[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dzisiejszy lunch i obiad.
Quintus Tiverton nie odpowiedział, dodał jednak kilka
złotych monet do stosu, który odłożył dla Jima. Selina
zorientowała się, że miejsce posiłku będzie całkowicie
zależało od tego, co powie lord Howdrith, gdy przyjdzie w
południe z wizytą.
Jim schował pieniądze, Tiverton również napełnił
kieszenie monetami.
- Muszę wymienić je na banknoty - powiedział. -
Najlepiej pójdę do kasyna. Jest bliżej niż bank.
- Czy zajmie ci to dużo czasu? - zapytała nerwowo
dziewczyna.
Bała się pozostać sama w domu podczas wizyty lorda
Howdritha, wiedziała jednak, że nie powinna okazać tego
Quintusowi. Zdenerwowałby się tylko. Nie miała odwagi
powiedzieć, o czym naprawdę myśli.
- Niezbyt dużo. Zamierzam jednak pojechać na
przejażdżkę. Potrzebuję trochę ruchu.
Dziewczyna chciała zapytać, czy nie mogłaby mu
towarzyszyć. Wiedziała jednak, że on odmówi. Czuła, że chce
być sam, a w każdym razie z dala od niej. Z rozpaczą
pomyślała, że Quintus oczekuje, iż przez ten czas ona
przygotuje się na przybycie lorda. Jim podprowadził konia do
frontowych drzwi. Tiverton wziął kapelusz z małego stojącego
w holu stolika.
- Do widzenia, Selino. - Nawet na nią nie spojrzał. -
Lepiej przenieś część tych kwiatów do pokoi. Nie można
przez nie wejść do domu.
- Tak, oczywiście - powiedziała z pokorą. Podeszła do
drzwi i patrzyła, jak wsiada na konia.
Zastanawiała się, czy jest możliwe, aby jakiś inny
mężczyzna wyglądał równie atrakcyjnie i zawadiacko. W
sposobie, w jaki przekrzywiał kapelusz, jak trzymał ramiona i
dosiadał wierzchowca, widać było nieokiełzaną żywiołowość.
Obserwowała go, gdy jechał krótką alejką i znalazł się na
głównej drodze.
Quintus ani razu nie odwrócił głowy.
Czując w sercu ból, zamknęła drzwi domu. Przypuszczała,
że już na zawsze w głębi jej duszy pozostanie
wszechogarniająca rozpacz.
Wzięła kosz z kwiatami i zaniosła do salonu. Był to
bardzo kosztowny podarek. We wnętrzu ułożono orchidee, a
pałąk udekorowano dwiema ogromnymi kokardami z atłasu w
równie dobrym gatunku - jeśli nie lepszym - jak ten, z którego
uszyto jej nowe suknie.
Wróciła po bukiety. Jeden miał kształt serca. Przez chwilę
zastanawiała się, kto mógł go przysłać i dlaczego ów
nieznajomy sądził, że sprawi jej tym przyjemność.
Ustawiła już kwiaty na wszystkich stolikach w salonie, a
w holu pozostało jeszcze wiele bukietów.
Rozglądając się pomyślała, jak wiele pieniędzy
niepotrzebnie wydali ci całkowicie nieznajomi mężczyzni
przysyłając jej kwiaty, których nie chciała. Nie mogła im
nawet podziękować, ponieważ nie pamiętała nazwisk
nadawców.
Jeszcze wczoraj zastanawiałaby się, czy kwiatów tych nie
można w jakiś sposób wymienić na pieniądze potrzebne na
zakup jedzenia. Dzisiaj sytuacja była inna, udało się jej
uratować Quintusa od finansowej katastrofy, i w szufladzie
sekretarzyka spoczywało złoto, które wystarczy im na jakiś
czas.
 Dzięki temu - myślała Selina - nie muszę natychmiast
wychodzić za lorda Howdritha, nawet jeżeli kiedyś zajdzie
taka konieczność. Na razie mogę pozostać tutaj."
Zaczęła się zastanawiać nad warunkami, jakie mogła
postawić, aby nie dopuścić do szybkiego ślubu. Jego
Lordowska Mość chyba zrozumie, że najpierw powinni się
lepiej poznać. Wtem przez jedną bolesną chwilę pomyślała, iż
małżeństwo z lordem Howdrithem oznaczało, ze już nigdy
więcej nie zobaczy Quintusa.
Będzie musiała pojechać do Anglii i pozostawić go tutaj!
Ogarnęła ją panika. Chciała zacząć głośno krzyczeć że
przecież jest to niemożliwe! Nie, mimo wszelkich zalet tego
małżeństwa nie mogła zrobić czegoś tak sprzecznego z jej
naturą.
Poczuła mróz w sercu, gdy uświadomiła sobie, że Quintus
Tiverton już nie chce się nią opiekować. Uratował ją z zajazdu
tylko dlatego, że tak bardzo go o to prosiła. Przywiózł ją tu
pod jednym warunkiem. - że będzie mu posłuszna. Tak
niedawno powiedział, że myśli o tym, co jest dla niej
najlepsze. Czyż nie było to również najlepsze i dla niego?
Znowu będzie wolny, niczym nie skrępowany i - jak to kiedyś
powiedział - będzie się martwił tylko o siebie.
Selma w geście rozpaczy uniosła dłonie do oczu. W tej
samej chwili usłyszała w holu jakiś szmer.
 To pewnie wraca Jim. Może o czymś zapomniał" - -
pomyślała.
Opuściła dłonie i spróbowała się uspokoić. Nie chciała,
żeby cokolwiek zauważył. Odwróciła się i stanęła jak
skamieniała.
Do pokoju wchodziło właśnie trzech zamaskowanych
mężczyzn. Znad chust zasłaniających twarze błyszczały ich
oczy. Podeszli do niej w zupełnym milczeniu. Nie zdążyła
nawet krzyknąć. Jeden z mężczyzn z niewiarygodną
szybkością zakneblował ją, a dwaj pozostali pochwycili za
ramiona. Chociaż zaczęła się wyrywać, posadzili ją na krześle.
Zanim zdążyła uświadomić sobie, co się dzieje, knebel miała
zawiązany z tyłu głowy, a ręce skrępowane za plecami.
Sznurem przeciągniętym w talii i pod kolanami została
unieruchomiona na krześle.
Przerażonymi oczyma wodziła za bandytami, którzy
zaczęli przeszukiwać pokój. Jeden z mężczyzn otworzył drzwi
niewielkiej, stojącej między oknami szafki, drugi podszedł do
sekretarzyka.
Zaczął wyciągać i wyrzucać na podłogę szuflady
znajdujące się nad blatem. Potem te znajdujące się niżej.
Druga z kolei była zamknięta. Ostatni ze złodziei odwrócił się,
żeby pójść na piętro.
- Carl! - zawołał do niego bandyta przy sekretarzyku i
gestem kazał zawrócić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl