[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dzięki temu mogłem obserwować niezwykły proces wykluwania się potomstwa. Kiedy samica
składa jaja, samiec wciska je w miękką i gąbczastą skórę na jej grzbiecie. Początkowo jaja
wyglądają jak przejrzyste paciorki, zagłębione do połowy w brunatnej skórze. Stopniowo
wystające części jaj twardnieją i wytwarzają maleńkie, wypukłe wieczka, podczas gdy reszta tkwi
w kieszeniach na grzbiecie matki. Powoli wykluwają się z nich kijanki, które następnie przybierają
postać ropuszek — tak małych, że na znaczku pocztowym zmieściłoby się ich co najmniej sześć.
Gdy maleństwa zaczynają się wykluwać, brzeg jajka wystający nad powierzchnię skóry matki
mięknie i ropuszki podnoszą wieczka niczym klapy w podłodze, a potem z wysiłkiem wydobywają
się ze swych osobliwych bunkrów — czy raczej kolebek — na grzbiecie matki.
Duża samica, którą schwytałem w potoku, zamieszkała w pojemnej metalowej puszce i
spoczywała nieruchomo na powierzchni wody. Wyglądała tak, jakby od wielu dni była martwa, a
nawet zaczynała się rozkładać. Obserwowałem twardniejące wieczka i cierpliwie czekałem na
pojawienie się małych. Zwlekały z przyjściem na świat aż do chwili, gdy znalazłem się na środku
Oceanu Atlantyckiego w drodze powrotnej do Anglii, i wybrały najbardziej niezręczną z
możliwych sytuacji.
Około północy, kiedy skończyłem pracę i zamierzałem wrócić do kajuty, zerknąłem przed
zgaszeniem światła na samicę grzbietoroda i zauważyłem dziwny, ciemny pałąk, sterczący z jej
grzbietu. Przy bliższym badaniu stwierdziłem, że jedno z wieczek puściło, a ów ciemny pałąk to
łapka dziecka, które próbuje się wydostać. Po chwili maleństwo zdołało wysunąć drugą łapkę, a
potem łebek. Wahało się przez chwilę i rozglądało po świecie niczym miniaturowy, upaćkany
robotnik, wyłaniający się z kanału.
Wypełzanie z jamy zajęło stworzonku kilka minut. Wyczer
pane tym wysiłkiem, przeleżało dłuższą chwilę na grzbiecie
matki, po czym zsunęło się do wody i zaczęło dziarsko pływać
w kółko. Czekałem cierpliwie i po pewnym czasie następna
maleńka łapka wypchnęła wieczko, machając do mnie na po
witanie. ,
Gdy tak siedziałem w kucki przy pojemniku, pochłonięty i zafascynowany niezwykłym widokiem,
tuż obok przystanęli dwaj marynarze, którzy schodząc z wachty, zauważyli światło w ładowni i
zajrzeli, by sprawdzić, czy nie mogą w czymś pomóc. Z pewnym zdziwieniem zobaczyli, że
pochylam się nad blaszaną puszką, i spytali, co się dzieje. Opowiedziałem im o samicy
grzbietoroda amerykańskiego, schwytanej wśród tajemniczych wodnych obszarów, i wyjaśniłem,
że dzieci właśnie wykluwają się z jej grzbietu. Marynarze przykucnęli obok, obserwując narodziny
kolejnego malucha, i po chwili wpatrywali się w samicę z fascynacją dorównującą mojej.
Wkrótce dołączyli do nas inni członkowie załogi, zaniepokojeni nieobecnością kolegów.
Powtórzyłem opowieść o ropusze z kieszeniami i zaciekawieni marynarze przysiedli wokół
pojemnika, by przyjrzeć się wykluwaniu młodych. Gdy jedno z nich, słabsze niż reszta, długo nie
mogło wydostać się z matczynej kieszeni, zatroskani marynarze zaczęli wypytywać, czy nie
dałoby się mu pomóc, wsuwając zapałkę. Wyjaśniłem, że dla takiego maleństwa zapałka jest gruba
jak pień drzewa i mogłaby połamać kruche, nitkowate kończyny stworzonka nawet przy
zachowaniu największej ostrożności.
Kiedy wreszcie malutki grzbietoród wydostał się ze swej kolebki i legł, wyzuty z sił, na grzbiecie
matki, wszyscy odetchnęli z ulgą. Zaczynało już świtać, gdy ostatnia ropuszka zanurzyła się w
wodzie, a my rozprostowaliśmy skurczone kończyny i udaliśmy się do kuchni, by wyżebrać
filiżankę herbaty. Przez cały dzień ziewaliśmy przy robocie, lecz mimo to zgodnie uznaliśmy, że
warto było przesiedzieć całą noc, obserwując narodziny małych grzbietorodów.
Grzbietoród amerykański nie był, rzecz jasna, jedynym niezwykłym płazem zamieszkującym tę
wodną krainę. Gujana wręcz obfituje w niezwykłe płazy. Oprócz grzbietoroda najosobliwszym z
nich jest chyba żaba dziwaczka, zwana również żabą arlekinem. Natknęliśmy się na nią pewnej
nocy, gdy razem z przyjacielem brodziliśmy w płytkim potoku, szukając okazów. W pewnej chwili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]