[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Miło było patrzeć, jak ukochany mężczyzna zajada, jak ją
docenia, unosząc kieliszek w niemym toaście za jej kuchnię.
Nie będę myślała o niczym innym, przyrzekła sobie. Nie
zatruję tego wątpliwościami. Jesteśmy razem. I tylko to się
liczy. Liczyło się też pózniej, kiedy zmiótł talerz do czysta
i wstawił bezceremonialnie do zlewu. Nie musieli omawiać,
co robić potem. Przyszło to tak naturalnie jak lato po wiośnie.
Nie było to szalone, namiętne splecenie ciał, bo oboje byli
na to zbyt zmęczeni, lecz bardziej subtelne, mało ambitne
kochanie się, pełne leniwych, ospałych pieszczot, które prze-
chodziły stopniowo w harmonijne połączenie.
Nie było jednak nic leniwego w ich wspólnym orgazmie.
S
R
Stevie dosłownie zaparło dech, tak zaskoczyła ją intensyw-
ność tego doznania, bo nadal czuła się rozkosznie odprężona,
potem jej jęki zlały się w jednym chórze z jego okrzykami
spełnienia. Wreszcie oboje ucichli.
On zasnął pierwszy, jak było do przewidzenia, a ona upa-
jała się ciężarem jego głowy na swoim ramieniu, bezwładną
dłonią na swojej piersi. W końcu jednak sen zalał ją niczym
fala przypływu, a tuż przed zaśnięciem pomyślała, że ranek
przyjdzie za prędko.
Przyszedł prędzej, niż się spodziewała, i był znacznie gor-
szy. Obudził ją przenikliwy, jednostajny dzwięk przy samym
uchu. Czyżby to jakiś wyjątkowo brutalny budzik? Wokół
ciemno jak oko wykol! Chyba to jeszcze noc?
Stevie z trudem się rozbudziła i zrozumiała, że to telefon
przy łóżku. Obok stal budzik i wskazywał godzinę trzecią.
Zauważyła, że Julius dopiero się budzi z głębokiego snu.
Niechże to diabelstwo przestanie! Kto może o tej porze
dzwonić?
Pragnęła za wszelką cenę uciszyć ów natarczywy dzwięk,
chwyciła więc słuchawkę, gotowa na pomyłkę, na kogoś
z zagranicy, kto zle wyliczył różnicę czasu, na wszystko poza
tym, co usłyszała w odpowiedzi na swoje chrapliwe  Halo?"
Zdenerwowana kobieta rzuciła głośno, nie panując nad
sobą:
- O Boże, Julius? Nie! Gdzie jest Julius? Kto mówi?
S
R
Rozdział dziewiąty
Bez słowa odsunęła słuchawkę od ucha i podała ją Juliu-
sowi, który już się rozbudził i usiadł prosto.
- Tak? - spytał, aż zadrgały mu mięśnie twarzy. - Boże,
Irene, co się stało?
Irene. Zresztą Stevie już wiedziała. Mimo oszołomienia,
mimo zniekształcenia głosu kobiety lękiem, rozpoznała ją.
Aż jej się zrobiło słabo. Musiała zacisnąć usta, żeby po-
wstrzymać mdłości, po czym leżąc ze skręconym kablem
telefonicznym na brzuchu i słuchawką o kilka centymetrów
od ucha, nie mogła nie słyszeć wykrzykiwania Irene.
- Nie chcę tego rozwodu! Nie chcę być sama!
- Uspokój się, uspokój. Co ty wyprawiasz? Co się dzieje?
- dopytywał Julius.
Irene chyba ściszyła głos, bo Stevie przestała ją słyszeć.
Bezwładna jak worek kartofli, skuliła się w poczuciu kon-
sternacji i upokorzenia, i odwróciła plecami do Juliusa, czu-
jąc ściskanie w żołądku.
Jak związek może się udać, skoro tak się zaczyna? - za-
dała sobie w duchu pytanie. Po takich namiętnych uniesie-
niach musi leżeć i słuchać, jak mężczyzna rozmawia przez
telefon z kobietą, którą niegdyś kochał... z matką swoich
dzieci.
Skuliła się, naciągnęła kołdrę na uszy i przycisnęła ręka-
mi, by wytłumić jego głos. Może Julius uzna - choć to mało
prawdopodobne - że znów zasnęła. Udało jej się uciec od
S
R
świata dzwięków, ale po chwili Julius potrząsnął nią delikat-
nie.
- Stevie? Stevie, śpisz?
- Nie. - Zciągnęła kołdrę z uszu.
- Muszę jechać.
- No jasne.
Nie mogła powstrzymać się od zgryzliwego tonu. Za-
dzwoniła Irene, no więc on już pędzi, czy to na zabawę
szkolną córki, czy do sypialni Irene o trzeciej nad ranem.
Jeśli nawet zauważył jej zgryzliwość, nie dał tego po sobie
poznać.
- Ona grozi samobójstwem.
- No nie! To jest...
- Jest pijana.
- Och, Julius! Ja...
- Wiem z doświadczenia, że nie powinno być aż tak zle.
Zostań tu i idz spać. Jeśli nie wrócę do rana, przyjedz taksów-
ką do pracy. Oczywiście na mój koszt.
Ale ona nie chciała go słuchać.
- Miałabym tu zostać? Dzwonię po taksówkę!
Nawet nie pytał o powody. Ona sama ich zresztą nie znała,
wiedziała tylko, że jest coś obrzydliwego w tej sytuacji. Nie
chciała do tego dokładać swojej miłości, pożądania, a zara-
zem nienawiści do Irene, choć było jej tamtej żal.
Tu jednak Julius się postawił.
- Nie puszczę cię samej taksówką o tej porze! To niebez-
pieczne.
- Ale ja tu nie zostanę.
- No to muszę cię odwiezć do domu. Ubieraj się prędko,
bo bardzo się boję. Ona nie może tak reagować na swoje
życie. Wiem, że to tylko gest, ale jeżeli się przeliczy...
Wyjął z garderoby granatowe spodnie dresowe, granato-
S
R
wo-białą górę, białą koszulkę i błyskawicznie się ubrał. Nig-
dy przedtem nie widziała go w takim sportowym stroju.
Czyżby szykował się do akcji?
Mogła jedynie pójść w jego ślady. Niestety, miała tyl-
ko wczorajszą ceglastą ciepłą sukienkę, dobrane pod ko-
lor pantofle i jedwabną halkę. Kiedy mocowała się jeszcze
z suwakiem, on już wyskoczył z pokoju. Po krótkiej chwili
usłyszała jego głos, stanowczy, lecz czuły. Co on mówił?
Ruszyła za nim.
Ale to było do Irene. Zbiegał po schodach z czarnym
telefonem komórkowym przy uchu, jak gdyby to była lina
ratunkowa... bo tak i było. Ratował życie Irene.
- Nie pozwolę, żebyś marnował czas na odwożenie mnie
do domu! - rzuciła trzezwo, biegnąc za nim.
- A ja nie pozwolę, żebyś o trzeciej nad ranem wracała
taksówką do pustego domu. - Odwrócił się do niej, zakry-
wając mikrofon słuchawki. - Więc jakie jest inne wyjście?
- Wez mnie ze sobą. - Bardzo tego nie chciała, ale
najwyrazniej to był jedyny możliwy kompromis.
Prędzej czy pózniej będę musiała stawić czoło Irene. Bo
ona nie odejdzie! Może więc lepiej prędzej.
Nawet się nie zastanowiła, jak ważką decyzję podjęła.
Oznaczało to, że przyjęła Juliusa z jego trudnym, bolesnym
bagażem przeszłości i że przyjmie to, co ten związek ze sobą
przyniesie - przybrane dzieci, zazdrosną byłą żonę, pół życia
trudnych ludzkich spraw.
- Wziąć cię? - spytał, mrużąc oczy. - Na pewno?
- Może się na coś przydam - powiedziała po prostu.
Ze względu na pózną, a może wczesną porę, dotarli do
Rose Bay w dziesięć minut. Julius przez całą drogę mówił
coś przez telefon na przemian ze złością i troską.
W końcu przykazał jej:
S
R
- A teraz odkładam słuchawkę. Skręcam w twoją ulicę.
Nie ruszaj się!
Po pół minucie podjechał pod wspaniały dom z imponu-
jącym widokiem na port z jednej strony i ocean z drugiej.
Wyraznie Irene wniosła majątek do tego małżeństwa, bo
nawet najlepszy lekarz naukowiec nie zdołałby na coś takiego
zarobić. Jeśli podział majątku po rozwodzie zmusi ich do
sprzedaży domu, przyniesie zapewne ładnych kilka milionów
dolarów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl