[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bernard nie musiał o tym wiedzieć.
- ByÅ‚ pan na wyspach francuskich? - spytaÅ‚ Bernard. - Nie pamiÄ™­
tam, żeby mi pan o nich pisał.
Avery wzruszył ramionami.
- Tylko przez miesiÄ…c czy jakoÅ› tak. Przystanek w drodze do Australii.
- Prawie wcale nie opowiadał pan o swoich przygodach, odkąd pan
tu przybył.
- Hmm. - Avery podpÅ‚ynÄ…Å‚ leniwie ku chÅ‚opcu. Niebo nad ich gÅ‚o­
wami zastygło w kłębiastych obłokach koloru kości słoniowej. Gdzieś
119
na pobliskim krzaku głogu śpiewał rudzik. Tak tu było pięknie... Takie
wszystko było znajome i kojące. Pragnął tego - tego piękna, spokoju, tej
prawdziwej angielskości. Bardziej niż czegokolwiek na świecie.
I ona też tego pragnęła.
- Nie ma potrzeby zanudzać kobiet moimi... jak to panna Bede na­
zywa moje reportaże? Aha, opowieściami przerośniętego dzieciństwa.
- Wspaniała jest, prawda?
- To nie jest określenie, którego bym użył, ale zgadzam się, że to
wyjÄ…tkowa kobieta.
Nawet jeśli Bernard zauważył brak respektu w jego słowach, nie dał
tego po sobie poznać.
- Chyba nie mówiłem panu, jakie to cudowne, że pozwoli pan tu
mieszkać pannie Bede, jeśli nie uda jej się odziedziczyć Mill House.
Mieszkać z Lily? Pod jednym dachem? Ta myÅ›l niemal go sparali­
żowała. .. do diabła, ta myśl go przerażała.
- ChwileczkÄ™, Bernardzie. Nie przypominam sobie, abym kiedykol­
wiek mówił, że ona może tu mieszkać...
- Ależ tak, mówił pan - upierał się Bernard. - Powiedział pan, że
zadba pan o jej pomyÅ›lność. Nigdy w życiu nie wziÄ…Å‚bym pana za czÅ‚o­
wieka, który wykręca się od odpo...
- Nie koÅ„cz - rzuciÅ‚ Avery, wynurzajÄ…c siÄ™ z wody. MusiaÅ‚ oddać chÅ‚o­
pakowi sprawiedliwość - trwaÅ‚ przy swoim postanowieniu. TrochÄ™ przera­
żony, ale trwał. - Powiedziałem, że zadbam o jej przyszłość, i zrobię to.
- Zadbać o przyszÅ‚ość to nie to samo, co zadbać o pomyÅ›lność. Po­
myślność oznacza szczęście, a jej szczęście jest tu, w Mili House. Ona
kocha ten dom.
- Wiem o tym. I zrobiÄ™ wszystko, aby panna Bede byÅ‚a zabezpieczo­
na. .. i, owszem, szczęśliwa, chociaż ośmielę się zauważyć, że jeśli to
ona odziedziczy Mili House, wątpię, czy zadba o moją pomyślność. Ja
też kocham ten dom, o ile dotąd tego nie zauważyłeś.
- Cóż, wobec tego odpowiedz na pytanie, co powinien pan zrobić,
jest prosta.
- O? - Avery uniósł ironicznie brwi. - Oświeć mnie, proszę.
- Powinien pan się z nią ożenić.
Lily wróciÅ‚a pózno, spÄ™dziwszy caÅ‚e popoÅ‚udnie w mieÅ›cie na wy­
kłócaniu siÄ™ o rachunki za warzywa. TÅ‚umaczÄ…c siÄ™ bólem gÅ‚owy, schro­
niÅ‚a siÄ™ w swoim pokoju i spÄ™dziÅ‚a tam caÅ‚y wieczór, desperacko usiÅ‚u­
jąc wzbudzić w sobie obojętność wobec Avery'ego Thorne'a.
120
Nazajutrz rano splotła włosy w ciasny warkocz i zdecydowanym
krokiem weszła do jadalni.
Avery'ego tu nie było. To dobrze. Tak czy owak, wolała go nie oglądać.
Francesca także była nieobecna.
Evelyn spojrzała ku niej ze swego miejsca obok fotela Polly Make-
peace i uśmiechnęła się, kończąc nalewać przyjaciółce herbatę. Lily
przyjrzaÅ‚a siÄ™ Polly uważnie. WyglÄ…daÅ‚a zdecydowanie Å‚adniej... bar­
dziej swobodnie. Nawet miło.
- Dzień dobry, panno Bede. - Bernard zerwał się na nogi i odsunął
jej krzesło.
- DziÄ™kujÄ™, Bernardzie, ale ta ceremonia nie jest konieczna - po­
wiedziała Lily, wślizgując się na swoje miejsce.
- Och, ale chodzi o to, panno Bede... To znaczy, nie lubiÄ™ siÄ™ pani
sprzeciwiać, ale jako dżentelmen...
- Co się z tobą dzieje i z tym twoim kuzynem? - wybuchnęła Lily. -
%7łeby chociaż był w tym naprawdę dobry! Hałaśliwy, apodyktyczny jak
dyktator, bezceremonialny, szczery do bólu... Nie ma w sobie ani krzty
łagodności, czaru czy choćby zwykłej uprzejmości!
Uniosła wzrok. Wszyscy patrzyli na nią oszołomieni.
- A co, może jest uprzejmy? - dodała.
- O kim pani mówi, panno Bede? - spytała Polly.
Lily gwałtownie rozłożyła serwetkę.
- O Averym Thornie! A o kim by innym? - Cisnęła do filiżanki parę
kawałków cukru i gwałtownie zamieszała.
Evelyn i Polly wymieniły spojrzenia. Bernard sprawiał wrażenie
jeszcze bardziej skonfundowanego, jeśli w ogóle było to możliwe.
Drzwi od kuchni otworzyły się i weszła Merry. Dysząc, popychała
przed sobÄ… wózek. Bez zbÄ™dnych ceregieli zaczęła wystawiać na stół pół­
miski z plastrami szynki i bekonu, jajecznicÄ…, wÄ™dzonÄ… rybÄ…, potem ko­
szyczki pełne biszkoptów i bułeczek, wreszcie dymiącą wazę z owsianką.
Wszystko to dla Avery'ego Thorne'a. A on nawet nie raczyÅ‚ przy­
być, żeby to docenić, niewdzięcznik!
- Przypomnij mi, Merry, żebym porozmawiaÅ‚a z paniÄ… Kettle na te­
mat ilości pożywienia, jakie ostatnio przygotowuje.
- Ale panno Bede... Tacy chłopcy jak panicz Bernard - spojrzała
szelmowsko na chÅ‚opaka, który ze zdumieniem wpatrywaÅ‚ siÄ™ w jej wy­
stający brzuch - oraz tacy mężczyzni jak pan Avery muszą dużo jeść,
żeby urosnąć.
- Bernard być może tak, ale pan Avery, mam wrażenie, urósł już
wystarczająco - rzekła Lily.
121
- Co racja to racja! - westchnęła z entuzjazmem Meny i zaczęła
nalewać Bernardowi owsiankę do talerza. - Wczoraj wieczorem przez
trzy piętra niósł Kathy do jej pokoju, jakby to ona była dzidziusiem,
a nie ten berbeć w jej brzuchu!
- Niósł ją przez całą drogę aż na strych? - spytała Evelyn.
- No! Przechodził obok, a ta dziewka przewróciła się jak głupia krowa,
no to zaniósł ją do jej pokoju, a ona cały czas szczerzyła zęby, całkiem jak
pijak, kiedy dostanie dzban do ręki - powiedziała Merry z niesmakiem.
-1 jeszcze - Lily czuÅ‚a satysfakcjÄ™, że udaje jej siÄ™ zachować w peÅ‚­
ni spokojny głos - przypomnij mi, żebym porozmawiała z tobą, Kathy,
i Teresą o tej dziwnej niezdolności do utrzymania pionowej postawy
w obecności mężczyzny!
- W porządku. - Merry skinęła z roztargnieniem głową i zwróciła
się z powrotem do Evelyn: - A pamięta pani ten wielki stół w kuchni?
Ten z marmurowym blatem, co to zawsze obija siÄ™ o niego pani Kettle,
bo stoi za blisko drzwi?
- Tak. A co z nim? - spytała Evelyn.
- Pan Thorne przesunął go niemal jednym palcem. - Przechyliła się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl