[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Jon wyprostował się i czekał. Olemu najwyrazniej leżało coś na sercu, a on czuł, że to coś
ważnego. Po latach spędzonych w Rudningen dobrze znał swojego dawnego gospodarza.
- To chyba nie jest najlepszy czas. - Ole niby rozmyślał na głos, ale Jon nie dał się zwieść.
- Owszem, trochę już pózno, ale i tak znajdziemy jakiś statek. Najwyżej morze będzie
wzburzone.
- Hm... Ja mam na myśli coś poważniejszego.
Kiedy Jon nic nie odpowiedział, Ole podrapał się po szczecinie brody i wyprostował się.
Twarz Jona przybrała czujny wyraz. Choć Olemu niesporo było rujnować mu plany, nie miał
wyjścia: za bardzo był przywiązany do swojego dawnego parobka.
- Jeżeli wyruszycie teraz, dotrzecie tylko do Christianii.
- A to dlaczego? - Jon był zaskoczony. Jeśli już dojadą do stolicy, nie powinno być
kłopotów z dalszą podróżą.
- W Christianii wybuchła epidemia cholery i choroba co dzień bardziej się szerzy. Tym
razem atakuje wszystkich bez różnicy: biednych i bogatych.
Jon skulił się, a potem oparł ciężko o ścianę. Czy to prawda? Nie uda im się przejechać
przez miasto bez zarażenia? Przecież w stolicy mieli zostać krótko, tylko do znalezienia statku,
mogli na siebie uważać... Przez głowę przelatywały mu myśli i pytania. Oczyma duszy widział
bladą twarzyczkę Kai i wiedział, że dziewczyna jest zbyt słaba, by dać odpór chorobie, ale
przecież...
- Nie będziemy przecież w stolicy mieszkać. - Pokręcił głową. - Znajdziemy statek i
popłyniemy.
- Na ogół na taką okazję czeka się parę dni, a wtedy trzeba się gdzieś zatrzymać.
Zapewniam cię, nikt wam nie będzie chciał dać schronienia, a zaraza jest wszędzie. - Ole przeszył
Jona wzrokiem. - Błagam cię, poczekajcie. %7ładne z was nie przeżyje podróży, a epidemia potrwa
do póznej jesieni... Wiem, że to brutalne, co mówię - dodał cicho.
- No ale wtedy musielibyśmy czekać cały rok! - Do Jona nagle dotarło, że nie udałoby się
wyruszyć przed zimą. Rozczarowanie było tak ogromne, że całkiem zmąciło mu myśli. Przecież
musi być jakieś wyjście?
- Obawiam się, że tak - odparł Ole poważnie. - Ale chyba ważniejsze jest ujść z życiem?
- Nie jestem tego pewien - wypalił Jon. - Ja jakoś bym sobie dał radę, ale Kaja nie ma już
siły. Kusi mnie, żeby zaryzykować.
- Nie! - Teraz to Ole podniósł głos. - Bardzo proszę, nie rób tego! To się zle skończy!
Jon siedział i milczał. Ole widział, jak tężeją mu rysy i napinają się ścięgna na szyi. W jego
wzroku gniew walczył z rozpaczą, ręce miał zaciśnięte w pięści.
- Mogę cię tylko prosić, żebyś został. Decyzja należy do ciebie...
Jon zmagał się z rosnącym w nim rozgoryczeniem. To była katastrofa. Czy nawet to mu się
w życiu nie uda? Będzie pełzał przed kobietami ze Sletten przez resztę życia? Na samą myśl zrobiło
mu się słabo. Wiedział jednak aż za dobrze, że Ole nie rzuca słów na wiatr. Nikt nie ośmielił się
lekceważyć wizji Olego Rudningen. Ale czy Ole zawsze musi mieć rację? Może unikną zarazy,
jeśli będą trzymać się z dala od innych i bardzo na siebie uważać?
- To nie pierwsza taka zaraza - zaczął. - Większość ludzi zawsze jakoś sobie radziła.
- Tym razem cholera nie oszczędzi nikogo, nawet bogaczy - powiedział Ole z naciskiem,
żeby Jon pojął powagę sytuacji. - Bardzo wielu ludzi straci życie.
- Zostać tutaj czy tam wić się z bólu w chorobie, na jedno wychodzi. Te baby tak mi
zatruwają życie, że powoli umieram. - Jon wstał podniecony. - To nasza jedyna szansa!
- Teraz tak ci się może wydawać. - Ole nie ruszał się z miejsca. - Jeszcze nie wszystko
stracone. Poza tym jesteś odpowiedzialny za Kaję, nie możesz wiezć jej prosto w objęcia cholery.
Jon szarpnął się za włosy i westchnął ciężko. Ole miał oczywiście rację. Nie mógł jednak
znieść myśli o jeszcze jednej zimie spędzonej tu, we wsi.
- Jak my to wytrzymamy?
- Jon, my tu w dolinie jesteśmy twardzi. - Ole wstał i klepnął Jona przyjaznie w ramię. -
%7ładen hemsedalczyk nie da się przeciwnościom losu. Może zechcesz lepiej przygotować się do
wyjazdu, z wyprzedzeniem skontaktujesz się z jakimś szyprem, zamówisz miejsca na statku...
- Wybacz mi, ale teraz tego tak nie widzę. - Jon splótł ręce i spojrzał ku stodole. W środku
stał osiodłany koń i leżały spakowane sakwy. Niedługo miał jechać na spotkanie z Kają, ale... - Tak
czy owak, dziękuję za radę. - Obrócił się powoli do Olego i chwycił go za rękę. - Potrzebuję teraz
trochę czasu do namysłu.
- Nie spiesz się. - Ole ścisnął mu dłoń mocniej, niż robił to dotąd. - Muszę już jechać, ale
mam nadzieję widywać cię we wsi całą zimę.
Był to koniec rozmowy i Ole ruszył w dół podjazdu. Jon stał jak posąg i czekał, aż zniknie; [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl