[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nasza kolej.
Pierwszy wszedł do kuchni Magnus Torg. Pochylił się nad zmarłym i odwinął
na lewym ręku piżamę. Nieco poniżej łokcia znajdował się mały niebieski napis. A
właściwie nie napis, tylko wytatuowany numer 147859. Cyferki były ledwie
widoczne i napisane dość koślawo.
- Auschwitz - stwierdził krótko doktor Ross.
- Tak samo, jak u pani Marii Jansson. Tylko ona miała numer o wiele
mniejszy. O przeszło sto tysięcy - zauważyłem.
- W Oświęcimiu - wyjaśnił porucznik - prowadzono osobną ewidencję kobiet,
a osobną mężczyzn. Kobiet przywożono tam mniej niż mężczyzn, dlatego i numery są
mniejsze.
Swoją drogą zaimponował mi ten Magnus Torg. Przecież chłopak ma
najwyżej dwadzieścia osiem lat. Skąd on tak się zna na zwyczajach panujących w
hitlerowskich obozach koncentracyjnych?
- Czy poznajecie zabitego? - oficer zapytał miejscowego policjanta. Była to
prosta formalność, bo nawet strój, nocna piżama, wskazywał, że nie mógłby to być
nikt inny. Ale Magnus Torg był formalistą, a ponieważ protokół oględzin zwłok
zawiera również rubrykę  zwłoki zidentyfikował... , więc porucznikowi nawet przez
myśl nie przeszło, że mógłby tę rubrykę pozostawić nie wypełnioną.
- Oczywiście - potwierdził policjant. -  Den gammie Polacken .
Obaj z doktorem Rossem pochyliliśmy się nad ciałem. Mój kolega z pewnym
trudem wyprostował rękę leżącą na piersi. Pod nią znajdowała się rana - wlot kuli.
Sądzą po wielkości otworu ani zbyt wielkiego, ani małego, strzał pochodził z
 siódemki . Oddany był z bezpośredniej bliskości. Najwyżej z jednego metra, bo w
ciele naokoło widać było jeszcze cząsteczki prochu. Takie same powinny znajdować
się i na piżamie. Stosunkowo niewielkie krwawienie świadczyło, że śmierć nastąpiła
prawie natychmiast.
- Dobrze strzelił - zauważył doktor Ross - prosto w serce.
To mówiąc odchylił zmarłemu koszulę na plecach, szukając wylotu kuli. Tu
jednak nie było żadnej rany.
- Kula - wtrąciłem - prawdopodobnie poszła trochę na ukos. Przebiła prawą
komorę serca i utkwiła gdzieś pod łopatką. Prawda, panie kolego?
- Ja też tak sądzę - zgodził się rattslakare z Lund. - Bezpośrednią przyczyną
zgonu było uszkodzenie powłoki sercowej i krwotok wewnętrzny. Ale z całą
pewnością będę mógł to potwierdzić dopiero po dokonaniu sekcji zwłok.
- Dla mnie nie ma to większego znaczenia - zauważył Magnus Torg - znacznie
bardziej interesuje mnie ten numer na przedramieniu.
- Ciekawe - powiedziałem - czy Maria Jansson widziała się z tym rybakiem?
- Mogę o to popytać - zaofiarował swoje usługi policjant z Lommy.
- Moi ludzie też się tym zajmą, ale miejscowemu łatwiej.
- Myślę, że się widzieli. Przecież Lilljan twierdzi, że ten Polak dzwonił do
pani Jansson, do pensjonatu.
- Tak. Dzwonił, ale w dniu śmierci Marii Jansson. Na parę godzin przed
zabójstwem. Może dopiero umawiali się na spotkanie, które nie doszło do skutku?
- No, panowie - oficer policji przywołał nas do porządku - o tym wszystkim
będziemy mieli czas myśleć, kiedy skończymy z tym śledztwem na miejscu.
- To mówią? porucznik pokazał na leżącego na podłodze trupa.
- Bez sekcji zwłok nic więcej nie poradzimy - zauważył doktor Ross.
- Ale przypuszczalna godzina zgonu? - zapytał Magnus Torg.
- Uważam - pośpieszyłem z odpowiedzią - że nie wcześniej jak godzina
jedenasta wieczorem, a nie pózniej niż pierwsza w nocy.
- A pan, doktorze Ross?
- Jestem tego samego zdania, co kolega Nilerud - przytaknął lekarz z Lund.
Tak więc już po raz drugi wydaliśmy z doktorem Thorstenem Rossem
identyczną opinię. Przypominam, że badając ciało nieszczęsnej pani Jansson również
byliśmy zgodni, że zgon tej kobiety nastąpił między piątą a siódmą po południu.
Muszę przyznać, że zrobiło mi się dość przyjemnie, pomimo całej makabrycznej
sytuacji. Pan doktor Ross jest przecież wybitnym specjalistą. Czytałem niejedną jego
pracę w prasie fachowej. Poza tym to także profesor miejscowego uniwersytetu w
Lund, cieszącego się najlepszą opinią w całej Szwecji. A jednak ten człowiek
dwukrotnie przyznał mi rację. Zwykłemu lekarzowi policyjnemu, bez większych
ambicji. To schlebia mojej próżności własnej, od której przecież nikt nie jest wolny.
Tymczasem nasi technicy dokładnie zrewidowali wszystko, co znajdowało się
w kuchni. Bez skucesu. Teraz przenieśli się do pokoju. Był on nieco większy od
kuchni, ale również bez sufitu, tylko ze skośnym stropem. Tu umeblowanie było
przyzwoitsze. Na podłodze leżał dość znośny dywan. Stół, choć już długo używany,
pamiętał chyba lepsze czasy. Także i cztery krzesła. W rogu pokoju stała orzechowa
szafa z lustrem pośrodku. Był tu także regał z książkami. Znajdowało się tam ich co
najmniej ze dwieście. Na tapczanie znalezliśmy rozesłaną pościel. Na jednym z
krzesełek porządnie złożone ubranie. Zwykły garnitur, jaki można kupić za sto
osiemdziesiąt koron w pierwszym lepszym magazynie w Malmo czy Lund.
Dopiero teraz zauważyłem, że nocna lampka na małym stoliczku przy
tapczanie paliła się nadal.
- Myślę - powiedział jeden z policjantów - że ten człowiek już spał, a w
każdym razie leżał na tapczanie. Usłyszał pukanie, wstał i podszedł do drzwi.
Otworzył je, a wtedy padł strzał. Morderca zatrzasnął drzwi. Huk strzału zagłuszyło
morze. Wczoraj znowu szumiało głośniej niż zazwyczaj.
- To musiał być ktoś znajomy - podpowiedziałem - obcemu nie otwierałby
drzwi o tak póznej porze.
- Nie wiadomo, co mu ten człowiek powiedział. Mógł się przedstawić, na
przykład, jako listonosz, który przyniósł depeszę. To stary trick przestępców, ale
prawie zawsze się udaje.
- Tym bardziej - dodał policjant - że gammie fiskaren nie miał w ogóle
telefonu.
- Czy był taki biedny? - zauważyłem. Nie mieć w Szwecji telefonu, to
doprawdy coś wyjątkowego. Ostatni stopień nędzy.
- Nie. Biedny to on był - uzupełnił policjant - ale nie do tego stopnia. Jeżeliby
chciał mieć więcej pieniędzy, wystarczyło mu częściej łowić. Ale on sam nieraz
tłumaczył, że pieniądze nie są mu potrzebne. Byleby tylko zarobić na kawałek chleba
i coś na grzbiet. Po prostu dziwak. Widocznie po przejściach obozowych nigdy nie
przyszedł do siebie.
Jeden z konstapli dokładnie zbadał ubranie zabitego. Wykładał na stół
zawartość kieszeni. A więc stary, skórzany portfel, grzebyk, lusterko, paczkę
papierosów  Pall Mail na pół opróżnioną. Dalej: chusteczka do nosa, druga
zapasowa, zupełnie czysta, parę srebrnych koron i trochę bilonu oraz zapalniczka
 wiatrówka . Taka, jakiej zazwyczaj używają rybacy i marynarze.
Oficer policji otworzył portfel. Wyjął ze środka kilka banknotów. Razem sto
osiemdziesiąt pięć koron. Wcale spora sumka, jak na takiego biedaka, za jakiego stary [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl