[ Pobierz całość w formacie PDF ]
arrasy o jaskrawych barwach całkowicie okrywały ściany, podłoga była zasłana kwiatami... idąc po
niej deptano irysy, róże i stokrotki. Położnica blada z błyszczącymi oczami i twarzą jeszcze
wymizerowaną spoczywała na wielkim, otoczonym jedwabnymi draperiami łożu, pod prześcieradłem
ciągnącym się po ziemi aż na łokieć. W kątach pokoju stały dwa posłania również z jedwabnymi
zasłonami, jedno przeznaczone dla zaprzysiężonej położnej, drugie - dla dyżurnej piastunki.
Filip od razu podszedł do wspaniałej kołyski i pochylił się bardzo nisko, by się przyjrzeć synowi,
który właśnie mu się narodził. Okropny, a jednak rozczulający, jak każde dziecko w pierwszych
chwilach życia, czerwony, pomarszczony, ze sklejonymi oczami, zaślinioną wargą i malutkim
pędzelkiem jasnych włosów, sterczących na łysej czaszce. Niemowlę spało spowite po ramiona w
skrzyżowane i ciasno przylegające pasma płótna.
- Więc oto mój mały Ludwik Filip, tak go pragnąłem i tak w sam czas przyszedł.
Dopiero wówczas hrabia de Poitiers zbliżył się do żony, ucałowałją w oba policzki i wyrzekł z
głęboką wdzięcznością:
- Bardzo dziękuję, moja miła, bardzo dziękuję. Sprawiłaś mi wielką radość i to na zawsze wymazuje
mi z pamięci nasze dawne nieporozumienia.
Joanna ujęła długą dłoń męża, zbliżyła do ust i przytuliła do twarzy.
- Bóg nas pobłogosławił, Filipie, Bóg pobłogosławił nasze jesienne spotkanie - wyszeptała.
Wciąż nosiła na sobie naszyjnik z korali.
Hrabina Mahaut z rękawami zakasanymi na przedramionach, pokrytych gęstym puchem, asystowała
jak triumfatorka przy tej scenie. Energicznie uderzyła się po brzuchu.
- Ejże! synu - zawołała - czy wam nie mówiłam? Pyszne są te łona z Artois i Burgundii.
Filip znów podszedł do kołyski.
- Czy nie można go rozpowić, żebym go dokładnie obejrzał? - spytał.
- Dostojny Panie - odpowiedziała położna - nie radzę tego robić. Członeczki dziecka są wielce
delikatne i jak najdłużej muszą być skrępowane, żeby się wzmocniły i nie wykrzywiły. Ale bądzcie
spokojni, Dostojny Panie, mocno go natarłyśmy solą i miodem; spowiłyśmy w płatki róż, żeby
zapobiec lepkim humorom, usta wewnątrz dokładnie wysmarowałyśmy palcem umaczanym w
miodzie, żeby mu dodać apetytu. Bądzcie pewni, jest najtroskliwiej pielęgnowany.
- A wasza Joanna także, mój synu - dodała Mahaut. - Kazałam ją namaścić balsamem zmieszanym z
zajęczymi bobkami, żeby się jej brzuch skurczył, wedle recepty mistrza Arnolda. ( Prawdopodobnie
Arnold de Villeneuve (1245-1313) alchemik i lekarz, przyjaciel Klemensa V, jeden ze
współodkrywców spirytusu.)
- Ależ matko - powiedziała położnica - myślałam, że to recepta na bezpłodność u kobiet.
- Ba! Zajęcze bobki skutkują na wszystko - odparła hrabina.
Filip nadal wpatrywał się w swego potomka.
- Czy nie uważacie, że bardzo jest podobny do mego ojca? - spytał. - Ma po nim wysokie czoło.
- Może i tak - odrzekła Mahaut. - Ale raczej widzę w nim rysy mego zmarłego dzielnego Ottona.
Niech odziedziczy siłę ducha i ciała po obydwóch. Oto, czego mu życzę.
- Przede wszystkim niech przypomina ciebie, Filipie - tkliwie szepnęła Joanna.
Hrabia de Poitiers wyprostował się z pewną dumą.
- Myślę, że teraz zrozumiałyście, moja matko - powiedział - dlaczego was prosiłem o pozamykanie
drzwi. Wara, by ktokolwiek dowiedział się, że mam syna. Zaraz poszłaby gadka, że umyślnie
przygotowałem ustawę regencyjną, aby mój syn odziedziczył tron po mnie, jeśli Klemencja nie urodzi
chłopca. Znam takich - w pierwszym rzędzie mego brata Karola - którzy stanęliby dęba widząc, że
runęły ich nadzieje. Jeśli więc chcecie, aby to dziecko mogło zostać królem na razie ani słowa
nikomu na zgromadzeniu.
- Ach! Prawda, że dziś zgromadzenie! Zapomniałam o tym przez tego gagatka! - wykrzyknęła Mahaut,
wyciągając ręce w stronę kołyski. - Wielki mi czas wystroić się i przekąsić co nieco, żeby nabrać
krzepy do boju. Czuję czczość, zbudziwszy się tak wcześnie. Czy nie mam racji Filipie? Beatrycze!
Beatrycze!
Klasnęła w dłonie i zażądała pasztetu ze szczupaka, jaj na twardo, twarogu z korzeniami,
orzechowych konfitur, brzoskwiń i białego wina Chateau-Chalon.
- Dziś piątek, trzeba pościć - powiedziała.
Słońce wyjrzało znad dachów miasta i zalało światłem szczęśliwą rodzinę.
- Zjedz troszkę... Pasztet ze szczupaka nie może ci zaszkodzić - powiedziała Mahaut do córki.
Wkrótce Filip powstał, by pójść i dopatrzeć przygotowań do zebrania.
- Moja miła, nie złożą ci dzisiaj powinszowań - powiedział, wskazując na poduszki dla gości,
rozłożone półkolem w pobliżu łoża. - Ale ręczę, że jutro przybędą tłumy.
Już przekraczał próg, gdy Mahaut schwyciła go za rękaw.
- Synu mój, pomyślcie o Blance, jeszcze wciąż przebywa w Zamku Gaillard. Przecież to siostra
waszej małżonki.
- Pomyślę, pomyślę. Rozważę, jak polepszyć jej los.
I odszedł unosząc na podeszwie zdeptany irys.
Mahaut zamknęła drzwi.
- Jazda, piastunki - zawołała - pośpiewajcie trochę.
X - Zjazd trzech dynastii
Królowa Klemencja w głębi swych apartamentów słyszała, jak dostojni mężowie idą na zebranie;
gwar ich głosów odbijał się o sklepienia, docierał z podwórców.
Wczoraj zakończyło się czterdziestodniowe odosobnienie, wedle żałobnego rytuału obowiązujące
królową. Klemencja naiwnie sądziła, że data zebrania została celowo wybrana, by mogła w nim
uczestniczyć. Z zainteresowaniem przeto przygotowywała się na to uroczyste pojawienie się,
zaciekawiona, a nawet niecierpliwa, jakby odzyskała chęć do życia. Ale w ostatniej chwili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]