[ Pobierz całość w formacie PDF ]

rzeczy, i dopiero potem, kiedy już wypocznie, zrobić nowy plan i wykonać go, ogolony, orzezwiony, w
czystym ubraniu, wolny od podejrzeń.
Myślał o domu. Pokoje rozległe jak łąki, sprawne instalacje, samotność. Drzemiąc, snuł fantazje, wreszcie
się podniósł. Najkrótsza droga do postoju taksówek prowadziła z powrotem przez stację, przed admirałem.
Ruszył mimo to naokoło, na zewnątrz budynku. Pachwina bolała go bardziej niż stopa. Z dłoni schodziła
warstwa skóry. Obejście budynku zabrało mu dwadzieścia minut. Przez nikogo nieobserwowany, pozwalał
sobie na długie przerwy. Na postoju wsiadł do taksówki, do kolejnego dużego, starego merca; tym razem nie
uczynił żadnej próby, żeby pomóc we włożeniu skrzyń do środka, ani nie rzucił słowa wyjaśnienia.
Przepraszanie za ich ciężar było z pewnością przyznaniem się do winy.
Jedną skrzynię zostawił na chodniku pod domem numer 26, drugą zataszczył, trzymając w obu rękach, aż
pod windę. Kiedy wrócił na zewnątrz, skrzynia nadal tam była. Zdziwiło go to nie mniej, niż gdyby stamtąd
zniknęła. Skąd miał teraz wiedzieć, co mogło być niespodzianką? Winda z łatwością dzwignęła ciężar.
Otworzył drzwi do swojego mieszkania i postawił skrzynie na środku przedpokoju. Z miejsca, gdzie stał,
dostrzegł, że w pokoju gościnnym palą się światła, usłyszał też dzwięki muzyki. Poszedł w tamtym kierunku.
Pchnięciem otworzył drzwi pokoju i znalazł się na przyjęciu. Były tam drinki, fistaszki w miseczkach, pełne
popielniczki, zgniecione poduszki i radio nastawione na A.F.N. Wszyscy goście już sobie poszli. Wyłączył
radio i nagle nastała cisza. Usiadł na najbliższym krześle. Zapomniano o nim. Przyjaciele, dawny Leonard i
jego narzeczona w szeleszczącej, białej spódnicy, wszyscy odeszli, a skrzynie były zbyt ciężkie, szafki zbyt
małe, admirał wrogo usposobiony, a jego ręce, ucho, ramię, jądra i stopa pulsowały unisono.
Poszedł do łazienki i przez dłuższy czas pił wodę prosto z kranu. Potem znalazł się w sypialni, leżał na
plecach pod narzutą i wpatrywał się w sufit. Przy zapalonym w przedpokoju świetle i półotwartych drzwiach
było tak ciemno, jak tego pragnął. Gdy zamknął oczy, spadło na niego osłabiające zmęczenie. Musiał
ratować się, zupełnie jak przed utonięciem, walcząc o to, żeby znowu zobaczyć sufit. Powieki wcale mu nie
ciążyły. Tak długo, jak trzymał oczy szeroko otwarte, nie zasypiał. Starał się o niczym nie myśleć. Wszystko
go bolało. Nie było nikogo, kto by się nim zajął. Powstrzymywał się przed myśleniem, koncentrując uwagę
na własnym oddechu. W tym lekkim transie, niemal drzemce, upłynęła mu prawie godzina.
Wtem zadzwonił telefon; nim zupełnie oprzytomniał, już biegł do niego. Minął przedpokój, zerknąwszy w
lewo na stojące przy drzwiach skrzynie i, nie zapalając światła, wszedł do pokoju gościnnego. Telefon stał
na parapecie pod oknem. Poderwał słuchawkę, spodziewając się Marii albo może Glassa. To był jakiś
mężczyzna. Leonard nie zrozumiał jego pierwszych, wypowiedzianych cichym głosem słów. Chodziło o
jakieś pieniądze. Potem głos powiedział:
 Dzwonię w sprawie przygotowań do dziesiątego maja, sir. To była pomyłka, jednakże Leonard nie chciał
rozstawać
się z tym głosem. Miał miły akcent, brzmiał kompetentnie i łagodnie.
 Ach, tak  odezwał się.
 Kazano mi do pana zadzwonić i zapytać, czego pan by sobie życzył, sir.
Ten szlachetny, niewymuszony, męski szacunek gorąco Leonarda ucieszył. Kimkolwiek był ten mężczyzna,
możliwe, że okazałby mu pomoc. Sądząc z głosu, ten człowiek mógł dzwignąć skrzynie, nie zadając żadnych
pytań. Koniecznie trzeba było dać mu mówić dalej. Leonard zapytał więc:
 Hmmm, a co pan by zaproponował?
 Cóż, sir  odpowiedział głos  zacząłbym w pewnej odległości od budynku, w którym wszyscy siedzą,
i powoli bym się zbliżał. Proszę to sobie wyobrazić. Wszyscy rozmawiają i popijają, i nagle jeden czy dwóch
o lepszym słuchu słyszą mnie słabo, stopniowo zaczynają mnie słyszeć wszyscy, ja natomiast cały czas się
zbliżam. Potem od razu wchodzę do sali.
 Rozumiem  powiedział Leonard. Pomyślał, że temu mężczyznie mógłby się zwierzyć. Trzeba było
tylko zaczekać na okazję.
 Jeszcze gdyby pan się zgodził powierzyć mi wybór melodii. Proponuję coś skocznego i lament. Kiedy
już się trochę napiją, proszę mi wybaczyć, sir, nie ma nic lepszego, jak lament.
 To prawda  powiedział Leonard, dostrzegając dla siebie szansę.  Niekiedy sam robię się bardzo
smutny.
 Słucham, sir?
Gdyby tylko ten miły głos zapytał, dlaczego...
 Czasem pewne rzeczy mnie przerastają  odpowiedział. Głos zawahał się, po czym odrzekł:
 Berlin jest daleko od domu, sir, dla nas wszystkich.  Po kolejnej pauzie dodał:  Sierżant sztabowy
Steele powiedział, że będę panu potrzebny przez godzinę. Czy to się zgadza?
W ten sposób dudziarz ze Scots Greys, McTaggart, został rozpoznany. Leonard załatwił sprawę jak można
było najszybciej. Pozostawił słuchawkę zdjętą z widełek i wrócił do łóżka. Po drodze zgasił światło w
przedpokoju. Rozmowa ożywiła go. Ostre zmęczenie zostało przytępione i udało mu się łatwiej zasnąć.
Obudził się kilka godzin pózniej, całkowicie wypoczęty. Sądząc po ciszy, odgadł, że było między drugą a
trzecią. Usiadł. Zdał sobie sprawę, że już jest mu lepiej, gdyż obudził się z gotowym, prostym rozwiązaniem.
Pozwolił na to, żeby sprawa go przytłoczyła, podczas gdy sytuacja wymagała jedynie jasnego myślenia i
celowego działania. Powinien się do tego zabrać, dopóki to rozwiązanie jest jeszcze świeże w jego umyśle.
Potem znowu zaśnie, a gdy się obudzi, będzie już po wszystkim.
Wyszedł z sypialni do przedpokoju. Nigdy nie słyszał, żeby było tu aż tak cicho. Nie zawracał sobie głowy
zapalaniem lampy. Księżyc rzucał dosyć bezbarwnego światła, choć Leonard nie bardzo wiedział, w jaki
sposób księżycowa poświata mogła się tu dostać. Wszedł do kuchni i poszukał ostrego noża.
Wrócił na korytarz, ukląkł przy skrzyniach i rozciął na nich taśmy. Potem otworzył jedną z nich. Wszystkie
części leżały równo na swoich miejscach, tak jak zapakowała je Maria. Wyjął jeden z kawałków, rozciął
wodoodporny materiał i ostrożnie ułożył rękę na dywanie. Nie wydawała żadnego zapachu, nie spóznił się
więc. Odrzucił opakowanie na bok i wziął się do uwalniania łydki, uda, klatki piersiowej. Było zaskakująco
mało krwi, a poza tym dywan miał czerwony kolor. Ułożył części na dywanie przedpokoju na swoich
właściwych miejscach. Wyłaniał się kształt człowieka. Otworzył drugą skrzynię, odwinął dół tułowia i
kończyny. Leżało teraz przed nim na plecach bezgłowe ciało. Głowę trzymał w dłoniach. Obrócił ją; przez
tkaninę dostrzegł kształt nosa i niewyrazne rysy twarzy.
Końcem noża rozdzielał sklejoną tkaninę, gdy dostrzegł coś, co przykuło jego uwagę. Opuścił ciężką głowę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl