[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podkreślało regularne rysy jej twarzy, obrysowywało miękkie, kobiece
kształty pieszczotliwym dotykiem, który Seth nagle zapragnął
naśladować. Nawet jej zmierzwione włosy lśniły, odbijając
czerwonawą poświatę ognia.
Jego wzrok powrócił do poszarpanej skóry na dłoniach.
Wyciągnął ręce w kierunku ognia i stłumił jęk, kiedy ciepło zaczęło
przywracać czucie zdrętwiałym rękom, a palce owładnęło mrowienie.
Jego dłonie wyciągnięte nad ogniskiem drżały. Nie potrafił jednak nad
tym zapanować.
Do diabła, jestem zmęczony, pomyślał i z trudem oparł się
pokusie, aby położyć się na śniegu i zamknąć oczy. Całe ciało drżało
ze zmęczenia. Czuł ciężar w płucach, jak gdyby się przeziębił, i
dudniło mu w głowie. Znowu zaczął martwić się, jak Elizabeth
zdołała przetrwać trud nadchodzących godzin, jeśli on nie ma już siły.
Westchnął ciężko, wypełniając płuca świeżym zapachem sosen,
mając nadzieję, że to go ożywi. Zamiast tego poczuł się jedynie
rozleniwiony.
Elizabeth poruszyła się i wzięła w dłonie śnieg leżący obok
ogniska. Widział, jak się skrzywiła, kiedy przełknęła małą topniejącą
grudkę i zastanawiał się, czy gardło boli ją równie mocno jak jego.
Seth podciągnął nogi do klatki piersiowej i objął kolana rękami.
Wiedział, że oboje zaczynali już bardzo mocno odczuwać skutki
przeziębienia i zimna. On jednak najbardziej obawiał się zmęczenia
psychicznego. Złudna szansa na uratowanie, śmierć Ricky'ego i
problemy ze zbieraniem drewna wyczerpały go bardziej, niż się
spodziewał. Był zmęczony tym wszystkim - zmęczony
czekoladowymi ciastkami na śniadanie, zmęczony śniegiem,
zmęczony zimnem, wilgocią i spaniem w pozycji siedzącej. Bolało go
całe ciało, czuł napięcie w klatce piersiowej. A jego głowa... gdyby
tylko zdołał się jakoś pozbyć tego nieustającego dudnienia...
- Lepiej chodzmy po kolejny stos - powiedziała z westchnieniem
Elizabeth, a on uświadomił sobie, że miała rację. Jeśli posiedzą tu
dłużej, nie znajdą w sobie dość siły, by wstać.
- Tylko sprawdzę, co z Walshem - powiedziała.
Kiedy zniknęła wewnątrz kadłuba, Seth wyjął z kieszeni trzy
aspiryny i popił je rozpuszczonym śniegiem. Dwie godziny wcześniej
zażył taką samą liczbę tabletek i nie przyniosło mu to ulgi. Miał
nadzieję, że draga dawka zlikwiduje dudnienie w głowie.
- Gotowy? - zapytała Elizabeth, zeskakując na śnieg.
- Jak tam Walsh?
Wzruszyła ramionami, ale nie udało się jej ukryć, że jest
zmartwiona.
- To samo. Gorączka, majaki. Czuje się coraz gorzej, a ja nie
wiem, co mogłabym dla niego zrobić.
Seth wziął ją za rękę i uścisnął pokrzepiająco.
- Módl się o ratunek. To jedyne, co może mu teraz pomóc.
- Martwię się, bo nie chciałabym zostawiać go tu samego -
powiedziała, zerkając na ciemną Unię drzew.
- Wiem. Webb ukradł nam sporo zapasów, więc chyba przez
jakiś czas będzie się trzymał z daleka. Albo znalazł sobie jakąś dobrą
kryjówkę i nie ma zamiaru jej opuszczać. - Westchnął, skrzywił się i
po chwili dodał: - W każdym razie wątpię, żeby zapolował na Walsha.
To żadna przyjemność zabijać umierającego człowieka.
Zrobił kilka kroków i wziął ją w ramiona.
- Mimo to, uważaj na tyły. Webb dotąd likwidował pasażera za
pasażerem. Ciebie jednak nie próbował zaatakować, nawet cię nie
dotknął, choć byłaś od początku typowana na jego najbardziej
prawdopodobną ofiarę.
Elizabeth już nieraz o tym myślała.
- Dlaczego? Dlaczego zostawił mnie w spokoju? Zapadła niczym
nie zmącona cisza i Elizabeth wyczuła, jak Seth zesztywniał.
- Myślę, że zostawił sobie najlepszą ofiarę na deser.
Wyprawa do lasu była wyczerpująca, zbieranie gałęzi wręcz
dobijające. Kilka razy, kiedy Seth stał odwrócony plecami, Elizabeth
wyjmowała aspirynę z kieszeni i usiłowała ją połknąć bez popicia.
Kiedy wzięła juz cztery i sięgała po piątą, Seth przypomniał jej o
konsekwencjach przedawkowania lekarstw. Elizabeth zaczynała
podejrzewać, że już nic nie złagodzi doskwierającego jej bólu głowy i
uczucia suchości w gardle. I choć usiłowała nie myśleć o tym, nie
ulegało wątpliwości, że przeziębiła się, złapała grypę albo jeszcze coś
gorszego.
Zbierając gałęzie, marzyła, żeby jeszcze raz posłuchać wyznań
Setha.
Kochał ją. Nadal ją kochał. I choć usiłowała przestrzec siebie
przed zawierzaniem swoim uczuciom, wiedziała, że i ona go kocha
Zawsze go kochała. Nauczyła się jednak także, że miłość to nie
wszystko. Kiedyś ona i on nie potrafili stawić czoła wyzwaniom
codziennego życia. Czy teraz będą potrafili? I w ogóle - co się z nimi
stanie, kiedy zejdą z tej góry? Jeśli zejdą z tej góry...
- Na dzisiaj wystarczy - powiedział Seth, oddalony od niej o
kilka metrów.
Elizabeth miała świadomość, że podjął tę decyzję ze względu na
nią. Nadal nie mieli tylu gałęzi, ile zużyli poprzedniej nocy - a jeśli
chcieli podtrzymywać ogień, potrzebowali jeszcze więcej.
Jednak czuła się zbyt zmęczona, żeby protestować. Pomyślała, że
jeśli prześpi się kilka godzin, to z pewnością zdoła zregenerować siły i
potem z większą energią będzie zbierała drewno.
- Kiedy już znajdziemy się w samolocie, powinniśmy... -
Przerwał, a nagła cisza sprawiła, że Elizabeth poczuła w żołądku
bolesny skurcz strachu.
- O co chodzi? - zapytała z niepokojem, kiedy przeszedł obok
niej. - Seth? Co się stało?
Wyglądało na to, że jej nie słyszy. Pobiegł na małą polankę, kilka
metrów dalej. Przystanął i podniósł rękę, osłaniając oczy przed
słońcem, przyglądając się jaskrawoniebieskiemu niebu.
- Co...?
- Przynieś lusterko! - krzyknął i zaczął biec w kierunku samolotu.
Oszołomiona, pobiegła za nim, gnana bardziej instynktem niż siłą
woli.
- Seth?
- Przynieś lusterko, spotkamy się na środku polany!
Elizabeth nadal biegła, nie wiedząc, dlaczego Seth zachowuje się
tak niepokojąco. I nagle usłyszała warkot silnika nadlatującego
samolotu.
- Skąd... leci? - wykrztusiła z trudem, przyciskając rękę do boku.
Seth przystanął na moment i spojrzał uważnie na niebo.
- Nie jestem pewien. - Pośpieszył ją, machając ręką. - Szybciej!
- Ale ogień!
- Nie ma czasu. Biegnij po lusterko!
Potykała się na śniegu, zanim udało się jej przedrzeć przez zaspy.
Ostatnie sto metrów przebyła tak szybko, że była zdumiona, skąd
miała w rezerwie jeszcze tyle sił.
Wskoczyła do samolotu, podbiegła do pomarańczowej torby,
złapała ją i błyskawicznie wydostała się na zewnątrz. Biegnąc,
zanurzyła rękę w worku i usiłowała znalezć lusterko. Jej palce niemal
natychmiast zacisnęły się na szklanej tafli.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]