[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uprzedził Hitlera, że Wehrmacht zbuntuje się przeciw takim zmianom w dowództwie.
Napięcie między armią a partią sięgnęło zenitu.
Niemcom groziła wojna domowa.
Gdy Hitler zdobył niepodważalne dowody kryminalnych przygotowań swego zastępcy,
natychmiast podjął działania mające oddalić to niebezpieczeństwo.
Zwierzył mi się, że posiadał również dowody na współpracę Róhma z zagranicą i że
generał von Schleicher był tylko posłusznym narzędziem w jego rękach: "Dzięki mojej szybkiej i
bezlitosnej akcji uniknąłem znacznie większego nieszczęścia niż zniknięcie tej garstki ludzi,
którą każdy niemiecki sąd mógł skazać jako zdrajców ojczyzny".
Hitler często i z przyjemnością zwracał uwagę, że jego gwiazda nigdy tak bardzo mu nie
sprzyjała, jak w przypadku Róhma, gdy na czas został uprzedzony o podjętej przeciw niemu
akcji.
Opowiadał nam, że przed przejęciem władzy jakiś człowiek próbował zastrzelić go z
rewolweru w holu Kaiserhof, gdy pił herbatę.
Innym razem, kanapki, które w tym samym hotelu przygotowano mu na podróż, były
zatrute.
Hitler powiedział nam dosłownie: "Na szczęście tego dnia nie byłem głodny.
Oddałem kanapki mojemu szoferowi, który zaraz poczuł silne bóle i miał wszystkie objawy
zatrucia.
Został uratowany tylko dzięki energicznej interwencji.
Z moim delikatnym żołądkiem te małe kanapki z cyjankiem z pewnością by mnie zabiły.
Dzielny Schreck, który był szczególnie mocnej budowy, szczęśliwie z tego wyszedł".
Innym razem, w trakcie publicznego spotkania, Hitler zauważył, że człowiek siedzący
naprzeciwko niego na trybunach zdradzał objawy najwyższego zdenerwowania.
Jego zachowanie wydało się Hitlerowi tak dziwne, że przeczuł niebezpieczeństwo i kazał
tego osobnika na miejscu zrewidować.
Okazało się, że miał przy sobie bombę, której eksplozja mogła spowodować zawalenie się
całej sali.
Podobne zdarzenie miało miejsce zimą 1941-1942.
Hitler też zwietrzył potencjalnego napastnika po jego dziwnym zachowaniu.
Był to Szwajcar, którego Hitler widział za każdym razem, gdy zjeżdżał z Berghofu do
Berchtesgaden.
Powziąwszy podejrzenie, podszedł nagle do niego, żeby go wybadać.
Człowiek ów, zbity z tropu tym niespodziewanym działaniem, wymamrotał jakieś
usprawiedliwienie i utrzymywał, że chciał przekazać Hitlerowi osobisty list.
Hitler wyrwał mu kopertę i stwierdził, że jest w niej tylko czysta kartka papieru.
Człowiek przyznał się samemu Hitlerowi, że czatował na niego od wielu tygodni, żeby go
zabić strzałem z pistoletu.
Za każdym razem, gdy Fiihrer opowiadał nam o zamachach, których mógł paść ofiarą,
podkreślał, że miał ogromne szczęście.
Dodawał jednak przy tym, że niebagatelną rolę w uniknięciu niebezpieczeństwa odgrywał
również jego nadzwyczajny nos.
Inspektorzy z Krispo, którzy towarzyszyli mu w podróżach, musieli znosić jego sar kazm
za każdym razem, gdy uniknął śmierci tylko dzięki własnej intuicji.
Nie trzeba dodawać, że tak wyszydzeni członkowie osobistej ochrony z własnej woli
rezygnowali z przywileju, który mieli zaszczyt dostąpić, i wracali do szeregu.
Podczas zamachu w Biirgerbraukeller w Monachium konspiratorzy przygotowali uderzenie
z diabelską wprost przebiegłością.
Bomba została umieszczona w taki sposób, że Hitler niechybnie zostałby przygnieciony
sufitem, gdyż zwalił się on dokładnie w tym miejscu, w którym Hitler znajdował się kilka chwil
wcześniej.
Po raz kolejny uratowała go jego wieszcza intuicja.
Tak jak w poprzednich latach miał zwyczaj osobistego uściskania ręki każdego ze starych
towarzyszy walki, tak nie wykonał tego gestu akurat w dniu zamachu.
Wyjaśniał mi pózniej: "Nagle poczułem w sobie niepohamowaną potrzebę skrócenia tego
spotkania, aby jeszcze tego samego wieczoru móc dotrzeć do Berlina.
Tak naprawdę nie było ku temu żadnego przekonywającego powodu, gdyż wiedziałem, że
w Berlinie nie czeka mnie nic specjalnego - a jednak posłuchałem wewnętrznego głosu, który
chciał mnie uratować.
Gdybym, tak jak zawsze, witał się z moimi towarzyszami z dawnych lat, co na początku
miałem zamiar uczynić, moim wrogom z całą pewnością udałoby się mnie zabić.
Eksplozja miała miejsce w kwadrans po moim wyjściu".
Byłam wraz z Hitlerem w pociągu, który wiózł nas tamtego wieczoru do Berlina.
Był dowcipny i bardzo ożywiony, jak zwykle po udanym spotkaniu.
Wśród nas był również Goebbels, który rozweselał rozmowę swym kąśliwym poczuciem
humoru.
W owym czasie w otoczeniu Hitlera dozwolone było jeszcze picie alkoholu, więc w całym
pociągu specjalnym panowała atmosfera ogólnej wesołości.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]