[ Pobierz całość w formacie PDF ]
aż wreszcie ucichło na dobre. Czarnoksiężnik otworzył oczy.
- Co? - zapytał sennie.
- Z rozkazu króla masz natychmiast się z tym zapoznać,
panie - rzekł służący, wręczając mu jednocześnie per-
gamin. - Wybacz, że cię obudziłem.
- Co... - Ecotti przesunął się, by oprzeć plecy o drew-
niany zagłówek. Spod przykrycia wysunął rękę i ujął w nią
pergamin. - Mam się temu przyjrzeć?
Sługa, znajdujący się wciąż pod wpływem hipnozy, nie
odpowiedział na pytanie. Włoch zdawał się nie zauważać
tego i wpatrywał się w rysunek Jima. Jego oczy rozjaśniły
się, rozszerzyły i straciły senny wyraz.
- Co to ma być? - wykrzyknął wreszcie już trzezwym
tonem.
Wolną ręką odsunął przykrycie i opuścił nogi, co stano-
wiło dość nieprzyjemny widok - cienkie patyki porośnięte
ciemnymi włosami, ze zwisającymi na końcach kościstymi
stopami.
Całe wystające spod przykrycia nogi były gołe i choć
Ecotti, tak jak Carołinus, zakładał szlafrnycę, widocznie
jednak wzorem większości ludzi w czternastym wieku miał
zwyczaj spać nago.
Czarnoksiężnik spojrzał na sługę ostro i wykrzyknął:
- Ruszaj! Wynoś się stąd! Sam załatwię to z królem!
Służący posłuchał rozkazu i wyszedł z komnaty.
"Klapa - uznał Jim. - Widocznie Ecotti należy do
tych, na których taki rysunek nie działa."
- Pójdzie zapewne prosto do króla - stwierdził. - Le-
piej sami jak najszybciej udajmy się do niego, ale inną
drogą.
- Ty! - zwrócił się ponownie do służącego. - Jak
najszybciej i najciszej prowadz nas tajnym przejściem do
komnaty króla.
Dworzanin odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie.
Poprowadził ich korytarzem do alkowy, gdzie stało kilka
krzeseł. Nigdzie nie było śladu drzwi. Zbliżył się jednak do
jednego z kasetonów i odsunął go na bok. Zrobił miejsce
i przepuścił wszystkich, po czym ruszył za nimi. Wejście
zamknęło się i pozostali w kompletnej ciemności.
Jim usłyszał kroki służącego i wyczuł ruch powietrza,
gdy ten go mijał.
- Trzymajcie się jak najbliżej mnie - zwrócił się do
pozostałej trójki.
Poczuł, że czyjaś ręka chwyciła go za pas i tak sczepieni
podążyli ciemnym korytarzem za sługą.
Jim nie wiedział, czy dworzanin tak dobrze zna tę trasę,
czy też porusza się, macając znajdujące się w zasięgu ręki
ściany. W każdym razie po kilkunastu krokach zatrzymał
się i ponownie odsunął kaseton. Ostrożnie weszli do bogato
i gustownie umeblowanego, pustego pomieszczenia.
Najwyrazniej był to salon. Przwodnik wyraznie bał się
iść dalej. Z komnaty tej prowadziło dwoje drzwi.
- Którędy mamy pójść, żeby znalezć króla? - zapytał
Jim.
Służący nie reagował.
- Wskaż, jeśli nie możesz tego powiedzieć.
Dworzanin pokazał drzwi znajdujące się z lewej strony.
Jim ruszył w ich kierunku, czując, że towarzysze podążają
za nim. Podkradł się pod drzwi i przyłożył do nich ucho.
Niewyraznie usłyszał dwa męskie głosy.
Sięgnął do klamki i spróbował poruszyć nią delikatnie.
Ustąpiła dość lekko i bez hałasu. Uchylił drzwi na kilka
zaledwie milimetrów i zajrzał do środka. Ujrzał meble
świadczące o tym, że bez wątpienia była to sypialnia.
Poszerzył nieco szparę i zobaczył nie tylko Ecottiego, ale
także samego króla Jeana. Jim widział go już wcześniej,
przed niedoszłą do skutku bitwą Francuzów z Anglikami.
Wówczas to smoki, za jego namową, napędziły ludziom
takiego strachu, że całkiem odebrały im chęć do walki.
Był to dość niski, tęgi, siwy, wyglądający sympatycznie
mężczyzna. Stał teraz z potarganymi włosami, w zielonej
szacie narzuconej na ramiona, i słuchał Ecottiego ubranego
w pończochy i krótką opończę, mówiącego coś i wymachu-
jącego przy tym rękoma. W jednej z nich dzierżył pergamin
z rysunkiem Smoczego Rycerza.
Jim pospiesznie wycofał się, a towarzysze, którzy także
zerkali przez szparę, otoczyli go natychmiast.
- Jest ich tylko dwóch, a nas czterech, Jamesie - szep-
nął mu do ucha Brian. - Król Francji jest dżentelmenem
i ceni sobie oręż, choć wątpię, by posiadał nadzwyczajne
umiejętności posługiwania się nim. Ten drugi z pewnością
nie zna się na broni. Jest czarnoksiężnikiem i ma wprawę
w operowaniu magią, ty także się na niej znasz, więc
poradzisz sobie. Musimy wejść, prawda?
- Chyba tak - przyznał Jim. - Ale nie jest to takie
proste. Gdy wejdziemy, wszystko rozstrzygnie się nie dzięki
sile i sztuce szermierki, lecz za sprawą magii. A rzecz w tym,
że magia Ecottiego nie przypomina mojej, o czym wspomi-
nał Carolinus. Jego jest stworzona do walki. Ja mogę nas
jedynie bronić. Jestem w stanie tylko odpierać jego ataki.
- Mógłbym przebić go strzałą przez tę szparę
w drzwiach - zauważył cicho Dafydd.
Smoczy Rycerz od razu uznał ten pomysł za niestosowny.
Był to przykład czternastowiecznego sposobu myślenia:
przeciwnika wolno zabić w każdej sytuacji, nawet bezbron-
nego i z zaskoczenia. Jego dwudziestowieczny humanita-
ryzm nie mógł się jednak z tym pogodzić.
- Nie możemy zabić Ecottiego, dopóki nie wydobę-
dziemy z niego interesujących nas informacji. Pamiętacie,
co powiedział Carolinus?
- To prawda - przyznał mistrz kopii. - Jest ktoś,
posiadający ogromną moc, którego musimy odszukać za
wszelką cenę. A bardzo prawdopodobne, że Ecotti wie, kto
to i gdzie można go znalezć.
- Masz rację, Sir Brianie - poparł go Dafydd, po
czym zwrócił się do Jima: - A więc co zdecydujesz, panie?
Wszyscy z wyczekiwaniem patrzyli na swego przywódcę.
- Pozwólcie mi chwilę pomyśleć - rzekł Jim.
Wciąż rozmyślał nad znalezieniem sposobu odwrócenia
uwagi czarnoksiężnika, aby nie zdążył on posłużyć się swą
magią, a jednocześnie nad wykorzystaniem własnej mocy.
Fortel z rysunkiem nie udał się. Uznał, że rzucenie czaru
z tego miejsca może być zbyt ryzykowne. Z pewnością przy
tak niewielkiej odległości jego magia zostałaby wykryta
przez Ecottiego, nawet jeśli drzwi między pomieszczeniami
byłyby zamknięte. Nieskuteczna próba hipnozy pozwalała
przypuszczać, że użycie innych jej sposobów także zakończy
się fiaskiem.
W zamyśleniu zmarszczył brwi.
- ...de 1'audace - zamruczał pod nosem - encore de
iaudace, toujours de 1'audace...
Zupełnie nie wiedział, dlaczego akurat teraz przyszły mu
do głowy słowa Georgesa Jacąuesa Dantona - jednego
z przywódców osiemnastowiecznej Rewolucji Francuskiej.
Może dlatego, że znajdowali się właśnie we Francji, chociaż
była ona tak odmienna.
- Wybacz, proszę - odezwał się Secoh - ale czy
czynisz kolejny czar, panie?
Oczywiście, słowa te były zupełnie niezrozumiałe dla
jego przyjaciół. Przecież w tym świecie wszyscy, włącznie
z niektórymi zwierzętami, mówili jednym językiem, i nie
był to znany Jimowi francuski.
Nie posługiwali się także angielskim. Przynajmniej nie
takim, jaki od dzieciństwa znali on i Angie.
Tak czy inaczej nie było sensu tłumaczenia towarzyszom
słów, które znaczyły "musimy być odważni i trwać w swej
odwadze".
Niech myślą, że to jakaś magiczna formuła. Utwierdzą
się w przekonaniu, że wie, co robi. Nagle postanowił
postawić wszystko na jedną kartę.
- Sądzę, że powinniśmy po prostu wejść do komnaty,
jakbyśmy byli dobrymi znajomymi króla i Ecottiego.
Rozdział 21
Najpierw schowajcie swe gałązki, tak jak ja - rzekł Jim.
Posłuchali go.
- Pamiętaj, że kiedy zatrzymam się przed królem
i Ecottim, ty gwałtownie skoczysz w kąt pokoju - rzekł
do łucznika. - Chcę, byś na moment odwrócił ode
mnie uwagę czarnoksiężnika. Reszta niech trzyma się
blisko mnie.
Dafydd skinął głową.
- A więc dobrze - orzekł Smoczy Rycerz. - Wcho-
dzimy.
Przestąpili próg sypialni.
- Cieszę się niezmiernie, że ponownie widzę Waszą
Wysokość! - przemówił Jim z uśmiechem, gdy tylko
znalezli się w środku. - Zapewne mnie nie pamiętasz...
Król oraz czarnoksiężnik odwrócili się w jego stronę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]