[ Pobierz całość w formacie PDF ]
się nad swoim zachowaniem - tak bardzo do niego nie pasowało. W innych okolicznościach kazałby
swojemu asystentowi skontaktować się z asystentką Theresy i ustalić termin spotkania. Tak było jednak,
zanim ją poznał. Teraz nie mógł się doczekać chwili, w której ją zobaczy, dotknie jej twarzy, przytuli do
siebie...
Boże, tak bardzo za nią tęsknił!
Wyskoczył na korytarz na siódmym piętrze i popędził wprost do jej gabinetu.
Na jego widok krótkowzroczne oczy Heidi zrobiły się okrągłe niczym literka O . Zrodkowe O w
rozpaczliwym haśle S.O.S.
- Niech pan poczeka! - Zerwała się na równe nogi. - Nie może pan tam wejść! Jest zebranie, prezentacja...
- W porządku, posłucham. Nie będę przeszkadzał. Dopóki nie skończy, nie odezwę się ani słowem -
obiecał, mijając biurko Heidi. Zanim zdążyła się zorientować, zapukał, a potem natychmiast otworzył drzwi
do gabinetu Theresy Cohran, po czym wszedł do środka.
Odwrócona w stronę okna Theresa usłyszała trzask zamykanych drzwi. Dziwne, zazwyczaj Heidi
informowała ją o mających się pojawić gościach brzęczykiem. Zdumiona, odwróciła się, aby zobaczyć
intruza.
Hm, niezle. Wyjątkowo przystojny. No, no... Zwietnie. I to akurat w Dzień Zakochanych.
- Zadzwonię pózniej. - Nie spuszczając oczu z nieznajomego, Theresa odłożyła słuchawkę. Na jej ustach
pojawił się szeroki, zachęcający uśmiech.
Tymczasem szeroki uśmiech na twarzy Christophera nieco zbladł. Zaczynał mieć dziwne wrażenie, że...
- Theresa?
- Tak...
A więc ma nad nią przewagę, pomyślała. Zna jej imię. To jednak wkrótce ulegnie zmianie. Jeszcze przed
upływem wieczoru ona przejmie pałeczkę. Tylko kto to jest? Posłaniec niebios?
Christopher potrząsnął głową.
- Nie - powiedział zdecydowanie. Coś tu nie pasowało. Było w niej coś takiego...
- Słucham? - Zatrzepotała powiekami.
- Nie jesteś nią. - Przysunął się bliżej i przyjrzał się jej uważnie. - To znaczy Theresą. Nie jesteś Theresą.
Co znowu? Czyżby postradał zmysły? Heidi wpuściła tu jej wariata?
- Oczywiście, że jestem - roześmiała się, a w jej oku pojawił się uwodzicielski błysk.
Jednak Christopher zamiast odwzajemnić ten bajeczny uśmiech, skrzywił się, jakby polizał cytrynę.
Wszystko było nie tak. Jej śmiech był inny - ani aksamitny, ani melodyjny. Kiedy się uśmiechała, nie było
dołeczka w jej policzku...
Czyżby ją zle zapamiętał? Albo może coś sobie uroił w tej swojej chorej głowie? Nie, to niemożliwe. Nie
mógł przecież uroić sobie koloru jej oczu. Te, w które teraz patrzył, były wyraziste, krystalicznie niebieskie,
nie iskrzyły się rozmaitymi odcieniami błękitu jak tamte.
Kompletnie zdezorientowany, przejechał dłonią po włosach, nie odrywając wzroku od stojącej przed nim
kobiety.
Może to halucynacje?
- Theresa Cohran? - powtórzył głucho. Do licha, przecież kochał się z tą kobietą, znał każdy fragment jej
ciała. Dlaczego więc teraz czuł się tak, jak gdyby spoglądał w twarz nieznajomej?
Theresa wyszła zza biurka i zbliżyła się do niego niczym myśliwy podchodzący ofiarę.
- Tak, jestem Theresa Cohran, kochanie - odparła. - W życiu nie byłam bardziej Theresą Cohran niż w tej
41
chwili.
W tym samym momencie otworzyły się drzwi i stanęła w nich... Nie, nie Heidi, lecz T.J., która ukończyła
właśnie kilka wstępnych szkiców do kolejnego etapu kampanii MacAffee Toys, i chciała, aby Theresa
rzuciła na nie okiem.
- Zobacz, Thereso, mam już... - zamarła - Christopher... - wyszeptała tak cicho, że chyba nikt tego nie
słyszał.
Popatrzył na nią, a na jego twarzy pojawił się cień wątpliwości, który chwilę pózniej ustąpił miejsca
błyskowi zrozumienia.
Nie!
Nie w ten sposób!
Jeśli ma poznać prawdę, to nie w takich okolicznościach!
Zmieszana, nieszczęśliwa, całkiem zagubiona i przybita, T.J. postanowiła grać swoją rolę do końca. Czy
miała jakieś inne wyjście?
- Och, witam pana, panie MacAffee - uśmiechnęła się dzielnie. - Theresa wiele mi o panu opowiadała. To
zaszczyt móc w końcu pana poznać. - Zrobiła krok do przodu i podała mu dłoń.
Christopher czuł się tak, jak gdyby znalazł się w gabinecie krzywych luster w wesołym miasteczku. Po
drobnych poprawkach i Theresa, i ta druga kobieta byłyby do siebie podobne jak jednojajowe blizniaczki.
Tak, gdyby ta druga rozpuściła włosy...
No i ten znajomy wyraz oczu...
Ujął dłoń, którą do niego wyciągnęła. Przytrzymał ją chwilę dłużej. Przytrzymał i przyjrzał się jej uważnie.
Zobaczył dołeczek w policzku i wszystko zrozumiał.
ROZDZIAA DZIESITY
- Theresa?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]