[ Pobierz całość w formacie PDF ]

142
R S
- Nadzieja działa cuda... Czasem cień nadziei sprawia, że
człowiek zupełnie się zmienia. Część dzieci, którym chcemy
pomagać, życie potraktowało okrutnie, ale duch ludzki bywa
zdumiewająco odporny.
Rozumiała teraz dobrze, dlaczego Michael angażował się w
pomoc ludziom nieszczęśliwym, dlaczego pragnął ożywić w nich
wolę trwania wbrew wszelkim przeciwnościom losu. I nie tylko
trwania. Pragnął, by dzięki pomocy mogli uwierzyć w lepszą,
jaśniejszą przyszłość i sięgnąć po nią.
- Czy pomoc potrzebującym mieści się w tradycjach twojej
rodziny?
- Zależy, co przez to rozumiesz. Ja zajmuję się biednymi i tego
nie robił nikt z Timberlane'ów. W naszej rodzinie byli jednak ludzie,
którzy sponsorowali wydarzenia artystyczne. Próbuję i ja podtrzymać
tę tradycję. Jestem na przykład przyjacielem opery i baletu... Sztuka
nie nakarmi oczywiście głodnych dzieci, ale poszerza horyzonty i
wzbogaca wewnętrznie. %7łycie bez niej byłoby o wiele uboższe.
- To prawda. - Zastanowiło ją, jakie były jego ulubione książki w
czasach trudnego dzieciństwa,
- Roxanne nie miała zrozumienia dla moich, jak to ironicznie
nazywała, odruchów miłosierdzia - zauważył sarkastycznie.
- Nie można się było nimi pochwalić w towarzystwie.
- Mniej więcej. A ty, co o tym myślisz?
- Jeśli kiedykolwiek uznasz, że w twoich działaniach mogłyby ci
być pomocne media, jestem do usług.
143
R S
Uśmiechnął się. Spodziewał się podobnej reakcji i nie przeliczył
się. Lauren również odczuwała pewną satysfakcję. To, czego wciąż
dowiadywała się od Michaela, utwierdzało ją w przekonaniu, że
dobrze odczytywała jego charakter. Nie lubił przetartych ścieżek.
Podejmował własne decyzje i działał sam.
Kiedy dojechali do Fairmont, zapadł już wieczór. Panował
przenikliwy ziąb, z tym większą więc radością Lauren powitała widok
wielkiego, rozpalonego kominka w hotelowej restauracji, do której
schodziło się wprost z bardzo nowocześnie urządzonej recepcji z
wysokim sufitem, pięknie utrzymaną drewnianą posadzką i skó-
rzanymi sofami.
Czekając, aż Michael załatwi formalności, usiadła i w tej samej
chwili odezwał się komórkowy telefon. Czym prędzej wyjęła go z
torebki i słysząc podekscytowany głos matki, pomyślała od razu:
Znowu jakieś kłopoty z Wayne'em.
- Stało się coś złego, mamusiu? - zapytała zdenerwowana.
- Nie, nic. Wręcz przeciwnie. Chciałam ci tylko powiedzieć, że
ten twój  człowiek czynu" zrobił na mnie wspaniałe wrażenie.
- Kto?! - Lauren była kompletnie zaskoczona.
Ze słuchawki dobiegł beztroski, radosny śmiech.
- Jak to kto? Michael Timberlane. Jest po prostu fantastyczny.
Tak się cieszę, że znalazłaś sobie kogoś takiego.
- Widziałaś się z Michaelem? - Nagle przypomniała sobie, że
przecież pytał ją o domowy adres. Tyle się jednak zdarzyło od
wyjazdu z Melbourne, że w ogóle wypadło jej to z głowy.
144
R S
- Oczywiście, kochanie. Nie opowiedział ci, co zrobił?
- Nie. A co? - zapytała niepewnie. Matka znowu wybuchnęła
śmiechem.
- Dam ci lepiej Johnny'ego. Opowie ci to dokładniej.
- Cześć, Lauren. - Słuchawkę przejął brat. - Właśnie to
oblewamy. Wspaniały chłop z tego twojego Timberlane'a.
- Dziękuję, Johnny, ale chciałabym wiedzieć, dlaczego tak
sądzisz - powiedziała niecierpliwie.
Po chwili zrozumiała, jakież to  interesy" kazały Michaelowi
pozostać w Melbourne i dosłownie oniemiała z wrażenia. Już sama
mobilizacja całej rodziny, żeby wspólnymi siłami dać Wayne'owi
nauczkę, była czymś niesłychanym. Nigdy by się jednak nie
spodziewała, że w tego typu rodzinne przedsięwzięcie mógłby
zaangażować się osobiście. Pięćdziesiąt tysięcy dolarów za spisany na
straty samochód, koszty związane z wynajęciem limuzyny z szoferem,
sprzętu i ludzi... Było to po prostu czyste szaleństwo.
- Masz już więc Wayne'a z głowy - kończył mówić brat. - Jesteś
wolna.
- Dziękuję ci, Johnny - powiedziała słabym głosem. - Podziękuj
też ode mnie wszystkim. Muszę kończyć, bo idzie Michael. Do
zobaczenia.
I oto zbliżał się do niej sprężystym, szybkim krokiem, z
rozjaśnioną twarzą. Człowiek, który potrafił stawiać sobie cele,
mężczyzna, który naprawdę się o nią zatroszczył.
145
R S
Wiedziała już, że nie potrafi się od niego nigdy odwrócić.
Zdobył jej zaufanie, szacunek, wierność i miłość. Słowa  zbyt
szybko" nie miały żadnego znaczenia. Uwolnił ją od przeszłości.
Miała nadzieję, że znajdzie w sobie dość siły, by ofiarować mu ten
sam dar.
- No, to co robimy? - zapytała, czekając na jego decyzję.
Nie nęciła ją już atmosfera baru z wielkim kominkiem.
- Chodzmy do siebie.
Zrozumieli się natychmiast. Potrzeba bycia razem we dwoje, i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl