[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sąsiedniego biurka kusiło pudełko czekoladek. Wsadziłem kilka do ust.
Temperatura normalna, ciśnienie podwyższone i wysokie tętno. Szczególnie
smakowały mi pralinki z nadzieniem rumowo-wiśniowym. Nie mogłem niczym
wytłumaczyć kłopotów z oddychaniem. Wszystko wydawało się mniej więcej
normalne jak na stan po przepuklinie.
Odwróciłem się i przeszedłem tę samą trasę prawie do końca. Wszedłem do sali,
zapaliłem światło i zobaczyłem bladego mężczyznę, prawie siedzącego na łóżku,
który z trudem wciągał powietrze. Podszedłem bliżej i zauważyłem, że jest
strasznie spocony; na czole lśniły kropelki potu. Patrzył na mnie przez
chwilę, później odwrócił wzrok, jakby koncentrując się na oddychaniu.
Ukradkiem spojrzałem na budynek mieszkalny przed szpitalem i okno Karen,
drugie z prawej na trzecim piętrze. Zastanawiałem się, czy wie, że wyszedłem.
Założyłem stetoskop, zgiąłem pacjenta do przodu i osłuchałem płuca. Szmery
oddechowe w najlepszym porządku - żadnych trzasków, rzężenia, świstów.
Zupełnie nic. Może dźwięk był nieco wysoki, lecz to chyba miało związek z tym,
że brzuch był obrzmiały i twardawy. W każdym razie nie był miękki. Osłuchanie
brzucha przyniosło znane bulgotanie. Tony serca normalne - żadnych oznak
zakłóceń w pracy. Pozostało mi tylko sprawdzić, czy żołądek jest wypełniony
powietrzem. Ostra rozstrzeń żołądka była typowym problemem po narkozie.
Poprosiłem pielęgniarkę o zgłębnik nosowo-żołądkowy i podłączyłem
elektrokardiograf. Cała ta maszyneria mogła doprowadzić do pasji, gdy chciało
się ją podłączyć w nocy, bez pomocy techników. Nigdy nie udało mi się jej
dobrze uziemić i zapis latał po całej szerokości papieru. Tym razem wszystko
było dobrze - skuteczne uziemienie po dołączeniu przewodu do rurki
kanalizacyjnej umywalki zapewniło poprawność wykresów. Pacjent w tym czasie
leżał, z trudem łapiąc powietrze. Poprawa nastąpiła po włożeniu zgłębnika,
zanim jeszcze skończył się zapis EKG.
Przy smarowaniu zgłębnika nie mogłem sobie wyobrazić, jak ten lekarz może
spokojnie spać w domu, gdy ja tu robię takie poważne rzeczy.
Jedno przynajmniej towarzyszyło mi nieprzerwanie od dziesięciu miesięcy, a
nawet ostatnio stało się silniejsze - satysfakcja z osiągnięcia szybkiego,
pożądanego wyniku. Czułem wielką ulgę, gdy uwolniłem powietrze i jakąś ciecz z
żołądka pacjenta. Moja ulga w porównaniu z tym, co odczuł pacjent, była
minimalna. Nadal jeszcze miał pewne trudności, ale jego oddech stał się
łatwiejszy. Gdy mi dziękował, musiał dwukrotnie zaczerpnąć powietrza, żeby
wydobyć z siebie zdanie. Osłuchałem płuca ponownie, żeby sprawdzić, czy już w
nich niczego nie ma. Wszystko było w porządku. Nogi w normie, nie wykazywały
obrzęków ani śladów zakrzepowego zapalenia żył. Zajrzałem pod opatrunek i
według mnie rana wyglądała bardzo dobrze, nie było nadmiernych wycieków.
Wróciłem do dyżurki z zapisem EKG i poprosiłem pielęgniarkę, żeby zrobiła
porządek ze zgłębnikiem.
Nadal nie byłem specem w odczytywaniu EKG, ale ten wyglądał dobrze.
Przynajmniej nie było arytmii. Można było zauważyć pewne oznaki przeciążenia
prawej komory, ale nie drastyczne. Dla świętego spokoju postanowiłem poprosić
o konsultację specjalistę. Po wysłuchaniu mojego niezdarnego opisu, gdy
siliłem się na przedstawienie sytuacji, kardiolog powiedział, że nie
przyjdzie, bo chodzi o prywatnego pacjenta chirurgii.
Rozumiałem jego niechęć. Przypominała moją, gdy stażysta będący na dyżurze
zadzwonił w nocy z prośbą o pomoc dla prywatnego pacjenta, który miał ranę
ciętą czy coś w tym rodzaju. Gdyby lekarze przekonali nas, że chodzi o
odwzajemnioną współpracę i wypełnienie swoich obowiązków, łatwiej byłoby
włączać się w te wszystkie drobiazgi.
W medycynie amerykańskiej zasadnicza różnica między stażystą a w pełni
dojrzałym lekarzem jest taka, jak między nocą a dniem. Pozwalają nam robić
dosłownie wszystko po zachodzie słońca, gdy nie ma już szans na żadną naukę, a
nie wolno robić nic w ciągu dnia, gdy jeszcze można coś podpatrzeć. Jak zawsze
parę wyjątków potwierdzało regułę, ale było ich diabelnie mało.
Na początku stażu okazywałem wielką naiwność w kwestii stosunków niewolnik-pan
i nie miałem pojęcia o swoich prawach. Starałem się zbadać i obejrzeć każdego
pacjenta, prywatnego albo bez ubezpieczenia, w ramach programu szkoleniowego
albo nie - nieważne, jak poważne były schorzenia - dopóki mnie to nie wyprało
z ideałów. W końcu była to kwestia mojego utrzymania się, przeżycia w
zawodzie.
Teraz, kiedy miałem telefon w nocy w sprawie typowych historii dotyczących
prywatnego pacjenta - na przykład chodziło o podwyższoną temperaturę - zawsze
pytałem o nazwisko lekarza. Jeśli coś nie grało, a przeważnie tak było,
kazałem siostrze oddzwonić i powiedzieć, że stażyści nie mają obowiązku
zajmować się przypadkami prywatnych pacjentów, jeśli nie są to nagłe wypadki.
Nie dotyczyło to oczywiście prywatnych pacjentów objętych ramami programu
szkoleniowego. Wtedy musiałem iść, bez względu na nazwisko lekarza.
Lekarze w średnim wieku lub starsi lubili porównywać nasze, jak mówili, lekkie
życie z czasami ich spartańskiej młodości. Gdy się słuchało ich opowieści
sprzed trzydziestu lat, można było się dowiedzieć, że stażysta żył poniżej
granicy ubóstwa. Nasze obecne wspaniałe zarobki, które według mnie wynosiły
połowę pensji pomocnika hydraulika, doprowadzały ich do wściekłości.
Dziwili się, do czego zmierzamy. "My musieliśmy robić dosłownie wszystko -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]