[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przechowywał pod kluczem. Przytuliwszy na powitanie policzek do twarzy męża
poczuła alkohol. - Co to wszystko ma znaczyć? - objęła gestem ręki pokój. -
Remanent - Andrzej celował strzałką w dyplom. - Jak trafię w punkt, to
wypijam toast za przegranych! Rzucił, ale tym razem nie trafił w karton,
tylko w bok szafy. Wziął z biurka fotografię z czasów partyzanckich i
wsunął ją pod pluskiewkę. Chciał rzucić do niej strzałką, ale Ewa
wyszarpnęła mu ją z palców i teraz mierzyła nią w Andrzeja, jakby on był
tarczą. - Z fabryki rezygnujesz, do roboty nie chodzisz, z Lermaszewskim
się ściąłeś, tylko to ci smakuje, tak? - uniosła w górę butelkę "Soplicy".
Andrzej wzruszył ramionami i wykrzywił się w ironicznym uśmiechu. -
Niedzisiejszy jestem, rozumiesz? Entuzjastów teraz nie potrzeba. To i co
zostało? - wyciągnął rękę po kieliszek. Ewa odstawiła butelkę, odrzuciła
lotkę i popchnęła go oburącz z taką siłą, że uderzył plecami o oparcie
kanapy. - Co ci jest? Chcesz litości? Na co ty liczysz? - Ja na nic nie
liczę... Ja w ogóle nie umiem liczyć... Czy w ogóle ktoś z mojego pokolenia
pytał, "za ile" ma być tym zaangażowanym?! - wypity alkohol zamazywał
głoski, ale nie sens słów. - Dawał każdy tyle, ile mógł... i ja też! Nie
zastanawiałem się za bardzo, kto ma rację, a kto nie, bo dla takich jak ja
rację miał każdy, kto chciał coś budować... Największą wagę miała cegła.
Tak, tak, każda cegła dołożona do budowy... - Mówisz jak na wiecu... -
Mówię, jak myślałem! Nie miałem garniturów, pepitek, samodziałów,
welwecików, w szpic bucików, ale miałem przed sobą perspektywę. Perspektywę
jutra, rozumiesz? Nie miałem za dużo czasu na młodość, co to, to nie,
wprost z dzieciństwa wchodziliśmy w wiek dojrzały, trzeba było odpowiadać
za to, co się robiło, bo musieliśmy zapełniać lukę po naszych ojcach, co
odeszli przed czasem, bo ich wojna wytłukła jak grad żyto... Mówiąc to, nie
patrzył na nią. Jego wzrok wbity był w okno, za którym szarzał sierpniowy
wieczór. Ewa poczuła, że to nie jest ot takie sobie pijackie monologowanie.
Widocznie nadszedł czas, że to musiało być powiedziane. Powiedziane głośno.
Zrozumiała, że te ostatnie tygodnie, w których między nimi więcej było
milczenia niż słów, to był czas dojrzewania tego krzyku. Przysiadła na
kanapie, położyła dłoń na ręce Andrzeja, ale on wyszarpnął swoją, jakby nie
mógł znieść żadnego kontaktu. - Chciałem tak żyć, żeby nie spłonąć kiedyś
ze wstydu za przeżyte lata... - popatrzył jej w oczy, jakby szukał
potwierdzenia, że jest ktoś jeszcze poza nim, kto wierzy w prawdę tych
słów. - Miałem w sobie siły, żeby przeorać ziemię i niebo... - Teraz
jesteś... mądrzejszy. - Ale dlaczego już mi się nic nie chce? - Byłeś
młodszy. - Nie o to chodzi. Byłem w biegu. Wszyscy byliśmy w biegu. A teraz
wszędzie taki marazm, takie stojące bagno, w którym nogi grzęzną. Kto mniej
chce, ten lepszy, byle się nie podstawić, byle nie zaryzykować. To po co
żyć?! - Można żyć inaczej, bez szarpania się... - I bez nadziei? Tego nie
potrafię. Chciałem coś stworzyć. %7łeby było do końca moje. Dałbym własną
kość na konstrukcję naszego modelu. I co? Zrobili ze mnie wiatrak... Wiktor
odwrócił się ode mnie, bo wyszło, że go wyślizgałem... Leszek przez Bronka
- zerwał się z kanapy i podszedł do okna, otworzył je szeroko i rzucił w
zapadający zmrok, jakby to wyznanie miało poruszyć świat: - I co mi zostało
z tych przeżytych lat? Nic i nikt. Nikt!!! Był to prawie krzyk. Podeszła do
niego, przytuliła się do jego pleców całą sobą, położyła mu dłoń na karku i
prawie szeptem wtłoczyła mu w ucho pytanie: - A ja? Odwrócił się powoli.
Poczuł jej ręce na włosach, na ramionach, jej usta całowały jego oczy,
usta. Powoli zaczął odwzajemniać pocałunki, objął ją tak mocno, że wyczuł
kształt jej wciąż jeszcze jędrnych piersi. Nie odrywając się od siebie
przesunęli się w stronę kanapy i osunęli się na nią, nie rozluzniając
uścisku. Wtedy Ewa zobaczyła wbite w siebie oczy synów. Pocałowała
Andrzeja, jakby przepraszając go za to, że musi wymknąć się z jego ramion,
i wręczyła chłopcom przywiezione prezenty. - Chłopcy. W niedzielę jedziemy
do Kozienic! - zawołał Andrzej głosem, z którego wyparował cały alkohol. -
Dlaczego właśnie tam? - Ewa była zaskoczona tą nagłą decyzją rodzinnej
wycieczki. - Do Leszka! - Andrzej uniósł w ramionach Krzysia. - Jednego
mają wujka, a przecież go właściwie nie znają. W niedzielę na szczęście
było słońce. Ewa spakowała koszyk z wałówką, a Kajtek zaniósł go do
syrenki. Talarowa w letniej sukience w cielistoszare kwiaty przecierała
ściereczką szyby wygranego przez siebie auta. Bezwiednie nuciła pod nosem
melodię "Wesołej wdówki". Popiołek kręcił się w pobliżu bramy, czatując na
odpowiedni moment, by zamienić z nią kilka słów. Kiedy babcia wysłała
Kajtka na górę, by pogonił rodziców, bo słonko już wysoko, oparł się o mur
bramy i ukłoniwszy się, powiedział półgłosem: - Maria się chyba nie wciśnie
do tego... - Dlaczego? - podniosła na niego oczy. - Bo jak oni z dziećmi
jadą, to już cztery osoby. - Krzysia Ewcia wezmie na kolana... - To ja mam
sam tego festiwalu w Sopocie słuchać? Koniec świata! Tymczasem Andrzej,
ładując rolkę filmu do aparatu "Zorka", poganiał żonę i synów. Ewa była
właściwie gotowa, szukała tylko w szafie kostiumu kąpielowego. W pewnej
chwili jej palce natrafiły na kopertę, z której wysunęło się zdjęcie.
Zobaczyła Popiołka i matkę Andrzeja na tle lwów w ogrodzie zoologicznym. -
Gotowi? - usłyszała głos Andrzeja. Przez chwilę wahała się, co ma właściwie
zrobić z tym odkryciem. Nagle jej wzrok napotkał rozmawiających z
ożywieniem Popiołka i Talarową. - Podejdz do okna - poprosiła Andrzeja i
wskazała mu tę parę. - Widzisz? - Co niby takiego? - Zdaje się, że ojczym
ci się kroi. - Kto taki?! - Znalazłam - wysunęła z koperty dwie fotografie
z ZOO. Andrzej spojrzał zaskoczony, potem przeniósł wzrok na podwórze:
matka stała z Popiołkiem przy rynnie, oboje się uśmiechali, o czymś się
wzajemnie przekonując. - Zrób coś - powiedziała Ewa z naciskiem. Od razu
zrozumiał jej intencję, ale wzruszył tylko ramionami i powiedział, że to
jest sprawa matki. - Tylko jej? - Bezapelacyjnie. - Tak bardzo ci pilno
zostać zięciem ciecia? Zmrużył powieki. - Czy ty się czasem nie martwisz,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]