[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie, wolę gorzką.
Zauwa\yła czarne "J" na białym kubku, lecz nic nie powiedziała.
- Kupiłem dla ciebie w przeddzień zaplanowanej przeprowadzki - wyjaśnił Dan.
Przez chwilę siedziała zatopiona w smutnych myślach. Potem otrząsnęła się i
rozejrzała.
- Dan?
- Słucham?
- Ten wieczór, gdy się spotkaliśmy...
- Pamiętam go doskonale.
- Dopiero teraz przyszło mi coś do głowy. Dziwne, \e nie uderzyło mnie
wcześniej.
- Co takiego?
- Zaprosiłeś mnie do hotelu. Czemu chciałeś tam nocować, zamiast wrócić do
domu?
Dan mocno się zaczerwienił.
- Początkowo wcale nie zamierzałem tam nocować -rzekł ochryple. - Ale
gdybyś zgodziła się zostać na kolacji, zarezerwowałbym pokój.
- Czyli od razu planowałeś, \e wylądujemy w łó\ku?
- Skąd\e. Nie miałaś ochoty iść do restauracji, a do mnie było daleko, więc...
Twoje zaproszenie bardzo mnie zaskoczyło.
NIE MOśESZ ODEJZ
96
- Dzięki temu sporo zaoszczędziłeś - rzekła zimno.
- Jesteś złośliwa! Byłem gotów zapłacić ka\dą cenę. Serce Joss zaczęło tak
gwałtownie bić, \e bała się odezwać. Znieruchomiała.
- Dobrze wiesz, \e pragnąłem cię od samego początku. - Rozbłysły mu oczy. - I
nadal bardzo pragnę.
- Po\ądanie to nietrwała podstawa mał\eństwa.
- Aączy nas znacznie więcej.
- Na przykład? - spytała z nadzieję, \e usłyszy wyznanie miłości.
- Dziecko. Nadzieja zgasła.
- Aha. Czyli coś, czego nie chciałeś.
- Przyznaję, ale jestem gotów ponieść konsekwencje.
- Bardzo szlachetne z twojej strony, jednak wcale nie musisz się ze mną \enić.
Dan odstawił nie tkniętą herbatę.
- Prawda. Tyle \e mał\eństwo jest praktycznym wyjściem.
- Praktycznym! - Uśmiechnęła się smutno. - Wolałbyś wypić coś mocniejszego,
prawda?
- Tak, ale muszę cię odwiezć.
- Czy\by w Kew brakowało taksówek?
- Jest pełno na ka\de zawołanie, ale mo\esz mieć trudności z wejściem po
schodach.
Joss pomyślała, \e nogi mniej ją bolą ni\ serce.
- Dam sobie radę.
- Mam ochotę przetrzymać cię tutaj, a\ zgodzisz się wyjść za mnie.
- Patrzcie, jaki lord! - syknęła. - Nie jesteś panem mo-|i'go \ycia i śmierci.
97
NIE MOśESZ ODEJZ
- Jeśli marzy ci się lord, trzeba było zagiąć parol na Francisa.
- Nie chcę \adnego mę\a. Wolę radzić sobie sama.
- A mo\esz?
W tym momencie zaskoczył ją, poniewa\ padł na kolana. Zamiast jednak
oświadczyć się, jak sobie wymarzyła, zdjął jedną skarpetkę i popatrzył na
opuchniętą stopę.
- Jak jutro pójdziesz do pracy?
- Normalnie.
- Aha. - Wło\ył skarpetkę i wstał. - Dolać ci herbaty?
- Nie, dziękuję. Chcę jechać do domu.
- Zostań na noc... proszę - rzekł przytłumionym głosem. - Będziemy spać
osobno. A rano odwiozę cię do domu albo do redakcji.
Joss zobojętniała na wszystko.
- Dobrze. Przynieś moje rzeczy z samochodu. Zaraz idę spać, bo ledwo
trzymam się na nogach.
- Masz zostać, \ebyśmy wszystko dokładnie omówili. I musisz coś zjeść.
- Nic nie chcę, tylko spać. Sama.
- Jeśli moje towarzystwo jest ci tak niemiłe, zaraz cię odwiozę.
- Od początku mi o to chodziło.
W samochodzie poczuła się jeszcze gorzej, zbierało się jej na płacz. Raz i drugi
pociągnęła nosem, więc Dan podał paczkę chusteczek.
- Dziękuję.
- Czemu płaczesz?
- Bez powodu. Teraz często mi się to zdarza. - Znowu pociągnęła nosem. -
Zrobiłam głupstwo, \e zdecydowałam się na tak daleką podró\.
NIE MOśESZ ODEJZ
98
- Jesteś nierozsądna.
- Anna tak bardzo mnie prosiła, a i Sarah naciskała. Nie potrafiłam odmówić.
- Mnie Francis nie dawał spokoju. - Dan zerknął na nią z ukosa. - Idę o zakład,
\e zmówili się, bo chcieli, \ebym wreszcie dowiedział się o dziecku.
- Francis musiał mi przysiąc, \e ci nie powie.
- I dotrzymał obietnicy.
- Dał słowo, chocia\ uwa\ał, \e masz prawo wiedzieć.
- Naprawdę nigdy byś mnie nie zawiadomiła? Nawet po porodzie?
- Owszem, tak postanowiłam. Ale los... i przyjaciele... sprzysięgli się przeciwko
mnie.
Nim dojechali, poczuła się bardzo zle i \ałowała, \e nie została u Dana. Była
śmiertelnie zmęczona, rozbolał ją \ołądek. Dan wziął klucze, otworzył drzwi i
mimo protestów zaniósł ją do mieszkania.
- Tylko bez dyskusji - rzekł groznie. - Idę po rzeczy, a ty zaraz się kładz. Chcę
zobaczyć, \e grzecznie le\ysz. Wtedy uspokoję się i po\egnam.
Gdy wrócił, Joss stała pochylona w drzwiach łazienki. Była blada jak trup.
- Co ci jest?
- Wezwij pogotowie.
Kilka godzin pózniej przewieziono ją do separatki. Dan wyglądał na
autentycznie przera\onego.
- Jesteś trupio blady - szepnęła.
- Co tam ja. - Przysiadł na łó\ku i ostro\nie dotknął jej dłoni. - Rozmawiałem z
lekarzem. Donosisz dziecko, ale
99
NIE MOśESZ ODEJZ
musisz zostać na obserwacji, a potem wziąć wolne. Musisz się oszczędzać.
- Mnie to samo powiedział.
- Wiesz, co to oznacza?
- Tak. Potrzebny mi długi urlop.
- Dotychczasowy tryb \ycia odpada. Masz sporo znajomych, mo\e załatwią ci
jakieś zlecenia.
- Tak, ale będę mniej zarabiać.
- To nie problem - rzekł Dan sucho.
- Jak dla kogo.
- Wyjdz za mnie, przeprowadz się i pracuj w domu.
- Mówisz, jakby nie chodziło o nic wa\nego. - Popatrzyła mu w oczy. -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]