[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zawieść zaufania Ilene Balderdash. Nim mężczyzna
zdążył rozważyć propozycję, otworzyła drzwi,
wzięła go pod ramię i wyciągnęła na chłodne powie
trze. Pod jej dotykiem twarde mięśnie Chrisa Brow
na napięły się. Rosalyn natychmiast cofnęła rękę.
Przez chwilÄ™ stali przed sklepem, obserwujÄ…c
przechodniów. W soboty na Main Street zawsze
panował duży ruch. Mieszkańcy okolicznych farm
przybywali na cotygodniowe zakupy, studenci od
poczywali przed kolejnym męczącym tygodniem
w Holyoke.
Farmerzy mieszali się z przedsiębiorcami w trzy
częściowych garniturach, bogate damy spacerowa
Å‚y z parasolkami dla ochrony przed zimowym
słońcem, wiejskie kobiety, ubrane w płaszcze z sa
modziału, miały na głowach kapelusze. Różnorod-
45
ność ludzkich typów była jedną z rzeczy, które Ro-
salyn najbardziej lubiła w Worcester.
- Ruchliwe miasto - stwierdził mężczyzna.
- Tak. SkÄ…d pan pochodzi?
Od chwili, gdy usłyszała pierwsze słowa z ust
pana Browna, próbowała rozgryzć jego akcent.
- Z Nowego Jorku. - Mężczyzna wziął ją za ło
kieć. - W którą stronę idziemy?
Rosalyn wskazała kierunek. Przez moment zasta
nawiała się, czy postępuje rozsądnie, ale zaraz uzna
ła, że przecież otaczają ich ludzie. Mogła czuć się bez
pieczna nawet w towarzystwie obcego mężczyzny.
- Pierwszy adres to Clark Street, trzy przeczni
ce stÄ…d.
- Co pani dostarcza?
Dziewczyna musiała solidnie wyciągać nogi, że
by nadążyć za długimi krokami towarzysza.
- Walentynki.
- Powinienem się domyślić - stwierdził mężczy
zna, posyłając jej uśmiech.
Rosalyn potknęła się. Brown zręcznie uchronił
jÄ… przed upadkiem, nie zmieniajÄ…c wyrazu twarzy.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Lepiej żeby nie
uśmiechał się do niej, ten przystojny diabeł!
- Robimy również inne rzeczy, nie tylko walen
tynki.
- Jakie?
Rosalyn zerknęła na jego profil, ale nie potrafi
ła wywnioskować z miny, czy mężczyzna nie robi
46
sobie z niej żartów. Nie dostrzegła również uśmie
chu. Chwała Bogu.
- Koszyki, papeteriÄ™, kartki urodzinowe, wszyst
ko, co mogą własnoręcznie wykonać utalentowane
kobiety. Firma przez okrągły rok wypełnia zamó
wienia sklepów z całego kraju. W Worcester rów
nież nie narzekamy na brak zleceń. Nudzę pana?
- Ależ skąd.
Obok nich przeszły dwie młode kobiety. Chi
chocząc, zmierzyły mężczyznę wzrokiem. Jeszcze
długo się oglądały. Rosalyn mocniej zacisnęła dłoń
na ramieniu Chrisa Browna. Idiotyczny odruch!
Pan Brown nie jest przecież jej narzeczonym. Le
dwo go zna. Powinna o tym pamiętać.
Gdy dotarli do skrzyżowania, mężczyzna zwol
nił kroku, żeby Rosalyn mogła ominąć błoto. Za
chowywał się jak dżentelmen, to ją nieco uspoko
iło. Zza rogu wypadł zimny wiatr, wciskając się
pod poły płaszcza. Dziewczyna zadrżała.
- W Nowym Jorku jest zimno?
- Bardzo.
Gdy milczenie się przedłużało, Rosalyn zaczęła
się zastanawiać, dlaczego pan Brown zgodził się
jej towarzyszyć. Raptem uświadomiła sobie, że to
ona bezceremonialnie wyciągnęła go ze sklepu.
Cóż, pomyślała rozzłoszczona, wcale nie musiał
iść. Teraz też mógł w każdej chwili pójść w swo
ją stronę. Właściwie powinna mu powiedzieć, że
nie wypada jej spacerować z obcym mężczyzną.
47
- DÅ‚ugo pani pracuje w firmie?
Ach, więc przypomniał sobie o jej obecności! Ro-
salyn stwierdziła z zaskoczeniem, że odeszła ją złość.
- Dostatecznie długo, by wiedzieć, że nie chcę
dużego wesela.
Brown zatrzymał się jak wryty. Dziewczyna ro
ześmiała się na widok jego zdziwionej miny.
- Chodzi o to, że czasami pośredniczę w oświad
czynach, a potem szczęśliwa para nalega, żebym
przyszła na ślub. Mam dość tych uroczystości.
Mężczyzna ściągnął brwi. Wyglądał na urażone
go. Rosalyn speszyła się i cofnęła o krok. Co ta
kiego powiedziała, u licha?
- Więc dzisiaj rano nikomu pani się nie oświad
czyła?
- Oświadczyłam - wykrztusiła i zasznurowała usta.
Nie mogła zdradzić nic więcej, choć po wyra
zie twarzy pana Browna poznała, że chętnie wy
ciągnąłby z niej całą prawdę. Cóż, wcale nie musi
z nim rozmawiać.
- Jest pani zaręczona?
-Ni e.
- Nic nie rozumiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]