[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Straciłam w nim cnotę. Poczęłam moje dziecko. Możesz wsiąść, Alex. Jeżeli
tego nie zrobisz, wrócę do domu i opowiem całej twojej rodzinie, że znowu
jestem w ciąży przez ciebie.
Przez chwilę łapał powietrze jak ryba wyjęta z wody. Nie była jeszcze gotowa
spojrzeć mu w oczy. Obojętność? Gniew? Złość? Odrzucenie? Nie chciała
wiedzieć, co w nich jest. Starała się nawet wmówić sobie, że jej to nie
interesuje, ale nagle Alex wsiadł i zatrzasnął za sobą drzwiczki.
- Nie jesteś... - powiedział spokojnie, ale w jego głosie wyczuła maleńki znak
zapytania.
- Nie - odpaliła - ale nie myśl sobie, że nie nakłamię wszystkim twoim
pociotkom w całym New Hampshire, jeżeli natychmiast nie zapniesz pasów!
- Boston, nie wiem od kiedy zaczęłaś pić, ale...
- Upewniam cię, że nic nie piłam.
- W takim razie - zwariowałaś!
RS
- %7łebyś wiedział! - nagle łzy napłynęły jej do oczu. Do licha! Włączyła bieg i
puściła sprzęgło - za szybko. Silnik zgasł. - Jestem wściekła... - znów
przekręciła kluczyk. Silnik zagrał przyjemnym niskim dzwiękiem. Za nimi jakiś
samochód, potem następny zaczęły się wycofywać.
- Boston, nie płacz.
- Nie płaczę. Jestem wściekła. Na ciebie.
- Pozwól, że ja poprowadzę.
- Nie, ja sama! Ty będziesz... Będziesz siedział spokojnie.
Siedział. Nie odezwał się ani słowem, kiedy na światłach silnik znowu jej zgasł,
ani nawet wtedy, gdy ze zgrzytem redukowała biegi. Nie poruszył się, tylko
wpatrywał się w nią przez całą drogę. Dwa razy już myślała, że przemówi, ale
nie zrobił tego. Jadąc prosto przed siebie, dojechała aż do portu.
Morze było oszalałe - czarne bałwany o białych grzywach z furią atakowały
doki. Pachniało solą, śniegiem i rybami. W listopadzie Boston zawsze tak
pachnie. Gdzieś daleko błyskał samotny neon portowej knajpy. Wkoło nie było
żywego ducha.
Zgasiła silnik, opadła na oparcie fotela. - Jedziesz ze mną do domu -
powiedziała, ale już bez tego żaru, którego tak potrzebowała, żeby go
przekonać. Chciała powiedzieć to tonem nie znoszącym sprzeciwu, ale głos jej
się załamał.
- Boston...
-Albo ja jadę do domu z tobą. Nieważne, do którego. Alex, ja mam już dosyć i
nic nie zdziałasz, nawet jak będziesz się ze mną kłócił.
Nie kłócił się, ale pochylił się ku niej. W ciągu kilku sekund ich oddechy
zasnuły mgłą wszystkie szyby. W MG nigdy nie było dużo miejsca, ale teraz
stał się małym kokonem, oddzielającym ich od reszty świata. W kokonie tym
była kobieta, która starała się dalej być zła i mężczyzna o głębokich, czarnych
oczach, który ściągnął jej rękawiczki i szalik i zmusił, aby spojrzała mu w oczy.
RS
Nie był zły. Nie odtrącał jej. Zrozumiała to już w drodze, ale nigdy nie
spodziewała się tego delikatnego wyrazu ust. Nie zapomniała jednak, ile bólu jej
zadał.
- Do diabła z tobą, Alex. Słyszysz?
- Słyszę.
- Do diabła, mam kompletnie dosyć. Po pierwsze nigdy ci nie uwierzę, że mnie
nie kochasz...
- Uwielbiam cię, Steph. Lubię cię, kocham, szanuję, potrzebuję, pragnę,
uwielbiam. Boston... i...przepraszam. Tak bardzo... się pomyliłem - usłyszała ból
w jego głosie, powolną, nękającą kadencję bólu, ale to jej oczy napełniły się
łzami. Aagodnymi, cichymi łzami, przez które cały świat wkoło rozbłysnął
milionem brylantowych iskier.
- O to właśnie chodzi - wyszeptała schrypniętym głosem. - O to, że się mylimy.
Ja ciągle popełniam błędy, Alex. Chciałabym móc ci obiecać, że to się nigdy nie
powtórzy, ale to nie jest możliwe. Będziesz musiał mi wybaczyć. Będziesz
musiał wszystko zapomnieć.
- Nigdy cię nie obwiniałem - zapewnił gorąco. - To wszystko była moja wina, a
nie twoja. Myślałem, że to ty nie możesz zapomnieć - wpatrywał się w nią
uporczywie biednymi, podkrążonymi oczami. - Nie mogłem sprawić, żebyś mi
znowu zaufała. Nie mogłem znalezć sposobu, żeby znowu zbudować między
nami zaufanie. I... nie mam dowodu na to, że nigdy nie spałem z tą rudą
dziewczyną - dodał szorstko.
- Doprawdy?! - jej oczy nagle pociemniały. Twarz kuzynki Laurie przemknęła
jej przez myśl. Nie było dowodu, tylko domysły. I nagle przestało to mieć
jakiekolwiek znaczenie. Stephanie zrozumiała, że nigdy nie potrzebowała
dowodu. - Nie znam innego faceta, który bardziej zasługiwałby na codzienne
baty, Alex. Ty z twoją głupią dumą! Mogłeś mi po prostu powiedzieć...
- Gdybyś mi tylko uwierzyła! Dlaczego miałem przypuszczać, że zechcesz
uwierzyć mojemu słowu...
RS
- Twoim dowodem było twoje słowo! - rzuciła ze złością. - Jak śmiesz wątpić?!
- Steph...
- Nie. Posłuchaj mnie... - bezradnie rozłożyła ręce.
- Miałam wtedy siedemnaście lat i byłam ciężarna, okropnie brzydka i
świadoma, że nie sprawdzam się w niczym - jako kumpel, kobieta, jako. żona.
Cicho!
- przerwała mu gwałtownie, gdy tylko próbował otworzyć usta. - Wiem, co
wtedy czułam. Odeszłam od ciebie, bo czułam, że muszę. Nie z powodu jakiejś
innej kobiety, ale z powodu tego, co działo się między nami.
- Ja...
- Bądzże cicho!
Był cicho. Powoli przestał patrzeć jak zganione zwierzę. To ona nagle nie mogła
powstrzymać drżenia.
- Alex, tak okropnie cierpiałam na samą myśl, że nie byłeś mi wierny. Ale nie
tak, jak myślisz. Nie winiłam cię za to, że zwróciłeś się ku komuś innemu. Nie
po tym wszystkim, co kazałam ci znosić. Wtedy... pamiętasz... starałam ci się
powiedzieć, że wiem, że mogłeś się pomylić, że jesteś tylko człowiekiem. Nie
jesteśmy nieomylni. Starałam się być wyrozumiała i nie wydawać wyroku. Bo...
tak bardzo potrzebuję, bo nic nie zdziałamy, jeżeli mi nie wybaczysz, że tak
bardzo się myliłam...
- Nie bądz niemądra. Kocham cię. - Powiedział nagle. - Kocham cię, Boston.
Nigdy nie zrobisz nic takiego, czego nie mógłbym ci wybaczyć - zamilkł.
Szukał jej oczu. Ostatni ślad napięcia w jego twarzy zniknął. Usta nabrały
delikatnego wyrazu, chociaż nie był to uśmiech, ale intensywna wibracja - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl