[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wprost wyśmienicie.
- Prawdę mówiąc, to był pomysł Lorenza. Zauważył, że
wciąż przesiaduje pani w domu. Zapytałem, dlaczego sam te
go nie zrobi? Odpowiedział, że przy mnie będzie pani dużo
bezpieczniejsza. Zupełnie go nie rozumiem. - Michael zmar
szczył brwi. - Lorenzo Santorini... Chętnie oddam za niego
życie, ale... - Urwał, jednak po chwili podjął znowu: - Oba
wiam się, że nie byłaby pani z nim szczęśliwa. Ciąży nad nim
przeszłość. Coś, o czym nie potrafi zapomnieć.
120
- Co to znaczy? - Kathryn wpatrywała się w Michaela
szeroko otwartymi oczami. Wydawało jej się, że zimna rę
ka ściska ją za szyję. - O czym pan mówi?
- Proszę wybaczyć, i tak powiedziałem stanowczo za du
żo. Nie mam do tego prawa. Nie chcę się wtrącać, ale sza
nuję panią, Kathryn. Och... Przepraszam, że bez pozwole
nia zwróciłem się do pani po imieniu. - Potrząsnął głową.
- Jest pani dobra, dzielna i piękna. Co prawda, nie znam za
miarów Lorenza, ale też nie chcę pani krzywdy.
- Dziękuję panu za dobre słowo i serdeczną troskę. Jed
nak nie sądzę, żeby Lorenzo miał wobec mnie jakiekol
wiek plany. Odwiezie mnie do lorda Mountfitcheta i wez
mie obiecany okup.
- Jaki okup? - Michael wybałuszył oczy. - Chyba nie myśli
pani, że popłynął do Hiszpanii wyłącznie z chęci zysku? Och
nie. Myli siÄ™ pani, panno Kathryn. Owszem, czasem siÄ™ zda
rza, że Lorenzo bierze pieniądze od rodziny jakiegoś rozbitka.
Najczęściej są to dary od uszczęśliwionych krewnych. Loren
zo korzysta z nich w szlachetny sposób. Na każdego człowie
ka, który wraca na łono rodziny, jest stu innych, którzy nie
mają co ze sobą począć. Niektórzy nawet nie mogą pracować.
GÅ‚odowaliby, gdyby nie hojne datki.
Kathryn słuchała tego oszołomiona. Coś ją ściskało
w gardle.
- Mówi pan, że te pieniądze... - Zająknęła się niemal
ze szlochem, bowiem zrozumiała, że była niesprawiedliwa
wobec Lorenza. - Pomaga ludziom, którzy sami nie mogą
się utrzymać?
- A co, może mieli wylądować na bruku? Lepsza szyb
ka śmierć niż powolne konanie z głodu, panno Kathryn.
Lorenzo jest bardzo bogaty, ale w ogóle nie myśli o sobie.
Przede wszystkim ściga piratów. Chce ich zniszczyć. Dla
tego ostrzegałem panią przed miłością. Jest w nim tak
wiele goryczy i bólu... - Kathryn spojrzała na Michaela
pytającym wzrokiem, ale on przecząco pokręcił głową.
- Nie mogę pani powiedzieć nic więcej. Zaklinam panią,
aby Lorenzo nigdy nie dowiedział się o naszej dzisiejszej
rozmowie. Byłby zły. Nie życzy sobie ani podziękowań,
ani współczucia. Od nikogo.
- Będę milczeć jak grób - obiecała Kathryn. - Dziękuję,
że pan mi to powiedział. O niczym nie wiedziałam.
Tak, rzeczywiście nie wiedziała, ile uczuć kryje się pod mas
ką, którą przybierał Lorenzo. W dalszym ciągu nie mogła za
pomnieć o ciałach leżących w wodzie, wśród szczątków zato
pionej galery, ale przynajmniej zrozumiała intencje Lorenza.
Lorenzo zdjął skórzane opaski i potarł ciemnoczerwone
blizny na przegubach. Znak niewolnika. Odwieczne przy
pomnienie bólu, poniżenia i nienawiści. Przy łożu śmierci
Antonia Santoriniego złożył przysięgę, że nie spocznie, do
póki Raszid nie zostanie na zawsze pokonany. Niewolnicy
piratów powinni odzyskać wolność. Nic nie mogło odwieść
go od tych zamiarów. Nic - nawet słodycz ust pięknej ko
biety, która budziła w nim nieznane dotąd uczucia.
Wspaniale tańczyła. Ciągle myślał o niej, chciał ją cało
wać, kochać się z nią...
122
Nie! To szaleństwo! Nie mógł jej posiąść jak zwyczajnej
dziewki. Powinna mieć dobrego męża, dom i nazwisko...
A on nawet nie wiedział, jak się naprawdę nazywa!
Pamiętał dreszcz, kiedy Kathryn spojrzała mu w oczy
i spytała: Kim jesteś?" Ze zdumieniem słuchał własnej
odpowiedzi. To przecież ja! - pomyślał. Lorenzo Santori-
ni - człowiek, który poprzysiągł zniszczyć swoich wrogów.
Nie potrzebował innej przeszłości. Nie chciał zapomnia
nych wspomnień.
Potarł lewy nadgarstek. Ten zawsze sprawiał mu naj
więcej bólu. Blizny były nabrzmiałe, bo ostatnio rzadziej
używał kojącej maści. Wstał z łóżka i sięgnął po słoiczek
z miksturą, którą dostał od Alego Khayra. Wtarł ją w bolą
ce ciało. Zmarszczył brwi, kiedy odkrył cienką linię, prze
świtującą przez poszarpaną skórę. Była ciemniejsza niż
inne blizny i odmienna. Do tej pory jej nie zauważył. Bez
wiednie przesunął palcem po nikłych liniach. Układały się
w kształt litery.
Kathryn! Za często o niej myślał. Wyobraznia podsu
wała mu niestworzone rzeczy. A może były to przebłyski
odległych wydarzeń, które już dawno zatarły się w jego pa
mięci? Tego nie wiedział. Z minionych lat zapamiętał jedy
nie twarz znienawidzonego wroga.
Raszid nie był Arabem ani Turkiem. Miał szare oczy
i ciemną skórę, spaloną na brąz afrykańskim słońcem, ale
na pewno pochodził z Europy. Właśnie za to Lorenzo gar
dził nim jeszcze bardziej. Jak taki człowiek, wychowany
w chrześcijańskiej wierze, mógł obrócić się przeciw swo-
123
im pobratymcom? Jak mógł być tak okrutny? Wydawał się
wcielonym złem, dzieckiem szatana... Po stokroć zasłużył
na taką śmierć, jaką zgotował swoim ofiarom.
Lorenzo wziął na siebie rolę kata. Nie zamierzał zejść
z dawno obranej drogi. Nie zadawał pytań o swoją praw
dziwą przeszłość. Nazywał się Lorenzo Santorini. Mściciel,
bezlitosny dla wszystkich wrogów.
Chciał jak najszybciej odwiezć Kathryn do wujostwa.
Najlepiej byłoby wysłać z nią Michaela, pomyślał, i raz na
zawsze uwolnić się od rozterki.
Kathryn rozejrzała się po kajucie. Miała tu więcej wygód
niż na wojennej galerze Lorenza. To największy i najwspa
nialszy z jego handlowych statków. Aadownie wypełniały
przeróżne towary, które Santorini zamierzał sprzedać na
Cyprze. W zamian chciał kupić wino i cytrusy. Południowe
owoce cieszyły się estymą zwłaszcza wśród żeglarzy, którzy
uważali je za znakomity środek na szkorbut i inne dolegli
wości, wynikające z niedożywienia.
Ktoś stanął w progu. Kathryn spojrzała w stronę drzwi
i zobaczyła Lorenza. Przypatrywał jej się z namysłem. Och,
tak bardzo chciała rzucić mu się w ramiona i ponownie
wysłuchać legendy o Siódmym Księżycu.
- Mam nadzieję, że będzie ci tutaj wygodnie, Kathryn.
Moja kajuta jest dużo skromniejsza. Tu przynieśliśmy
wszystkie niezbędne rzeczy.
- Nie chcę luksusów - odpowiedziała. - Czy zostaniesz na
pokładzie statku? - Z bijącym sercem czekała na odpowiedz.
124
- Nie, wolę płynąć na własnej galerze - oznajmił. - Będziesz
bezpieczna do samego Cypru. Także się tam wybieram, bo
muszę dokończyć pewne sprawy z lordem Mountfitchetem.
- Oczywiście - przytaknęła Kathryn, chociaż podświa
domie czuła, że nie powiedział jej całej prawdy. - Z całego
serca ci dziękuję za wszelką okazaną pomoc.
- Nie zapominaj o okupie - mruknÄ…Å‚ z kpiÄ…cym
uśmiechem.
- Błagam o przebaczenie. - Zaczerwieniła się jak burak.
- Zdaję sobie sprawę ze swego błędu.
- Tak? - Zmrużył oczy i wbił w nią przenikliwe spojrze
nie. - Nadal nie wstydzę się swoich czynów.
- A dlaczego miałbyś się wstydzić? - Zaczerwieniła się
jeszcze bardziej, ale musiała być ostrożna, żeby przypadkiem
nie zdradzić zaufania, którym ją obdarzył Michael dei Igna-
cio. - Przecież dokładnie znasz wartość swoich usług.
Lorenzo lekko skinął głową.
- Przepytałem rozbitków z galery Raszida. Nikt z nich
nic nie wie o młodzieńcu z Kornwalii, porwanym przed
tylu laty. Prawdę mówiąc, oczekiwałem takiej odpowiedzi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]