[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na upieraniu się przy pozycjach drobniejszych kosztem zwłoki.
56
Przede wszystkim przyjęto utworzenie we wszystkich większych państwach odrębnych
towarzystw akcyjnych i utworzenie centrali w Paryżu. Paweł Dalcz obejmował prezesurę
wyłącznie polskiej spółki akcyjnej, natomiast kategorycznie odmówił przyjęcia proponowa-
nego mu stanowiska wiceprezesa rady głównej, jak również objęcia kierownictwa propagan-
dy, które wobec tego przekazano jednemu z przemysłowców niemieckich, któremu już ist-
niejąca warszawska  Optima miała dostarczyć próbek tego kauczuku. Nie ulegało wątpliwo-
ści bowiem, że część rynku odniesie się nieufnie do nowego produktu i że zechce przed
udzieleniem zamówień zbadać syntetyczny kauczuk laboratoryjnie i praktycznie.
Jednocześnie komitet organizacyjny został upoważniony do poczynienia wstępnych umów
z producentami terpentyny i kazeiny. Powierzono również fachowcom wybranie miejsc na-
dających się na budowę fabryki w Skandynawii i w Kanadzie.
Tempo nadane sprawie zarówno przez Pawła, jak i przez Williama Willisa było koniecz-
nością. Należało za wszelką cenę uruchomić fabryki przed majem, w którym to miesiącu w
kauczuku dokonywane są największe transakcje zarówno w Londynie, jak i w New Yorku.
W tych warunkach Paweł już zupełnie nie miał czasu na zajmowanie się Zakładami Prze-
mysłowymi Braci Dalcz. Wpadał tam najwyżej raz na tydzień, na krótką chwilę, zdawszy
faktyczne kierownictwo Krzysztofowi. Zresztą od dnia, w którym Krzysztof przeprowadził
się na Ujazdowską, widywał go prawie codziennie.
Najczęściej wracając do domu około północy zastawał Krzysztofa w salonie słuchającego
radia lub grającego na fortepianie. Krzysztof grał zle i Paweł, który słuch miał bardzo wyro-
biony, nie lubił tego. Sam w dzieciństwie przepadał za muzyką. Był to jedyny przedmiot, któ-
rego uczył się z zapałem. Niestety pózniej zarzucił muzykę zupełnie.
Lata spędzone na szeregu nieudatnych prób wejścia w wielki świat interesów nie dały mu
ani czasu, ani warunków do zajęcia się muzyką. Teraz tym bardziej nie mógł o tym marzyć.
 Zbyt twardo bierzesz Wagnera  powiedział któregoś dnia, stanąwszy na progu niepo-
strzeżenie dla Krzysztofa.  Wagner jest mocny, lecz bynajmniej nie twardy. Dziwię się, że ty
tego nie czujesz. Przecież oboje jesteśmy z pochodzenia Niemcami, a każdy Niemiec i tylko
Niemiec tę właśnie różnicę świetnie wyczuwa.
Krzysztof odwrócił się. Jego twarz rozjaśniła się uśmiechem:
 Już wróciłeś?  powiedział miękko.
I Paweł nagle uświadomił sobie, że ktoś jego przyjście do domu na nocleg może nazwać po-
wrotem. W następnej chwili przyłapał w swojej myśli słowo  dom i zastanowił się: dlaczego to
mieszkanie równie mu dotychczas obojętne, jak pierwszy lepszy pokój hotelowy, związane z nim
wyłącznie tym, że tu są jego rzeczy i że tu sypia, może być nazwane domem, czyli czymś, co sta-
nowi jakby centralny punkt świata, czymś swoim, osiadłym, niezmiennym...
Zbliżył się do Krzysztofa i położył rękę na jego ramieniu.
Krzysztof podniósł wzrok i tak przez chwilę patrzyli sobie w oczy.
 Dlaczego  odezwał się Paweł  zawsze czekasz na mnie? Wstajesz bardzo wcześnie, a
ja wracam pózno...
 Czy sprawia ci to przykrość?
 Przeciwnie.
 Ale w każdym razie wolałbyś nie słyszeć mojej gry na fortepianie  zaśmiał się Krzysz-
tof, jakby z zażenowaniem i z odrobiną kokieterii.
 Czyś ty nigdy nie nosiła kobiecego ubrania?
 Nigdy  Krzysztof potrząsnął głową.
 Wprost zdumiewam się, jak mogłem nie odkryć wcześniej twojej kobiecości. Jesteś tak
fenomenalnie, tak uderzająco kobieca... Właśnie dlatego to mieszkanie zaczyna mi przypomi-
nać dom. Siedziała milcząca.
57
Paweł patrząc z góry widział długie cienie rzęs na jej policzkach. Cienie te drgały, skracały
się, wydłużały. Podniósł rękę i łagodnie przesunął dłonią po jej włosach. Były niezwykle
miękkie, jedwabiste. Ostrożnie zanurzył w nie palce. Były ciepłe i ciężkie.
Wtem rozległ się cichy dzwonek. Jeden, drugi, trzeci  dwanaście uderzeń małym mło-
teczkiem w brzękliwą srebrną blachę. Zegar na konsoli kominka wydzwaniał północ.
Jeszcze przed snem trzeba było przejrzeć gruntownie dzisiejszą korespondencję Centrali
Eksportowej. Jutro rano Kolbuszewski wyjeżdża do Katowic. Dla niego też trzeba przygoto-
wać wytyczne. Roboty przynajmniej na dwie godziny, a w  Optimie o siódmej rano Blum-
kiewicz obejmuje dyrekcję.
Paweł wyprostował się i podał rękę Krzysztofowi.
 Dobranoc ci  powiedział  mam jeszcze dużo roboty, a już dwunasta.
 Dobranoc  ledwie dosłyszalnie odpowiedział Krzysztof.
Paweł stał jeszcze przez moment nieruchomy, pózniej mruknął do siebie:  tak , i zaczął z
wolna iść w kierunku sypialni. Na plecach czuł wzrok tej dziewczyny, wzrok, który zdawał
się go zatrzymywać. Chrząknął i zamknął za sobą drzwi. Na biurku piętrzyły się przygotowa-
ne teczki. Na samym wierzchu leżała czarna z wyraznym napisem:  Rumunia .
 Aha  uśmiechnął się  więc Bukareszt nareszcie się ruszył. Zobaczymy...
I już na inne myśli nie było miejsca. Każda z tych kartek papieru przemawiała doń szeregami
cyfr, dat i słów pilnych, ważnych, zawierających różne i wielostronne znaczenia. Każda przynosiła
wiadomości, kojarzące się w jego umyśle w jednolity obraz przyczyn, skutków i wniosków.
W gabinecie swoim w Centrali Eksportowej miał jedną ze ścian zawieszoną wielką mapą
Europy. Barwne chorągiewki, wpięte w wielu miejscach, oznaczały na niej pozycje już zdo-
byte i zdobywane. I tutaj jednak bez mapy miał wprost w oczach wizerunek kontynentu. Wie-
dział na pamięć, gdzie jakie działają wpływy, gdzie jakie tworzą się warunki, gdzie jakie roz-
wijają się możliwości.
Po kilku miesiącach działalności Centrali Paweł przekonał się, że pod jednym względem
jego początkowe obliczenia zawiodły. Przewidywał mianowicie, że rozpoczęcie akcji wywo-
zowej na wielką skalę podwoi lub potroi produkcję polskiego przemysłu.
Okazało się jednak, iż w ciągu lat zastoju większość fabryk utraciła znaczną część swoich
zdolności produkcyjnych. Wyniszczone urządzenia, zaniedbane składy, szyby, środki trans-
portu i inne względy sprawiały to, że wiele przedsiębiorstw potrzebowało długiego czasu do
całkowitego odzyskania dawnej wydajności.
Miało to wprawdzie i swoje dobre strony. Dumping polski nie zaciążył od razu na rynkach
międzynarodowych, nikogo nie przeraził, nie wywołał kontrakcji. Obawiając się jej, Paweł
nigdzie nie atakował zbyt mocno. Była to raczej partyzantka, a transporty wwożonych towa-
rów mogły uchodzić po prostu za okazyjne.
Jednakże mała skala obrotów niecierpliwiła Pawła. Główny jego zysk opierał się przecie
na procentach od tegoż obrotu. Własne kapitały uzyskane z banków krajowych i z manche-
sterskiego banku  Lloyd and Bower , a zabezpieczone na Zakładach Przemysłowych Braci
Dalcz, były tu kroplą w morzu, zresztą w najbliższym czasie trzeba je było wycofać i rzucić
na rynek kauczukowy.
Na razie jednak w działalności Centrali Pawła pochłaniała inna koncepcja.
Będąc teraz największym odbiorcą produkcji niemal wszystkich gałęzi przemysłu krajo-
wego, będąc człowiekiem ostatecznie i bezapelacyjnie decydującym o udzieleniu zamówień [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl