[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niebezpieczny zakręt.
- Otrzymasz swój prezent, moja piękna - powiedział po
chwili. - Obiecuję ci, że dzisiejszego wieczora nie będziemy
myśleli o jutrze.
- Dzięki ci za to - odezwała się Imeldra i znów przytuliła
policzek do jego ramienia.
Niestety zbliżali się już do Marizon. Po raz pierwszy jego
urok i majestat nie zrobiły na niej żadnego wrażenia.
Pomyślała, że w tym pałacu markiz ukrywa swój sekret,
którego za żadną cenę nie chce jej wyjawić. Czuła, że
nazajutrz będzie musiała go opuścić, ponieważ jest tutaj
intruzem. Gdy znalezli się u podnóża schodów, postanowiła,
że będzie walczyć, że nie zrezygnuje z własnego szczęścia.
Lokaj pomógł jej wysiąść z powozu, a chłopiec stajenny
stanął przy koniach. Markiz poprowadził ją po schodach na
górę, przeszli przez hol i jakby odgadując wzajemnie swoje
myśli, skierowali się do gabinetu, w którym, jak Imeldra
sądziła, markiz spędzał zazwyczaj wiele czasu. Był to ładny
pokój, na ścianach wisiały obrazy przedstawiające konie i psy.
Urządzony był po męsku i stanowił doskonałe tło dla
osobowości markiza.
Gdy lokaj zamknął za nimi drzwi, stanęli na środku
pokoju, i spojrzeli na siebie.
- Wiele spraw czeka na mnie - powiedział markiz - lecz
najpierw, ponieważ jest to część mojego prezentu dla ciebie,
kochanie, muszę cię pocałować.
- Właśnie na to czekam - wyszeptała Imeldra.
Uniosła ku niemu twarz, a on rozwiązał wstążki jej
kapelusza i rzucił go na sofę. Potem dotknął jej włosów,
czując palcami ich miękkość, wreszcie powoli zbliżył usta do
jej ust. Jego pocałunek był tak oszołamiający, że Imeldrze
zdawało się, jakby znów znalazła się w niebie, a dokoła niej
rozbrzmiewała niebiańska muzyka. Pokój zawirował przed
nimi, a oni ulecieli do gwiazd. Nagle rozległ się odgłos
otwieranych drzwi i ledwo zdążyli odsunąć się od siebie,
wszedł kamerdyner i zameldował:
- Proszę wybaczyć, milordzie, ale ktoś czeka na pana w
pilnej sprawie.
- Spodziewam się, że to któryś z farmerów - odezwał się
markiz do Imeldry.
Jego oczy przez moment spoczęły na jej ustach, a jej się
zdawało, jakby znów ją całował. Potem, starając się zachować
oficjalnie w obecności służącego, podszedł do drzwi i wkrótce
usłyszała jego kroki w korytarzu. Markiz zapytał
kamerdynera, gdzie wprowadził gościa, a dowiedziawszy się,
że w pomieszczeniu znajdującym się naprzeciw gabinetu,
skierował się w tamtą stronę.
Kiedy tak stała wsłuchana w odgłos jego kroków,
przypomniała sobie nagle, że włożył do swej kieszeni jej
rękawiczkę. %7łeby więc nie poczuł się zażenowany wobec
służącego, który będzie pomagał mu przy rozbieraniu, nie
zastanawiając się długo, myśląc wyłącznie o tym, żeby
zaoszczędzić mu niezręcznej sytuacji, Imeldra pobiegła za
nim. Niestety właśnie kamerdyner zamykał drzwi. Widząc, że
się spózniła, Imeldra zatrzymała się i powiedziała do
kamerdynera:
- Chciałabym wziąć sobie książkę z biblioteki.
Biblioteka znajdowała się obok pokoju, w którym zniknął
markiz, więc kamerdyner otworzył jej drzwi. Podziękowała
mu i weszła do środka niosąc w ręku kapelusz z zamiarem
wzięcia tylko jakiejś książki do siebie na górę. Gdy postąpiła
kilka kroków, usłyszała podniesiony i poirytowany głos
markiza i uświadomiła sobie, że pokoje te są ze sobą
połączone, jak większość pomieszczeń budowanych w tym
okresie.
Jej matka śmiała się często i mówiła, że w Kingsclere,
gdzie pokoje również były usytuowane w amfiladzie, czuje
się, jakby mieszkała w korytarzu.
Nagle Imeldrze przyszło do głowy, że być może gość,
którego nazwiska kamerdyner nie wymienił, ma jakiś związek
z tajemnicą markiza. Jakiś szósty zmysł podpowiedział jej, że
to jest bardzo prawdopodobne. Czuła, że się nie myli.
Nie krępując się wcale tym, że podsłuchuje, podeszła do
drzwi łączących bibliotekę z sąsiednim pokojem, gdzie
toczyła się rozmowa. Drzwi nie były dokładnie zamknięte,
mogła więc bez trudu usłyszeć każde słowo, tym bardziej że
markiz mówił podniesionym głosem.
- Jak mogłaś przyjechać aż tutaj, Jolie?! - zawołał. - Jeśli
chciałaś porozumieć się ze mną, to mogłaś napisać lub
zwrócić się do moich adwokatów.
- I jaką dałby mi pan odpowiedz? - zapytała kobieta. -
Nietrudno się domyślić, że odmowną. A ponadto wolałam nie
pisać o pewnych sprawach, które pan także wolałby
pozostawić w ukryciu.
Słuchając słów kobiety Imeldra uświadomiła sobie, że
choć mówi ona po angielsku w zasadzie poprawnie, ma jednak
lekki obcy akcent.
- Nie mamy sobie nic do powiedzenia - odrzekł markiz
ostrym tonem. - Kiedy mnie zaszantażowałaś i dałem ci
dwadzieścia pięć tysięcy funtów, obiecałaś mi, że jeśli
dotrzymam umowy, będziesz się trzymać ode mnie z daleka.
Nie mam nic więcej do dodania.
- Jak panu wiadomo, pieniądze mają to do siebie, że
znikają w zastraszającym tempie. Dziś są, a jutro ich nie ma!
- Gdyby nie hazard, nie byłabyś w stanie wydać ich w
ciągu pięciu lat - powiedział markiz surowo. - Niech ktoś inny
płaci za ciebie w kasynach gry, bo ja nie zamierzam dać ci ani
grosza więcej.
- W takim razie będzie pan musiał uznać oficjalnie swego
brata i przyjąć go w Anglii, jak na to zasłużył - powiedziała
kobieta. - W przeciwnym razie zwrócę się do sądu.
Zapanowała cisza, którą przerwał ostry głos markiza.
- Uzgodniliśmy to już wcześniej. Dałem ci pieniądze i
słowo honoru, że nie ożenię się, a ty zobowiązałaś się, że ze
swej strony nie będziesz wysuwała żadnych roszczeń odnośnie
do mojego tytułu.
Imeldra wstrzymała oddech. Czuła, że Francuzka
wzruszyła ramionami, zanim odezwała się:
- Nie ma pan nawet pojęcia, jakie to straszne dla kobiety
niegdyś pięknej i sławnej, gdy musi się pogodzić ze starością.
Nie tak jeszcze dawno ludzie ustawiali się w kolejkach przed
teatrem, żeby tylko usłyszeć mój śpiew. Dostawałam nie tylko
kwiaty, ale też cenne podarki od królów, cesarzy, książąt i
oczywiście markizów. - Głośno westchnęła, a potem mówiła
dalej: - Ale gdy młodość i uroda minęły bezpowrotnie, Jolie
musi zadowolić się występami w kawiarniach i podrzędnych
kabaretach. Jestem teraz biedna, a pan bogaty. Proszę
pomyśleć, jak wygodnie by mi się tutaj żyło wraz z moim
synem.
- Ale tak się nie stanie - powiedział ostro markiz.
- Gdybym pokazała moje papiery, które pilnie
przechowuję w paryskim banku, angielskiemu wymiarowi
sprawiedliwości, wówczas by się okazało, że to właśnie Andre
powinien się znalezć na pańskim miejscu i że to jemu
przysługuje tytuł markiza.
Imeldra stała jak skamieniała. Z trudem docierało do jej
świadomości znaczenie wypowiadanych słów, jednak słuchała
z napiętą uwagą.
- To, czego chcę od ciebie, drogi markizie - mówiła
Francuzka z szyderstwem wymawiając ostatnie słowa -
ogranicza się do pieniędzy. Pragnę otrzymać sumę
wystarczającą na dostatnie życie. Nie chcę już więcej zarabiać
śpiewem. Chcę być niezależna. Pieniądze są także potrzebne
Andre, który wciąż musi się liczyć z każdym wydatkiem, a
przecież mógłby żyć jak angielski lord.
- Zaufałem ci, kiedy mnie zapewniałaś, że znikniesz nu
zawsze z mojego życia - powiedział markiz - ale zawiodłem
się. Jeśli jeszcze raz dam ci pieniądze, co z nimi zrobisz?
Przetrwonisz je przy karcianych stolikach?
- Czemu mi pan odmawia odrobiny zabawy, podczas gdy
sam korzysta z wielu przyjemności? - zapytała kobieta, a po
chwili dodała: - Jeśli mi pan nie da tych pieniędzy, każę
najlepszemu adwokatowi w Paryżu, żeby zabrał moje papiery [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl