzą do
Lloyda. Za nic w świecie nie podniosłaby na niego oczu. Napięcie między nimi
było wprost namacalne.
- Sally...
- Lepiej już idz.
- Powinnaś wziąć prysznic. Może ci pomóc?
- Nie! - szepnęła przerażona. - Proszę cię...
Nastała długa, bardzo długa cisza. To nie było zwykłe napięcie, lecz coś
nieuchwytnego. Zdawało się, że zawisł między nimi magnes, który przyciąga
ich do siebie, magnes, który odrzuca rozsądek, zostawiając...
Zostawiając tylko ich dwoje naprzeciw siebie.
Sally uniosła w końcu głowę do góry. Kłębiące się w niej bezładnie
uczucia zdawały się powoli krystalizować. Zdawała sobie sprawę z istnienia
problemów, które utrudniały tę miłość, ale wiedziała już, że to co czuje, to jest
właśnie miłość. Los przeznaczył jej tego mężczyznę. Do niego tylko należała.
Był jej drugą połową...
A Lloyd Neale, jej druga połowa, patrzył na nią z góry, jakby zobaczył
głęboką, straszliwą przepaść. Patrzył tak, jakby miał wpaść do tej przepaści, gdy
tylko się ruszy.
A jednak nie był w stanie się pohamować. Wyciągnął ręce, by ująć ją w
talii i przytulić do siebie. Pochylił twarz i pocałował ją. Stanowili teraz jedno.
Byli stworzeni dla siebie. Sally uniosła ręce i objęła go za szyję. Mój Boże, żeby
ta chwila trwała wiecznie...
Margaret!
- 72 -
S
R
Nigdy już potem nie potrafiła ustalić, czy imię to wtargnęło najpierw do
jego, czy do jej świadomości. Wiedziała tylko, że myśl o tej kobiecie rozdzieliła
ich w sposób tak namacalny, jak gdyby sama Margaret stanęła między nimi,
obrzucając ich pogardliwym wzrokiem. Znalezli się niespodziewanie parę
kroków od siebie, a Lloyd patrzył teraz na nią tak, jakby trafił go pocisk.
- Nie mogę...
- Myślę... że to już się stało - powiedziała drżącym głosem.
- Możesz czy nie, to nie ma nic do rzeczy.
- Sally, nie chciałem...
- Nie chciałeś mnie pocałować. - Z ramienia Sally zsunęło się ramiączko.
Podciągnęła je, a jej palce powędrowały do obrzmiałych warg. - Chyba... to
prawda. Jesteś już na dobrą sprawę szczęśliwym małżonkiem.
- Jestem zaręczony i mam się ożenić.
- Mówiono mi o tym - odparła oschle. Wciągnęła głęboko powietrze,
odwróciła się i otworzyła drzwi. - Może więc lepiej by było, gdyby pan sobie
już poszedł, panie doktorze. Zanim... nie wydarzy się coś, czego by pan potem
żałował.
Zaakcentowała naumyślnie słowo pan". Wiedziała, że ona nie
żałowałaby niczego. Niczego, co spotkałoby ją ze strony człowieka, który był jej
miłością.
Cisza trwała bez końca. Magnes nadal przyciągał ich do siebie, ale Lloyd
stał nieruchomo jak kamień. Tak przynajmniej wyglądała jego twarz. Jak z
kamienia.
- Proszę... - szepnęła wreszcie Sally. Czuła się zupełnie pusta, pozbawiona
jakichkolwiek uczuć. - Proszę, Lloyd. Wydaje mi się... Proszę cię, idz już.
Spojrzał na nią twardo.
- Wydaje mi się, że się myliłem - oświadczył poważnie. - Nie sądzę,
żebyśmy mogli być przyjaciółmi.
- 73 -
S
R
Sally wzięła prysznic i przebrała się w skromną, ciemną sukienkę. Zanim
wyszła z mieszkania, po szpitalu krążyły już plotki. Na korytarzu napotykała
ciszę, która szybko zamieniała się w stłumione chichoty.
Wszędzie wrzało jak w ulu. Co za historia! Widziano, jak doktor Neale o
wpół do siódmej rano niósł doktor Atchinson od siebie do jej mieszkania. A ona
miała na sobie zakrwawioną sukienkę.
Szpital w Gundowring nie zamierzał uronić niczego z przyjemności, jaką
niosło omawianie tych wydarzeń. Sally miała się o tym przekonać na własnej
skórze. Na oddziałach, po których wędrowała, witały ją ponure twarze. Zmarły
chłopak był synem miejscowego farmera. Niemal wszyscy pacjenci go znali, a
wielu powtarzało z wypiekami na twarzy ploteczki o nowej pani chirurg, co
pozwalało zapomnieć na chwilę o tragicznej śmierci.
- Niech ta jego narzeczona ma się lepiej na baczności - śmiał się Robert
Butler, gdy Sally zmieniała mu opatrunek. - Mówili mi, że tańczył z panią. Pani
doktor, ona nie ma przy pani żadnej szansy, taka jest prawda.
- Zatańczył ze mną, bo panu to obiecał - odpowiedziała szorstko. - A niósł
mnie, bo byłam zmęczona.
- Tak, tak! - Robert zaśmiał się głośno. - Albo to ja nie mam oczu? Widzę
przecież, co w trawie piszczy.
Kiedy Sally położyła się wreszcie tego wieczoru do łóżka, poczuła, że
jeszcze nigdy nie była podobnie zmęczona. Ani podobnie oszołomiona i
zakłopotana. Zasnęła, gdy tylko dotknęła głową poduszki, ale obudziła się
bardzo wcześnie i długo leżała, patrząc w sufit, a głowa pękała jej od różnych
pytań, na które nie znajdowała odpowiedzi. W końcu wstała i wyszła na
opustoszały szpitalny korytarz.
- Idę na plażę trochę popływać - oświadczyła zdumionej pielęgniarce,
która pełniła nocny dyżur.
Pielęgniarka spojrzała na zegarek.
- 74 -
S
R
- Wpół do szóstej - mruknęła poirytowana. - Zupełne szaleństwo.
Wszyscy powariowali!
- Wszyscy?
- Coś mi się wydaje, że przewrócą panią w tłumie. Wolne są już tylko
miejsca stojące. Radzę zabrać koło ratunkowe, bo ratowników o tej porze
brakuje.
Sally odpowiedziała wymuszonym uśmiechem i wyszła tylnymi
drzwiami. U jej stóp rozpościerało się morze, migocąca tafla skąpana w świetle
wschodzącego słońca, która ją kusiła.
Tłumy?
Sally uśmiechnęła się do siebie, oglądając opustoszałą plażę. Nikogo nie
widać, jak okiem sięgnąć. A więc wszystko to należy do niej. W końcu dlatego
przyjechała do Gundowring. Morze, słońce, piasek i Sally. Niech diabli porwą
Lloyda Neale'a. Nie ma tu dziś dla niego miejsca.
Szybko zdjęła sukienkę i została w białym kostiumie.
Pływała beztrosko przez pół godziny, a zimne fale koiły jej niepokoje.
Położyła się potem na skale w promieniach porannego słońca i zapadła w sen.
Gdy się obudziła, stał nad nią Lloyd Neale.
Zasłaniał słońce, a jego ciało ociekało wodą. Najwyrazniej dopiero
wynurzył się z morza.
- Pani tutaj?
W jego głosie usłyszała tłumiony gniew i wyciągnęła ręce do góry, jakby
się broniła.
- Co... pan tutaj robi? - wyszeptała.
- O to samo chciałem zapytać panią. - W jego wzroku kryło się zdumienie
i Sally zrozumiała, że nie mógł jej widzieć z wody. Zobaczył ją dopiero wtedy,
gdy wyszedł na brzeg.
- Zpię - odrzekła. - To nie jest pana plaża.
- Stale tu przychodzę.
- 75 -
S
R
- Na pewno bym tu nie przyszła, gdybym o tym wiedziała.
Sally usiadła. Zdawała sobie sprawę, że najdrobniejsze nawet oznaki
sympatii, jaką Lloyd mógł do niej czuć, zniknęły bez śladu. Zainteresowanie,
które zdradzał, to był tylko sen. A teraz... żałował najwyrazniej swojego
zachowania. Jego chłód sprawiał jej ból. Nic jeszcze nigdy nie sprawiało jej
podobnego bólu.
- Do głowy by mi nie przyszło wkraczać na terytorium pana doktora
Neale'a - wyszeptała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]