[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tę i z powrotem między sypialnią a łazienką, zmywając bezbarwny lakier z paznokci, upinając
włosy, ścierając szminkę.
Spędziła w wannie dziesięć rozkosznych jak marzenie minut. Z rozleniwieniem
obserwowała skapujące z nieszczelnego kranu krople wody i kłęby pary, unoszące się pod
sufitem niczym parada niedorozwiniętych duchów. Jej myśli krążyły znów wokół posążka
bożka Pana, wokół jego kopyt, brody i skośnych, szalonych oczu. Ten obraz zapadł jej w
pamięci jak rozedrgana stop-klatka video. Nie chciał zniknąć i mimo wszelkich wysiłków nie
dawał się wymazać.
Wytarła się i naga usiadła przed toaletką, wklepując w twarz krem Clinique.
Spójrz na siebie, pomyślała. Dwadzieścia sześć lat, zgrabna, ładna, inteligentna. Duże,
zielone oczy, zmysłowe wargi, figura modelki. Co takiego siedzi we mnie, że nie umiem się
oprzeć właśnie tym niewłaściwym mężczyznom? Czemu po raz sto pięćdziesiąty siódmy będę
tej nocy spała sama? Zupełnie nie wiem, po co właściwie biorę pigułki.
Przykryła dłonią lewą pierś. Gdy mnie dotkniesz, czy nie zareaguję? Gdy mnie
pocałujesz, czy nie odpowiem? Jestem kobietą hojnie obdarzoną przez naturę, głęboko
uczuciową, kobietą znającą wszystkie namiętności głęboko uczuciowej kobiety. Nawet
więcej. I za to wszystko pragnę tylko, żebyś traktował mnie jak człowieka. Nie tak, jak John
Bream, nie tak, jak Ronald DeVries. Czemu mężczyzni winią mnie za wszystko? John za nie
spłacony w łóżku rachunek na siedemdziesiąt osiem dolarów i dwadzieścia pięć centów,
włączając napiwek. Ronald za jakieś nie wyjaśnione kłopoty, które miał w San Hipolito w
Meksyku.
Przewiązała włosy wstążką i wyjęła z szafy czystą koszulę. Sypiała zawsze w męskich
koszulach po części dlatego, że był to całkiem wygodny nocny strój, a po części, że lubiła
chodzić do magazynów Searsa z męską odzieżą i tam je kupować, niby dla męża lub
chłopaka. Ułożyła się w pościeli, biorąc ze sobą książkę, którą czytała już od paru miesięcy,
każdego kolejnego wieczoru posuwając się nie więcej niż o dwie lub trzy strony. Była to
,,Analiza współczesnej reklamy . Nakręciła swój budzik Minnie Mouse i pociągnęła za
wyłącznik górnego światła.
 Reklamy Ogilvy'ego z 1958 roku dotyczące importowanych rolls-royce'ów zawierały
jedynie fakty, bez żadnych przymiotników, bez żadnych przymiotników... czytała, lecz myślą
była wciąż przy posążku bożka Pana i tym, co powiedział Ronald:  Nikt - nigdy - nie
oskarżył mnie o to, że próbuję go przestraszyć... %7łe próbuję go przestraszyć...
Usiłowała skupić się na książce.
 Agencja musiała stawić czoła dawnym, utrwalonym przekonaniom, że rolls-royce to
nie samochód, a cudeńko za ponad dwadzieścia tysięcy dolarów, które wymaga szofera...
 Nikt - nigdy - ...
Przeczytała jeszcze z półtorej strony, ziewnęła i odłożyła książkę na nocny stolik.
Wyłączyła lampkę i zagrzebała się w prześcieradła. Przez chwilę leżała na boku, spoglądając
na tańczące na ścianie smugi światła. Co noc tak się układały - odblaski lamp ulicznych,
prześwitujące przez krzewy jukki na tylnym podwórku. W sztormowe noce szamotały się
gwałtownie, teraz jednak, gdy było spokojnie i łagodnie, kołysał nimi tylko lekki podmuch od
morza. Jej oczy się zamknęły. Jeszcze jakieś odruchowe drgnięcie, zmarszczenie brwi.
Zasnęła.
Z początku spała bez snów, potem jednak znalazła się gdzieś, na jakimś wietrznym
wzgórzu, całe mile od jakiegokolwiek znanego jej miejsca. W oddali widziała białe i czer-
wone światła przejeżdżających autostradą samochodów, ale coś jej podpowiadało, że to nie ta
autostrada, że idzie w złym kierunku. Próbowała opanować panikę, wiedziała jednak, że się
zgubiła i że wiele godzin minie, nim znajdzie drogę do domu.
Dotarła do samotnie stojącego, cichego i opuszczonego budynku w dawnym stylu.
Wpłynęła na schody. Otwarte drzwi. Na zaniedbanej werandzie leży na boku fotel na
biegunach, szare szczury szarpią zębami jego wiklinowe siedzenie. Ktoś umarł, pomyślała i
zaraz poczuła się osaczona przez mrok, przytłoczona ciemnością. Poczuła lęk. Wiedziała, że
musi wejść do tego domu i poszukać telefonu.
Rozwarła szeroko drzwi. Wnętrze budynku było ciemne i duszne. Tuż przy schodach
stała wysoka gablota wystawowa. Szyby oblepione brudem i kurzem, patyną setek lat
zaniedbania. Podpłynęła ku niej, spróbowała zajrzeć do środka, jakieś mroczne, skręcone
kształty... Przetarła szkło ręką, lecz nie udało się jej dojrzeć niczego więcej. Z jakiegoś
powodu bała się tych niewyraznych kształtów.
- Nikt - nigdy... - wyszeptał jakiś głos. Głos tak zimny, jak woda kapiąca z kranu w
nie używanej od dawna łazience. - Nikt - nigdy - nie oskarżył mnie o to, że próbuję...
Nie poruszając wcale nogami, uniosła się po schodach, mijając na półpiętrze
podświetlone okno, w którym tańczyła brązowa statuetka bożka Pana. Posążek trwał nieru-
chomo, lecz pewna była, że gdy tylko odwróci się doń plecami, ruszy zaraz jej tropem. Z
niejasnych powodów dostrzegała w nim wcielone zło, esencję zepsucia i przerażenia.
- Przestraszyć - przestraszyć...
Wzniosła się na podest pierwszego piętra. Chciała odwrócić się, sprawdzić, czy bożek
nie pobiegł za nią. Nie mogła poruszyć szyją. Czuła, jak jej mięśnie stężały. Nie mogła zrobić
nic, tylko bezsilnie szybować nad podłogą. Nie za szybko, lecz wytrwale, po cichu,
niepowstrzymanie - wprost ku drzwiom swego własnego mieszkania.
Drzwi mieszkania rozwiały się jak brunatna mgła, znalazła się w salonie. Nagle
pomyślała o swym akcie wiszącym nad telefonem. Może ktoś ujrzał go i uznał za [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl