[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odnalezć pod powłoką dumy.
- Przepraszam cię, kimkolwiek jesteś. Czymkolwiek jesteś. Przepraszam.
Ale Ronnie'ego ogarnął gniew. Nie było miejsca na litowanie się nad
skruszonym grzesznikiem, nie było miejsca na darowanie win, na rozgrzeszenie.
Ten rybiooki bękart, ten syn skalpela pociął i wypatroszył jego ciało jak połeć
wołowiny. Myśl o tym, jak ów padalec traktował sprawy życia, śmierci i
Bernadette, doprowadzała Ronnie'ego do szału. Sukinsyn musi umrzeć. Tutaj,
pośród swoich ofiar. Koniec z tym bezdusznym konowałem.
Rogi całunu, sterowane wolą Glassa, przekształcały się w niezgrabne ramiona.
Nadanie nowemu ciału dawnego kształtu zdawało się być najbardziej naturalnym
rozwiązaniem. Najpierw stworzył ogólny zarys dłoni, potem stawy, w końcu
szczątkowy kciuk. Praojciec Adam powstający z płótna.
Ręce, jeszcze nie w pełni dopracowane, już zaciskały się na szyi patologa. W
płóciennych palcach nie było czucia, trudno więc było ocenić, jak mocno należy je
zacisnąć. Ronnie użył wszystkich swoich sił. Twarz ofiary poczerniała, a z ust
wystrzelił język o barwie śliwki, twardy i ostry niczym grot włóczni. Ronnie, nie
panując nad sobą, skręcił mężczyznie kark. Rozległ się nagły trzask i głowa
patologa odchyliła się pod nienaturalnym kątem. Umilkły próżne błagania.
Ronnie rzucił go na wycyklinowaną podłogę i popatrzył na stworzone przez
siebie dłonie, popatrzył oczyma, które wciąż jeszcze wyglądały jak dwie dziurki w
poplamionym prześcieradle.
W swym ciele czuł się pewnie i - na Boga! - był teraz siłaczem, bez wysiłku
skręcił temu draniowi kark. Zajmując to dziwne, bezkrwiste ciało, uwolnił się od
ograniczeń narzucanych przez ludzki organizm. Nagle zaczął żyć życiem
powietrza czując, jak go ono przepełnia i zmusza do falowania. Z pewnością
potrafił także latać jak prześcieradło na wietrze, a także zrobić węzeł na kształt
pięści i zmusić świat do uległości. Perspektywom nie było końca...
A jednak... czuł, że osiągnął to tylko na pewien czas. Prędzej czy pózniej całun
powróci do dawnego kształtu, kawałkowi płótna zostanie przywrócona jego
prawdziwa, bierna natura. To ciało nie było mu dane na zawsze, a jedynie
72
pożyczone, miało posłużyć jego zemście. Przecież najważniejsze to znalezć
Maguire'a i pozbyć się go. Potem, jeżeli czas pozwoli, zobaczyć dzieci. Niemądrze
byłoby jednak odwiedzić je w postaci fruwającego prześcieradła. Należało
popracować nad iluzją człowieczeństwa, sprawdzić, co da się w tej mierze
osiągnąć.
Wiedział, ile można zdziałać, odpowiednio fałdując płótno. Czasem
doszukiwał się zarysów twarzy w zmiętych poduszkach lub w kurtkach wiszących
w przedpokoju. Jeszcze bardziej fascynujący był Całun Turyński, cudowny
wizerunek ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa. Bernadette otrzymała kiedyś
pocztówkę z jego zdjęciem, na którym widać było wyraznie każdą ranę po
gwozdziu czy włóczni. Czyż nie mógł sam doprowadzić siłą woli do takiego cudu?
Przecież i on powstał z martwych.
Zbliżył się do umywalki i zakręcił kurek, po czym spojrzał w lustro, chcąc
zobaczyć kształt, jaki całunowi nada jego wola. W miarę jak formował płótno,
materiał drgał i wyciągał się. Początkowo pojawił się toporny zarys głowy, trochę
jak u bałwana. Dwa wgłębienia zamiast oczu, guzowaty nos. Ronnie
skoncentrował się, nakazując płótnu rozciągnięcie się do granic możliwości.
Poskutkowało! Naprawdę poskutkowało. Nici opierały się, ale ulegając jego
żądaniom, układały się w wierny wizerunek nozdrzy, a potem powiek. Górna
warga, potem dolna. Niczym zakochany przywoływał z pamięci rysy utraconej
twarzy i kopiował je jak najwierniej. Potem wykreował kolumnę, pełniącą rolę
szyi, pozornie dość solidną. Niżej całun utworzył tors. Ręce były już uformowane,
pojawiły się jeszcze nogi. Dokonało się.
Stworzył się, na własny obraz i podobieństwo.
Iluzja nie była doskonała. Jeśli pominąć plamy, był śnieżnobiały, a jego ciało
wciąż przypominało tkaninę. Zmarszczki na twarzy rysowały się może zbyt ostro,
prawie jak na obrazach kubistów, nie sposób też było wyczarować z płótna czegoś
na kształt paznokci lub włosów. Był jednak gotowy na spotkanie ze światem i
jako ożywiony całun więcej nie mógł osiągnąć.
Nadszedł czas na pokazanie się publiczności.
- Wygrałeś, Micky.
Maguire rzadko przegrywał w pokera. Był na to zbyt sprytny, a jego
zmęczona twarz - nieodgadniona. Jego znużone, przekrwione oczy widziały
wszystko. Mimo iż prawie zawsze wygrywał, nigdy nie uciekał się do oszustwa.
Taką zawarł ze sobą umowę. Wygrana, osiągnięta kantem, nie przynosiła
satysfakcji. To była kradzież dobra dla kryminalistów. A on był przecież
człowiekiem interesu, rasowym i rzetelnym.
Tego wieczoru w przeciągu dwóch i pół godziny zgarnął porządną sumkę.
%7łycie było piękne. Od czasu śmierci Dorka, Henry'ego B. i Glassa policja
zajmowała się głównie morderstwami, niezbyt angażując się w pomniejsze
sprawy z zakresu obyczajówki. Poza tym ręce władz były porządnie
nasmarowane, tamci nie mieli powodu do narzekań. Inspektor Wall, odwieczny
kompan od kielicha, zaproponował nawet Maguire'owi ochronę przed grasu-
jącym w okolicy maniakiem. Absurdalność tego pomysłu rozbawiła Maguire'a.
Dochodziła trzecia nad ranem. Czas, by niegrzeczne dziewczynki i zli chłopcy
znalezli się w łóżkach, by śnić o występkach, jakie przyniesie im następny dzień.
73
Maguire wstał od stołu, dając sygnał do zakończenia nocnej gry. Zapiął
kamizelkę i starannie zawiązał krawat z cytrynowego jedwabiu.
- Zagramy w przyszłym tygodniu? - zaproponował.
Pokonani gracze wyrazili zgodę. Przywykli już do tracenia pieniędzy na rzecz
szefa, żaden z nich nie miał o to pretensji. Było im trochę smutno: brakowało
Henry'ego B. i Dorka. Sobotnie wieczory bywały dawniej tak wesołe. Teraz
wkradło się w nie jakieś wyciszenie.
Perglut pierwszy poderwał się do wyjścia. Zdusił cygaro w wypełnionej po
brzegi popielniczce.
- Dobranoc, Mick.
- Dobranoc, Frank. Uściskaj dzieciaki od wujka Micka.
- Bankowo.
Perglut wyniósł się wraz ze swym bratem jąkałą.
- D-d-dobranoc.
- Dobranoc, Ernest. Bracia zbiegli ze schodów.
Ostatni, jak zwykle, wychodził Norton.
- Jutro wysyłka? - zapytał.
- Jutro jest niedziela - przypomniał Maguire. Nigdy nie pracował w niedzielę,
ten dzień należał do rodziny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl