[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miała, że muszę j ej teraz pomagać w miarę swoich możli
wości, zwłaszcza materialnie. Mamy wspólne ubezpiecze
nie zdrowotne, nie mogę j ej go zabrać. Gdybyśmy się
rozwiedli, utraciłaby je. Jestem jej potrzebny. Zawsze była
nieporadna jak dziecko, zawsze zdawała się na mnie. Kiedy
tylko da się powstrzymać tę chorobę, poproszę ją znowu,
żeby zobaczyła się ze swoim adwokatem.
Maggie przytaknęła, zaciskając wargi. Bała się odezwać,
bo a nuż by powiedziała coś niewłaściwego. Nie chciała
utracić Jake'a. Jej oczy napełniły się łzami.
W mglistym, wieczornym świetle Jake zobaczył lśnienie
na j ej czarnych rzęsach i wziął ją w ramiona, przytulił j ej
głowę do swego ramienia.
- Nie płacz. Wiem, o czym myślisz. Myślisz o maleń
stwie.
- Tak - szepnęła w jego koszulę, nasiąkającą j ej łzami.
- Czy wyjdziesz za mnie, Maggie? Wtedy, gdy to będzie
możliwe?
- WyjdÄ™ za ciebie, Jake. Kocham ciÄ™.
- Kocham ciÄ™ i pragnÄ™ ciebie i naszego dziecka. Ale mu
szę trwać przy Amy. Dopóki ona nie poczuje się lepiej. Ro
zumiesz?
Maggie powiedziała:
- Gdybyś nie był takim człowiekiem, jakim jesteś, chy
ba bym cię nie kochała tak bardzo, jak kocham. Będę cze
kać na ciebie, Jake. Będę czekać.
Rozdział 12
Amy, to ja! - zawołał Jake, otwierając kluczem drzwi
mieszkania. Pochylił się, podniósł pełne zakupów torby,
które postawił na podłodze, żeby otworzyć drzwi, i wszedł
do przedpokoju. StanÄ…Å‚ w drzwiach pokoju dziennego.
- Cześć, kochanie - powiedział z uśmiechem.
Amy siedziała w półmroku na kanapie i oglądała tele
wizjÄ™.
- Cześć, Jake - uśmiechnęła się słabo.
- Zaraz do ciebie przyjdÄ™, Amy. Tylko zostawiÄ™ te rzeczy
w kuchni.
Przytaknęła, wtulona w kanapę. Cieszyła się, że widzi
Jake'a, tylko jakoś nie miała siły tego okazać.
Jake stwierdził, że jest blada, mizerna chyba bardziej
niż zwykle, ale nie zapytał, jak się czuje. Szybko wszedł do
kuchni. Położył zakupy na stole i rozejrzał się wokoło. Od
kilku tygodni w mieszkaniu utrzymywała porządek Mary
Ellis, żona jednego z jego pracowników. Oddawała mu tę
przysługę raczej z dobroci serca niż dla pieniędzy, przy tym
spisywała się doskonale. W kuchni było czysto i ładnie,
wszystko wprost lśniło.
Wrócił do pokoju dziennego, usiadł naprzeciw Amy.
- Co słychać? - zapytał, przyglądając j ej się uważnie.
Schudła, pomyślał.
- Zmęczona jestem, Jake, nawet wykończona - odpowie
działa.
- Przygotować ci coś, żebyś zjadła, zanim wrócę do pra
cy?
Pokręciła głową.
- Nie chce mi się jeść... Wcale mi się nie chce ostatnio.
Ale ty coÅ› zjedz.
- Nie, dziękuję. Nie mogę zbyt długo zostać. Muszę wró
cić na teren możliwie jak najszybciej. Robimy specjalne
instalacje. Kiedy masz znowu wizytÄ™ w szpitalu?
- Jutro. Mama mnie zabierze.
- Co mówi doktor? Jest już poprawa?
- Chyba tak. Jednak to nie znaczy, że nie umrę, Jake.
Rzadko się zdarza wyjść z tej choroby. Wszyscy o tym wie
my - wyszeptała.
- Nie możesz być taka zrezygnowana, Amy - powiedział
łagodnie, ale stanowczo. - I musisz podtrzymywać siły. Tym,
że nie jesz, tylko sobie szkodzisz. Musisz porządnie się odży
wiać. No, podać ci coś? Mnóstwo dobrych rzeczy kupiłem
w supersamie. Najróżniejszych, które zawsze lubiłaś.
- Jake, nie chce mi się jeść... - zaczęła drżącym głosem
i urwała. Nabrała tchu, otworzyła usta, ale nie powiedziała
już nic. Azy powoli spłynęły j ej po policzkach.
Natychmiast wstał, podszedł i usiadł przy niej na kana
pie. Przytulił ją do siebie.
- Nie płacz, Amy. Przyrzekłem, że będę się tobą opieko
wał, i dotrzymam słowa. Wszystko skończy się dobrze, po
czujesz siÄ™ lepiej. To jest ten trudny okres, wiesz, kuracjÄ™
trzeba przetrzymać. Osłabia cię, ale ostatecznie przywróci
ci siły. A wtedy wyprawię ciebie i twoją mamę na Florydę.
Będziesz miała piękne wakacje, obiecuję.
- Pojedziesz z nami, prawda, Jake? - zapytała przez łzy.
- Wiesz, że nie mogę. Muszę pracować, muszę pilnować,
żeby roboty szły sprawnie. Nie mogę niczego zaniedbać wła
śnie teraz.
- Ale ja bym chciała, żebyś mógł.
- Wiem. Posłuchaj, Amy, będzie ci przyjemnie wyjechać
z mamÄ…. Wam obu dobrze to zrobi.
- Jake...
- Tak, kochanie?
- Ja nie chcę umierać - wyszlochała na jego ramieniu. -
Boję się, myślę, że na pewno umrę. Ja nie chcę, Jake, boję
siÄ™.
- Cii... cicho. Spokojnie. Pamiętaj, co ci mówię, najgor
sze dla ciebie to tak się denerwować. Musisz być spokojna,
musisz myśleć pozytywnie. Wszystko będzie dobrze, Amy.
No już.
W końcu przestała szlochać i gdy się opanowała, Jake
wstał i poszedł do kuchni, zagotował wodę na herbatę. Po
dał jej filiżankę na tacy i usiadł. Porozmawiał z nią jeszcze,
mając nadzieję, że zdoła dodać j ej bodaj trochę otuchy.
Jadąc do South Kent, Jake myślał o Amy. Robi wszyst
ko, co może, żeby j ej pomóc, ale ona przecież musi pomóc
sobie sama. Jej lekarz powiedział, że ufne nastawienie
nieraz czyni cuda i że wielu chorych pokonało raka dzięki
temu. Ale Amy zawsze była beznadziejną pesymistką.
Och, gdybyż zrozumiała, że właśnie teraz powinna wziąć
się w garść, postarać się myśleć pozytywnie, walczyć
z chorobą, nie poddając się. Cóż, kiedy widzi wszystko
jeszcze bardziej czarno niż kiedykolwiek przedtem, jest
apatyczna i ponura. Wszelkie wysiłki podniesienia j ej na
duchu sÄ… daremne.
Dojeżdżając do domu na Plecakowym Wzgórzu, postano
wił porozmawiać z matką Amy. Może będzie miała na nią
większy wpływ.
Zaparkował furgonetkę i przed sprawdzeniem, co Ken
i Larry zdziałali przy instalacjach zewnętrznych, wszedł do
kuchni.
Teczka Maggie stała na podłodze, j ej papiery leżały po
rozkładane na starym kuchennym stole, jak zwykle, ale j ej
samej nie było. Wbiegł na górę i zastał ją w głównej sypial
ni. Mierzyła ścianę.
Słysząc jego kroki, odwróciła się i uśmiechnęła.
- Dzień dobry! - Podeszła do niego.
Rozpromieniony, tak szybko wziął ją w objęcia, że nie
zauważył j ej zmarszczonych brwi i wyrazu zatroskania
w oczach. Maggie wiedziała, jak bardzo on się szarpie,
dzieląc swój czas na pracę, opiekę nad chorą Amy i na nią.
Jest wyczerpany, to widać.
Tuląc ją, zapytał:
- Jak się czujesz? Jak się czuje maleństwo?
Uśmiechnęła się do niego.
- Oboje czujemy się pysznie, zwłaszcza kiedy widzimy
ciebie. Byłeś u Amy?
- Tak. Zawiozłem jej trochę jedzenia.
- Jak ona się czuje, Jake? - zapytała, znów marszcząc
brwi.
- Nie za dobrze. Klapnięta. Przygnębiona.
- Nic dziwnego. Straszne tak chorować. Jest młoda. Co
za ciężka, smutna sprawa.
- Gdyby miała twoją żywotność, twój optymizm, Mag
gie, byłoby j ej lżej.
Maggie przytaknęła i wysunęła się z jego objęć.
- Chodz, coś ci pokażę. - Celowo zmieniła temat, chcąc
odciągnąć jego uwagę, rozweselić go, bo wydawał się zara
żony ponurym nastrojem Amy.
Wzięła go za rękę i poprowadziła na dół do jadalni.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]