[ Pobierz całość w formacie PDF ]

butelkę irlandzkiej, szkockiej,, amerykańskiej albo najchętniej  gorzkiej
żołądkowej whisky" dziennie, ale ponieważ - właśnie - czynił to regularnie oraz,
jak ustalił z doktorem Swobodziczką, kontrolowanie, nie miał się za alkoholika -
i co gorsza - istotnie nim nie był.
- Mogę pić, ile wlezie - dziadek Jan Nepomucen spoglądał zwycięsko na babkę
Joannę, której w desperacji wyrwała się nieopatrzna uwaga o wiecznym chlaniu na
umór - mogę pić ile wlezie, bo nie mam w sobie domagającego się natychmiastowej
ulgi duchowej mikroba. Nie mam też żadnego z sześciu objawów osiowych. Nie mam.
Doktor, największy znawca picia w Europie Zrodkowej, mi powiedział: nie masz. Ja
nie mam. Ja mogę. Ty - dziadek przenosił zwycięskie spojrzenie na ledwo
trzymającego się na nogach po jakimś winie do obiadu mojego starego - ty uważaj.
To straszne, ale w gruncie rzeczy mojemu biednemu ojcu nie wyszedł nawet
alkoholizm. A chyba marzył
0 czymś takim. Marzył o wielkim nałogu. W końcu jego podstawowe marzenie było
piękne: chciał być wielkim
1 ostro pijącym aktorem. Tak. Stary bez względu na to, czy było to na
przedstawieniu  Dziadów", czy na bankiecie wydanym z okazji przyjazdu do Krakowa
największego albo tylko jednego z największych żyjących polskich poetów - chciał
matce zaimponować. Ale jej nie ściemniał. Faktycznie - zdawał do szkoły
aktorskiej. Więcej, niestety więcej: data zdania egzaminu do Szkoły Teatralnej
im. Ludwika Solskiego w Krakowie miała być podstawową, w przyszłych
encyklopediach złotą czcionką drukowaną, datą jego życia. Daty tej, rzecz jasna,
nie ma, nie ma jej w o wiele większym stopniu niż innych ledwo istniejących dat
w jego życiu. Nie ma jej całkowicie i zupełnie - choć tamten letni dzień u progu
lat siedemdziesiątych, w którym Paweł Piotr Wojewoda bezskutecznie zdawał
egzamin na wydział komedianctwa - miał przecież imię, był oznaczony jakąś
(niesłyszalną) liczbą.
Korci mnie niekiedy, żeby pojechać do Krakowa i w archiwach Szkoły Teatralnej
im. Ludwika Solskiego wyszukać i niezbicie ustalić wszystko: dzień, godzinę,
numer sali, a nawet skład wysokiej komisji, przed którą przeszło ćwierć wieku
temu, w czerwcowej duchocie, pod łukowymi sklepieniami mój biedny stary
recytował (w swoim mniemaniu fantastycznie)  Zniła się zima" Mickiewicza i dawał
(w swoim mniemaniu nadzwyczaj wyrazisty) epizod osłupiałego roznosiciela mleka.
Roznosiciel mleka miał okazywać osłupienie, ponieważ pewnego ranka z osłupieniem
stwierdzał, że kamienica, w której od dwudziestu lat ustawiał butelki pod
drzwiami lokatorów, rozpłynęła się w powietrzu. Swoją drogą, jak się słyszy o
tego rodzaju zadaniach egzaminacyjnych - nawet komuś tak niezrównoważonemu
(czyli wyrozumiałemu) jak ja - opadają ręce. Co by powiedział wzorzec
normalności (czyli nietolerancji): Jan Nepomucen Wojewoda?
Nie muszę dodawać: papiery do szkoły teatralnej stary złożył po kryjomu. Według
oficjalnej, spreparowanej właśnie głównie na użytek dziadka, Jana Nepomucena,
wersji rodzinnej, pojechał zdawać egzamin wstępny do Krakowskiej Szkoły
Ekonomicznej. W rzeczywistości nie znał nawet właściwej nazwy swej rzekomej
uczelni (w Krakowie jest nie Szkota, a Akademia Ekonomiczna), nie sprawdził
adresu, nie czynił żadnych oczywistych w takich przypadkach zabezpieczeń, nie
pisał do domu żadnych fałszywek opiewających wymyślone postępy w nauce,
najpewniej zakładał, że tak czy tak nieprędko wróci do Granatowych Gór.
- Kim będziesz jak dorośniesz? - Papieżem! - moja odpowiedz to było coś. Równie
brawurowym, co nieświadomym gestem przerzucałem zwykłą domową rozmowę do krainy
najczystszej abstrakcji - a dziadka WojewodÄ™ i tak jasna krew zalewaÅ‚a. Co«siÄ™ z
nim działo, gdy słyszał odpowiedz równie abstrakcyjną, ale zarazem potencjalnie
realną: - Kim będziesz jak dorośniesz? - Aktorem. Co się wtedy działo w domu?
Jakie burze wybuchały nad Granatowymi Górami? Jakim cudem Jan Nepomucen Wojewoda
w ogóle przeżył taką wymianę kwestii? Dlaczego na miejscu nagły szlag go nie
trafił? Chyba tylko dlatego, że był o ćwierć wieku, a raczej o kilkanaście lat
młodszy. Ojciec bowiem (i na domiar złego) powziął swoją zgubną decyzję
relatywnie o wiele pózniej, niż ja powziąłem swoją. Ja postanowiłem zostać
papieżem w bardzo głębokim dzieciństwie, ojciec postanowił zostać aktorem w
bardzo wczesnej młodości. Opowiadanie o aktorskim powołaniu, o momencie, w
którym doznał tej iluminacji, było jedną z jego najlepszych etiud. Słuchałem
tego kilkadziesiąt razy i za każdym razem ściskało mi się serce. Stary idealnie
wchodził w rolę wielkiego gwiazdora, który z okazji ważnej premiery albo
jubileuszu opowiada zebranym tłumom - transmisja telewizyjna live - o swoich
pierwocinach.
- U schyłku lat sześćdziesiątych pojechaliśmy z całą naszą klasą Ha na słynną
wycieczkę szkolną do Krakowa... Ach, oczywiście słynną (pogodny refleksyjny
uśmiech, stary umiejętnie rozjaśnia i obraca do zasłuchanych wielbicieli oblicze
swoje), słynną nie dlatego, by była słynna sama w sobie, by coś słynnego się na
niej wydarzyło, ani nawet nie dlatego (naznaczone ironicznym dystansem do
własnej wielkości machnięcie dłonią), ani nawet nie dlatego, że jednak z tej
małej klasy, z prowincjonalnego (akcent eksponujący faryzejskość) gimnazjum
(artykulacja sugerująca przedwojenne korzenie; ojciec chodził do szkoły
podstawowej i do liceum, zawsze wszakże z rzekomą nostalgią starego piłsudczyka
opowiadał o szkole powszechnej i gimnazjum), ani nawet nie dlatego, że z tej
małej klasy prowincjonalnego gimnazjum w Granatowych Górach wyszło jednak paru
jak nie słynnych, to po prostu przyzwoitych (pauza sugerująca zamyślenie) co
nieraz (ponowna pauza sugerująca zamyślenie) jest ważniejsze, ludzi.
- Mówię o słynnej wycieczce do Krakowa, dlatego że w tamtych czasach (sugerujące
epicki oddech odchylenie górnej połowy ciała do tyłu) - szkolna wycieczka do
Krakowa była słynna z natury rzeczy, wszyscy chyba, nooo (rozciągniecie głosek
sugerujące podtekst polityczny), nooo, moooże, bez maaała wszyscy polscy
gimnazjaliści odbywali rytualną, przez co słynną podróż do grodu Kraka. My
młodzi granatowogórzanie - takoż. (Nagłe wzmożenie intonacji, znak przystąpienia
po krótkiej uwerturze do istoty opowiadania). Znacie państwo tę mękę, tę
nieludzką gehennę, te tortury istne zwiedzania miejsc wielce zabytkowych, grobów
mężów zasłużonych, muzeów pełnych świętych pamiątek, zamków pod każdym względem
warownych et cetera, et cetera.. (Pauza obliczona na ekstatyczny wybuch śmiechu
słuchaczy). Znacie? (Pogodny i porozumiewawczy uśmiech). Znacie? No to
posłuchajcie! Otóż i ja tej męki w trakcie naszej słynnej wycieczki do Krakowa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl