[ Pobierz całość w formacie PDF ]

June. -Powiedz mi, że nie zatrudniłaś Rafe'a Beaumonta.
Alison rozejrzała się porestauracji.
- Na miłość boską, mówciszej, June. Tak, zatrud-
niłam go.
- Czyś ty oszalała? - zganiła ją June, przechylając
się nad stolikiem.
- Nie - odparła cierpliwie Alison.
- W takim razie dlaczego zachowujesz się tak,
jakby nagle zabrakło ci piątej klepki?
Zamiast się obrazić, Alisonwybuchnęła śmiechem.
- To nie jest śmieszne, Alison Young. Przestań
i zastanówsię. Ten mężczyzna był kiedyś wwięzieniu.
Przecież on... mógłby cię zgwałcić...
- Och przestań, June - powiedziała Alison. - Nie
pleć głupstw. On nie jest taki.
- Askądtyto wiesz?
- Po prostu wiem - odrzekła z uporem Alison,
żałując, że nie może przyznać, iż jest zafascynowana
Rafe'em. Musiała jednak trzymać język za zębami,
ponieważ sama nie rozumiała tego zauroczenia.
- Awięc masz zamiar postępować po swojemu, nie
licząc się z niczym?
- Właśnie tak - oznajmiła Alison. Mówiła stanow-
czo, ale bez gniewu.
June długosię wnią wpatrywała.
- Mam tylko nadzieję, że wiesz, co robisz, moja
droga...
- Ja też - odparła Alison. - Ja też mamnadzieję.
Pózniej roztrząsała wątpliwości June, ale wkońcu
doszła do wniosku, że niczego nie ryzykuje. Była
dumna, że wykazała inicjatywę i podjęła samodzielną
decyzję.
64
43
n
a
+
n
a
j
Przerwała rozmyślania, rozsiadła się wygodnie
w fotelu i sączyła kawę, czując, jak gorący płyn
ogrzewa jej zziębnięte ciało. Cały czas nasłuchiwała,
czy nie rozlegnie się warkot silnika ciężarówki Rafe'a,
chociaż dobrze wiedziała, że się tego dzwięku nie
doczeka. Sięgnęła więc po torbę, w której znajdowały
się wazoniki i kwiaty. Ponieważ ukończyła już papier-
kową robotę, mogła się skupić na tworzeniu własnych
projektów. Była tak pochłonięta układaniem kom-
pozycji, że nie dosłyszała pukania do drzwi. Dopiero
kiedy stało się głośniejsze, przerwała pracę.
- Już idę - zawołała, odkładając jedwabną różę
i biegnąc do drzwi. Sądziła, że to któraś z jej przyjació-
łek, toteż była kompletnie zaskoczona ujrzawszy przed
sobą Rafe'a.
- Przepraszam, jeżeli ci przeszkodziłem - powie-
dział niskim, lekko schrypniętym głosem i oparł się
ramieniem o futrynę. Na jego widok Alison zaparło
dech wpiersiach. Po raz pierwszy widziała go bowiem
w innym ubraniu niż znoszone, powalane ziemią
ciuchy. Miał na sobie beżowy sweter i czarne dżinsy,
które opinały jego smukłe biodra i umięśnione uda.
Efekt był niesamowity - Rafe wyglądał bardziej pocią-
gająco niż kiedykolwiek. Alison poczuła, że ma nogi
jak z waty, jednak zmusiła się do odpowiedzi.
- Może wejdziesz? Najwyższa pora, żebymzrobiła
sobie przerwę.
- Przerwę?
Tymrazemuśmiechnęła się swobodnie.
- Sporo się napracowałam, załatwiając różne spra-
wy.
- Och, rozumiem - odparł. - No cóż, w takim
razie wydaje mi się, że nie byłaby to odpowiednia
pora.
Zmarszczyła brwi.
65
43
n
a
+
n
a
j
- Odpowiednia pora na co?
- Na obejrzenie mojej farmy. Któregoś dnia mówi-
łaś, że chciałabyś zobaczyć sosny wirginijskie.
Spłoszyłasię i nie potrafiła tego ukryć.
- Toznaczy, teraz?
Zacisnął wargi i Alison wiedziała, że jego na-
chmurzoną minę wywołała nie jej odpowiedz, ale
sposób, wjaki jej udzieliła.
- Wporządku, zapomnijmy o tym- wycofał się
nagle.
- Nie, zaczekaj... proszę - powiedziała nieco
drżącymgłosem.
Przystanął wpół krokui czekał.
- Nie chciałamci odpowiedzieć wtaki sposób. Po
prostu dzisiaj... dzisiaj miałamdużo pracy. Przepra-
szam.
Zrobił ręką nieokreślonygest.
- Nie trzeba przeprosin. Tak czy owak, to był
zwariowany pomysł. Nie powinienem był ci tego
proponować.
Odwrócił się i zszedł poschodkach.
- Rafe - wykrzyknęła i wybiegła za nim. On zaś
obrócił się i utkwił wniej wzrok pełen niepewności
i nadziei.
- Będę musiaławziąć kurtkę iwszystkopozamykać.
- Wybierzeszsię zemną?
- Tak, i wiedziałeś, żedamsię namówić.
Wgruncie rzeczy nie wiedział, czy Alison z nim
pojedzie. Spodziewał się raczej, żekaże musię wynosić
do wszystkich diabłów. Mimo to poprosił ją, by
obejrzała jego farmę. Od kilku dni nie dawał mu
spokojuobrazAlison, którależynajego łóżkui wycią-
ga do niego ramiona. %7ładnej muzyki czy światła świec
- oczyma wyobrazni widział tylko jej ciało - gorące,
spragnione miłości ciało.
66
43
n
a
+
n
a
j
Wiedział, że uganianie się za nią jest szaleństwem,
ale obsesyjne myśli wytrąciły go z równowagi do tego
stopnia, że nie był w stanie zapanować nad sobą. To
właśnie przerażało go najbardziej. A teraz, kiedy na
nią czekał, zdumienie powiększało jego lęk. Nie po-
trafił uwierzyć w to, że Alison zdecydowała się z nim
pojechać. Zastanawiał się, o czymwogóle będzie z nią
rozmawiał. Ach, do diabła z tym, pomyślał, patrząc
jak Alison idzie ku niemu z niepewnym uśmiechem.
Kiedy Alison dołączyła do Rafe'a na chodniku,
była bardzo zdyszana.
- Przepraszam. Mamnadzieję, że nie czekałeś zbyt
długo.
- Nie. Mamymnóstwo czasu.
- Dobrze - odparła, posyłając mu niewymuszony
uśmiech. - Nie mogłam się zdecydować, czy mamna
sobie właściwy strój.
- Wyglądasz znakomicie - powiedział z uznaniem,
otwierając drzwi ciężarówki.
Wduchu pomyślał, że Alison to prawdziwie smako-
wity kąsek. Ubrała się wbiałą kurtkę, która podkreś-
lała soczysty róż dresu do joggingu. Miękki materiał
uwypuklał jej kształty.
W pewnym momencie wydawało mu się, że nie
opanuje trawiącej go namiętności. Dopiero kiedy
zauważył, że Alison na niego patrzy, sięgnął do
kieszeni koszuli i wyciągnął kawałek papieru.
- Oto wyliczenia, które przygotowałem dla ciebie
- powiedział rzeczowym tonem.
- O, dobrze.
Alison wzięła od niego kartkę i opuściła długie,
ciemne, podwinięte rzęsy. Podczas gdy przyglądała się
wyliczeniom, on miał okazję studiować jej wygląd,
potargane, jasne włosy, które lśniły w promieniach
słońca. Barwa włosówAlison była i tak niesamowita,
67
43
n
a
+
n
a
j
ale w zestawieniu z cerą koloru kości słoniowej dawała
wręcz wspaniały efekt. Kiedy Alison podniosła głowę,
Rafe zaklął w duchu.
- Chyba wszystko jest w porządku - powiedziała
cicho.
- Awięc nadal chcesz, żebymu ciebie pracował?
- zapytał z wymuszonymspokojem.
- Oczywiście.
Wzruszył ramionami.
- Tylkosię upewniam.
- Kiedyplanujesz rozpocząć sprzedaż drzewek?
- zapytała, zręcznie zmieniając temat.
- WDzień Dziękczynienia, ale zaczynamod jutra.
Mój kumpel, Tom Lott, i ja zaczniemy je ścinać
i dostarczać do klinik, sklepów spożywczych i domów
w całym wschodnim Teksasie.
- Wygląda na to, że jesteś stworzonydotej pracy.
Rafe uśmiechnął się.
- Rzeczywiście cieszę się bardzona tę robotę.
- Ile masz wsumie akrów? - zapytała.
- Dziesięć, ale na razie drzewa zostały posadzone
tylko na czterech.
Zamilkł i spojrzał na Alison rozbawionym wzro- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pumaaa.xlx.pl