[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Van Ryck westchnął ciężko.
- Och, spróbujemy. Wystawimy wszystko, co się da, ale można było na tym wyjść
dużo lepiej - rozmyślał o figlach, jakie płata los, który sprawił teraz, że wylądowali na
planecie spragnionej handlu bez odpowiednich towarów w ładowniach.
W kajucie dał się słyszeć odgłos przepraszającego chrząknięcia. Jasper Weeks, mały
konserwator z załogi maszynowni, kolonista trzeciej generacji na Wenus, o którym bardziej
wymowni członkowie załogi Królowej zwykle zapominali, widząc oczy wszystkich zwrócone
na siebie, szepnął chrypliwie:
- Cedr - kora lacquel, trawa forsh.
- Cynamon - Mura dorzucił do listy. - Importowane w małych ilościach.
- Naturalnie! Ważne tylko, ile cedru, kory lacquel, trawy forsh i cynamonu mamy na
pokładzie? - Spytał z sarkazmem Van Ryck.
Jego sarkazm nie dosięgną! jednak Weeksa, gdyż ten przecisnął się obok Dana i ku
zaskoczeniu wszystkich opuścił kabinę. W ciszy, która nastąpiła, usłyszeli stukot jego butów
na szczeblach drabiny, gdy schodził do pomieszczeń personelu maszynowni.
Tang zwrócił się do swego sąsiada, Johna Stotza, który był głównym mechanikiem
Królowej.
- Po co on tam idzie?
Stotz wzruszył ramionami. Weeks był skromnym człowiekiem, na tyle skromnym, by
nawet na dość ograniczonej powierzchni statku nie dać się lepiej poznać współtowarzyszom,
z czego właśnie zaczęli sobie zdawać sprawę. Za chwilę usłyszeli kroki powrotne i Weeks
wpadł do kajuty z impetem, który zaniósł go aż do stołu zajmowanego przez kapitana i Van
Rycka.
W dłoniach trzymał plastykowo metalowe pudełko - skarbiec każdego astronauty.
Jego mocna obudowa gwarantowała bezpieczeństwo zawartości przed wszystkimi z
wyjątkiem zupełnego rozpadu. Weeks położył pudełko na stole i otworzył wieko.
Nowy aromat, czy aromaty, dołączył do reszty mieszających się teraz zapachów w
kajucie. Weeks wyciągnął garść czegoś białego i puszystego, co spowijało jego palce niczym
delikatna pianka. Następnie, z większą już ostrożnością, podniósł tackę z przegródkami, z
których każda posiadała osobne wieczko.
Członkowie załogi Królowej zaczęli przysuwać się z rosnącą ciekawością, popychając
się wzajemnie.
Wzrost Dana dawał mu przewagę, chociaż potężne cielsko Van Rycka i szerokie bary
kapitana oddzielały go od przedmiotu, na którym skupiła się teraz ich uwaga. W każdej
przegródce tacki leżała rzezbiona figurka, doskonale widoczna poprzez przezroczyste wieko.
Byli tam przedziwni mieszkańcy polarnych bagien na Wenus, wyglądające jak żywe
podobizny ziemskich zwierząt, pełna okrucieństwa marsjańska mysz piaskowa, jak również
okazy zwierząt i gadów charakterystyczne dla kilkudziesięciu innych światów. Obok
pierwszej Weeks położył drugą tacę, również ukazującą menażerię dziwnych form życia.
Dopiero jednak, gdy otworzył jedną z przegródek i wręczył kapitanowi znajdującą się w niej
figurkę, Dan zrozumiał, dlaczego Weeks pokazuje swoje rzezby.
Większość z nich zrobiona była z matowego, niebiesko szarego drewna. Dan wiedział,
że gdyby podniósł którąś, to stwierdziłby, że prawie nic nie waży. Była to kora lacquel -
aromatyczny produkt winorośli z Wenus. Każde z miniaturowych zwierząt lub gadów leżało
zanurzone w miękkiej kępce puszystej, białej trawy forsh, która była pachnącą skorupką
nasion roślin porastających kanały Marsa. Jedna czy dwie figurki z drugiej tacy wykonane
były z czerwono brązowego drewna, które Van Ryck powąchał z uznaniem.
- Cedr, ziemski cedr - mruknął.
Weeks przytaknął skwapliwie z roziskrzonym wzrokiem. - Czekam teraz na drzewo
sandałowe, też się nadaje do rzezbienia.
Jellico przyglądał się figurkom w zdumionym zachwycie.
- Ty je zrobiłeś?
Sam, będąc niepośledniej miary ksenobiologiem amatorem, zwrócił szczególną uwagę
nie tyle na surowiec, z którego zrobiono rzezby, co na ich kształty.
Każdy na pokładzie Królowej miał jakieś hobby. Monotonia podróży w
hiperprzestrzeni wymagała zajęcia zarówno dla rąk, jak i umysłu na długie, jałowe dni,
podczas których zmuszeni byli przebywać wspólnie, nie mając zbyt wielu obowiązków
utrzymujących ich w aktywności. Kajutę Jellico zaśmiecały trójwymiarowe rysunki rzadko
spotykanych zwierząt i nieznanych stworów, które badał w swych rodzinnych stronach lub o
których zbierał pracowicie wszelkie informacje. Tau miał swoją magię, Mura oprócz swych
roślin również miniaturowe krajobrazy, które sam kształtował i zamykał na zawsze we
wnętrzach plastykowych kuł. Jedynie Weeks nigdy dotąd nie pokazywał swej pracy i teraz
promieniał olbrzymią radością artysty mogącego wprawić swych towarzyszy w kompletne
zdumienie.
Oficer pokładowy pierwszy wrócił do omawianej sprawy.
- Jesteś gotów przekazać je jako towar? - Spytał żywo. - Ile ich masz?
Weeks wyciągnął z pudełka trzecią i czwartą tacę, po czym odpowiedział, nie
podnosząc wzroku:
- Dwieście. Tak, oddam je, sir. Kapitan obracał w palcach pięknie ukształtowaną
figurę dwurożca z Astry.
- Szkoda będzie handlować czymś takim - odezwał się smutno. - Czy Paft albo
Halfner docenią tu coś więcej niż tylko zapach?
Weeks uśmiechnął się zażenowany.
- Miałem je już przygotowane. I tak chciałem ofiarować je na próbę panu Van
Ryckowi. Zawsze mogę zrobić inny zestaw. I właśnie teraz, biorąc pod uwagę, że są
wykonane z aromatycznego drewna, mogą okazać się bardziej przydatne dla Królowej niż
gdziekolwiek indziej. A przynajmniej Eysie nie będą mogli pochwalić się czymś takim! -
Zakończył z wyrazną dumą.
- Z pewnością nie! - Przyznał mu Van Rycke.
Planując jutrzejszy sukces rozeszli się, by przespać przynajmniej resztę nocy. Dan
wiedział, że nie darowano mu ani nie zapomniano jego gafy. Obecnie jednak był zbyt
zmęczony, by przejmować się tym, i zasnął tak, jakby nic go już nie trapiło.
Rankiem zjawiła się tylko garstka mniej ważnych członków klanów, którzy poza
nowinami nic nie mieli do zaoferowania. Kapłani Burzy jako neutralni sędziowie podzielili [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl