[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jeśli mnie waszmość dobrodzieje moi opuścicie, wejdę do klasztoru.
Hm! hm! odpowiadał p. Stanisław po cóż o tym opuszczeniu mówić! Nie myślimy
przecie o tym, widzisz sama; a jeśli podaję ci refleksje, to nie w innej myśli, tylko aby cię nakłonić
do ustalenia losu swego; bo kobieta póty nie może być bezpieczną, póki losu swego nie odda w ręce
mężczyzny.
Zwał ją p. Stanisław pospolicie hic mulier, a chociaż za rodzaj monstrum w porównaniu
z p. Barbarą uważał, miał jednak dla niej jakąś słabostkę, bo ona cierpliwie słuchała jego kroniki i
cytacyj.
Jakeśmy widzieli z tego urywku rozmowy, p. Agnieszka ze swej piękności jeszcze
niezwiędłej i rozumu, tak niepospolitego naówczas w jej płci i stanie, wysoko się niezmiernie
ceniąc, z góry bardzo na świat patrzała, mało się wreszcie troszcząc o to, że jej lat przybywało, że ją
opuścili mężczyzni; pocieszając się księgami i szyderskim przekonaniem o nikczemności tych,
którzy ją ocenić nie potrafili. Może jeszcze miała nadzieję bo i najpoważniejsi, i
najrozumniejsi nimi się łudzą.
Taka to była ta piękność, którą na pierwszy rzut oka pokochał Twardowski tak gorąco, tak
gwałtownie, jak dotąd jeszcze nikogo.
Wróciła nareszcie panna Agnieszka do Krakowa, a przez przekupionych wcześnie sług
zaraz się o tym dowiedział Twardowski. Tegoż zatem wieczora, jakby nic nie wiedział, w licznym
poczcie, w bogatym stroju, nieraz się przejrzawszy w zwierciadle, udając, że jedzie z odwiedzin na
wsi, zajechał do p. Stanisława.
Zwyczajem swoim zasiedli do uczonej rozmowy, do wesołych gadek, którymi gości swoich
tak obficie raczył gospodarz. Weszła i p. Agnieszka do izby, bo tu krosna jej stały u okna przy
krosnach pani Barbary.
Naówczas zapoznał ją gospodarz ze swoim gościem, szeroko rozwodząc się nad jej
pochwałami. Panna Agnieszka przypomniała mistrzowi, że go widziała już w zamku wojewody.
To połechtało dumę mistrza i napełniło go otuchą. Nie postrzegł. że wspomnienie o zamku
wojewody wywiodła panna dlatego tylko, aby się ze swymi związki pochwalić.
Uradowany dobrym początkiem mistrz przysiadł się do niej.
Inna to była wcale dla niego niż dla pospolitych gachów niewiasta. Zdziwił się mistrz, który
już wiele o niej słyszał i bardzo się jej lękał, znajdując ją tak wesołą, tak miłą, gdy się spodziewał
tylko dumnego szyderstwa. Lecz mądra, o mądra była panna Agnieszka, a Twardowski ślepy! On
nie widział, że ona nie młodego, przystojnego zalotnika i kochanka, ale stawnego w nim
przyjmowała mędrca czcząc w jego osobie bóstwo swoje żądzę sławy i wzniesienia się. Aagodną
mu była i powolną, bo w nim znała wielkiego człowieka pochlebiało jej że ten dziw wieku
siedział przy niej i z nią na słowa walczył. Dumna dziewczyna ze swej strony już nawet snuła
projekta wplątania go w miłostki, tak jak on chciał ją wplątać. Ale z tą różnicą, że ona czyniła to
tylko przez dumę, a trochę może marząc i o bogactwach mistrza, o których dziwy pletli, on zaś był
na ten raz szczerze i zapalczywie rozmiłowany w niej. Zdawało się pannie Agnieszce, że jeśli kto,
to ona powinna go była usidlić największa z kobiet (tak się ceniła) najsławniejszego z mężczyzn.
Wszystko, czym kobieta zręczna pociągnąć może, wejrzenia, słowa, pochlebne wyrazy,
wszystko użyte zostało. Mistrz pełen radości odjeżdżając sprzed bramy kamienicy p. Stanisława
jeszcze mocniej palił się żądzą posiadania tego cudu wdzięków i mądrości, którego pozyskanie
nierównie mu się teraz łatwiejszym wydawało niż wprzódy.
Oboje zarówno marzyli o sobie. 'Dobry był początek. Lecz gdy mistrz rozważał jej wdzięki,
jej twarz, kibić, chód, szlachetną postawę ona myślała o jego wielkiej sławie, imieniu i
bogactwach. Była to zimna kobieta, której tylko powierzchowność szczęścia i czcze uwielbienia
tłumu wystarczały do życia. Bardzo się mylił Twardowski czytając w jej oczach zaród miłosnych
ogniów była w nich duma, upodobanie blasku, pragnienie wywyższenia się, ale ani śladu
namiętności cielesnej lub serdecznego przywiązania. Uczucia te przyschły w zarodku, a piękna
Agnieszka tak była zajęta wielkościami, iż dla pozyskania ich wszystko by była w życiu poświęciła,
marząc nieraz we śnie, marząc nawet na jawie o koronkach, o oklaskach, o podziwieniu tłumu,
sławie i bogactwach.
Jak mógł tak wielki mędrzec tak bardzo w wyborze i poznaniu charakteru kobiety omylić
się? tego nie wiem. Szatan to chyba mógłby wytłumaczyć, który zapewne zaród namiętności w
serce jego rzucił, mając w tym swój tajemniczy rachunek.
ROZDZIAA VI JAKO SZATAN RADZIA TWARDOWSKIEMU W
JEGO MIAOZCI
Poczęły się od tego pierwszego poznania coraz widoczniejsze miłostki, z którymi się obie
strony nie kryły. Mistrz nawet biegał do kościołów, aby ją częściej widywać, chociaż ile razy
chciał, widywał ją w domu; uczęszczał także na przechadzki i całkiem prawie swój czas tej miłości
poświęcił. Każdy dzień zbliżał ich i poufalił z sobą. Dziwił się tylko mistrz sobie, znając nieco
lepiej kobiety, czym się to działo, iż panna Agnieszka, o której życzliwości dla siebie nie mógł
wątpić, tak go onieśmielała, iż dotąd o miłości wyraznie słowa jej wyrzec nie śmiał. Ale cóż tu by
były znaczyły słowa przy tak jawnie już zaloty wykrywających czynnościach?
Panna Agnieszka zaś nie tylko że nie była umyślnym powodem tej nieśmiałości mistrza,
lecz sama niecierpliwie oczekiwała oświadczeń, a często nawet wyprowadzać go na nie próbowała.
Mistrz zaś czy to z nieśmiałości jakiejś dziwacznej, choć gorzał miłością, czy z jakiej rachuby
nie wiem zwlekał stanowcze słowo.
Odbywała się w nim niepojęta walka.
Z jednej strony stawał do boju szatan ze. swoim natchnieniem, z drugiej miłość uczucie
zawsze mniej więcej szlachetne i prawe. Walka toczyła się o to, czy-li mistrz miał się żenić, czy
tylko kochać? Czy panna Agnieszka miała być jego żoną, czy tylko kochanką?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]