[ Pobierz całość w formacie PDF ]

spojrzenie Jimmy'ego. Od razu stwierdziła, że jej asystent wie, kto dzwonił. Wyraz
twarzy chłopca świadczył o palącej go ciekawości. Bo niby dlaczego sam wielki szef firmy
miałby dzwonić do niej osobiście? Jeżeli jeszcze Jimmy przypomni sobie, że pan
Massingham chciał rozmawiać z nią w zeszły poniedziałek, to Bóg jeden wie, co jego
płodna wyobraznia może wykombinować!
Jimmy otworzył usta, ale Leith uznała, że należy położyć kres wszelkim spekulacjom
z jego strony.
- Nie pytaj! - ostrzegła surowo.
Zamknął usta. Nagle na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- Nawet mi się nie śniło, słowo daję, Leith! - odparł.
Leith pracowicie sortowała swoją garderobę. Stwierdziła ze zdziwieniem, że choć do
tej pory nigdy nie miała trudności z podjęciem decyzji, tym razem naprawdę nie wie, co
ma wziąć ze sobą do Parkwood. W dalszym ciągu nie była zupełnie przekonana do tej
podróży i nieraz zadawała sobie pytanie, po co w ogóle to robi. Odpowiedz przyszła
niemal natychmiast, nieuchronna i niezmienna - praca i hipoteka.
Wielkie nieba! - pomyślała i nagle straciła cierpliwość do samej siebie. Przecież to
tylko na jedną noc, do diabła! Chwyciła ulubioną suknię i włożyła ją do walizki wraz z
jakimiś spodniami i swetrem, na wszelki wypadek. Nagle odezwał się telefon.
- Tu Travis... czy jesteś sama?
Leith zrozumiała jego wahanie, natknął się tu przecież ostatnio na swojego
ukochanego kuzyna...
- Tak, jestem sama - odpowiedziała.
- Zdębiałem, kiedy wczoraj Naylor otworzył mi drzwi - stwierdził Travis, uważając to
za coś zupełnie naturalnego.
- Ja... często spotykam się z nim... od jego pierwszej wizyty - wykrztusiła Leith, a
nieubłagane  jeśli zależy ci na pracy" znowu zadzwięczało jej w uszach.
- Zdążyłem to zauważyć, w końcu pracujesz w tym samym budynku i w ogóle. Naylor
musi naprawdę myśleć o tobie poważnie - zauważył Travis, jakby chciał dać jej uczciwej
naturze jeszcze jeden twardy orzech do zgryzienia. - A co ty o nim sądzisz?
- J-jeszcze za wcześnie o tym mówić - zdołała wykrztusić. - Dlaczego sądzisz, że
myśli o mnie poważnie?
- Nigdy przedtem żadnej kobiety nie przyprowadził do domu - szybko odparł Travis i
dodał ciepłym głosem: - Tak się cieszę, że to właśnie ty, Leith.
- Och, Travis! - wybuchnęła bezradnie.
- Wiem, wiem, jeszcze za wcześnie o tym mówić... ale gdybyś miała jakieś
wątpliwości, nie dopuściłabyś, aby sprawy zaszły tak daleko. Znam cię przecież.
Leith nie wiedziała, jak na to zareagować.
- Wiem, że to dla ciebie trudny okres - ciągnął Travis, wyraznie przytłoczony
własnymi problemami. -Wiem też, że nienawidzisz okłamywać Naylora, choć mam
nadzieję, że już nie będziesz musiała tego robić... ale, czy mogę dalej liczyć na twoją
dyskrecję?
Leith zawahała się i miała ogromną ochotę wyjaśnić mu wszystko. Już otworzyła
usta, by opowiedzieć o swojej umowie z Naylorem, ale ze zdumieniem stwierdziła, że nie
jest w stanie tego zrobić.
- Mogę na ciebie liczyć, Leith? - nalegał Travis.
- Oczywiście i dobrze o tym wiesz - odparła, odkrywając, zeTravis ma ochotę na
zwierzenia. Wczoraj wieczorem dzwonił do mieszkania Rosemary kilka razy, aż wreszcie
doszedł do wniosku, że jego ukochana musi wciąż jeszcze być u rodziców.
- Nie miałem odwagi zadzwonić do niej wprost - wyjaśnił. - Przyszedłem do ciebie,
ponieważ miałem nadzieję, że zadzwonisz do Rosemary w moim imieniu, a gdyby jej
rodziców nie było w domu, pozwolisz mi z nią porozmawiać. Pewnie uznasz mnie za
bezczelnego typa?
Biedny Travis - pomyślała Leith, czując, jak wzbiera w niej współczucie.
- Wcale nie uważam cię za bezczelnego typa - odezwała się łagodnie.
- Jeśli jesteś pewna... - zaczął i nagle zamilkł. - Nie zadzwoniłabyś do Rosemary
teraz? Powiedz jej tylko, że o niej myślę.
Porozumiała się z przyjaciółką natychmiast po zakończeniu rozmowy z Travisem.
Przekazała jej wiadomość.
- To miło - odparła Rosemary i Leith zrozumiała, że jej rozmówczyni nie jest sama.
Idąc do łóżka miała pretensje do całego świata. Bardzo lubiła Rosemary i doceniała
jej delikatność w stosunku do rodziców, Travis jednak był niezwykle cierpliwy... czy teraz
nie mogłaby go wyciągnąć z piekła, w którym tkwi?
Ona sama także przeżywała katusze, kiedy w sobotę rano czekała na Naylora. I
znowu powracało natrętne pytanie: dlaczego, u licha, tak pokornie poddawała się jego
władzy? Nie znajdując odpowiedzi poczuła, że znowu się buntuje.
Bunt ten podpowiadał jej, by uczesała włosy w stylu starej panny i włożyła grube
okulary, kiedy pojawi się Jego Lordowska Mość. Jeżeli w końcu tego nie zrobiła, to nie z
obawy przed grubiańskimi uwagami, którymi mógłby... nie, nie mógłby - poprawiła się w
myśli - którymi zasypałby ją zaraz przy drzwiach. Raczej dlatego, że uważała, iż ten
weekend będzie wystarczająco trudny bez prowokowania tego potwora zaraz na wstępie.
Naylor nie kazał jej długo czekać. Zadzwonił do jej drzwi tuż przed jedenastą.
- Dzień dobry - przywitała go sztywno i zaprowadziła do salonu. Miała zamiar zadać
mu kilka pytań, zanim udadzą się gdziekolwiek.
Wzięła głęboki, uspokajający oddech i na moment wyzbyła się furii, gdy pochwyciła
spojrzenie obejmujące jej zgrabną sylwetkę w eleganckim białym kostiumie z
granatowymi lamówkami. Był ubrany z większą swobodą niż ona. Leith doszła do
wniosku, że jeśli w garniturze prezentował się dobrze - ba, wspaniale! -to w tym
niedbałym stroju jego wysmukła postać nabierała jeszcze większego wdzięku.
- Spakowałam torbę na jedną noc, ale przed wyjazdem... - zaczęła ostro, w tej jednak
chwili przekonała się, że i on także ma coś do powiedzenia - i powie to, choćby miał jej
przerwać w pół słowa.
- Co powiedziałaś Travisowi? - rzucił.
- Kiedy? - zapytała, czując, że jej ręce już zaciskają się w pięści, a rozmawiali niecałe
pięć minut!
- Chcesz powiedzieć, że nie kontaktował się z tobą od ostatniego czwartku?
- Chciałbyś sprawozdania punkt po punkcie? - zapytała, uznając, że najlepszą obroną
jest atak. - A może wystarczy ci to, że Travis sądzi, iż jestem zakochana w tobie po uszy.
Naylor przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu i bardzo nieprzyjaznie.
- Gdzie twoja torba? - zapytał, wierny zasadzie, że odpowiada wyłącznie na wybrane
pytania.
- Chwileczkę!
Nie miała zamiaru ruszyć się z miejsca, dopóki nie uporządkuje paru spraw.
- Czy to w porządku, że zapraszasz mnie do domu państwa Hepwood? - zagadnęła,
wytrzymując jego złowieszcze spojrzenie.
- Na wszelki wypadek informuję cię... choć pewnie i tak o tym wiesz, że mieszkam z
wujostwem od dziesiątego roku życia. Ich dom jest moim domem- stwierdził lodowatym
tonem. - Zraniłbym ich do żywego, gdybym myślał inaczej.
Leith mogła to sobie wyobrazić. Przyszło jej do głowy następne pytanie, na które
wprawdzie znała odpowiedz, ale postanowiła je zadać.
- Ale nie mieszkasz z nimi przez cały czas?
- Wygodniej mi we własnym mieszkaniu w mieście - odparł krótko.
No pewnie - pomyślała Leith, ale nie mogła pojąć, dlaczego nagle odezwało się w niej
coś, co dziwnie przypominało zazdrość. Wyobraziła sobie bowiem rząd blondynek
defilujący przez jego mieszkanie.
- I jakże mnie przedstawisz? - zagadnęła kwaśno.
- Jako moją dziewczynę... a jakżeby inaczej?
- Nie masz wyrzutów sumienia, że ich oszukujesz?
- Po tym wszystkim, co dla mnie zrobili - syknął wściekle - miałbym więcej wyrzutów
sumienia pozwalając, by ich najmłodszy, ukochany syn zrujnował sobie życie, uganiając
się za jakąś...
- Czy ktoś już powiedział ci, jak bardzo jesteś odrażający? - zawołała gniewnie... i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl